Robert Lewandowski zdecydował się na krok szalony. W poważnej piłce niewielu było dotychczas zawodników, którzy postanowili publicznie rzucić swojemu pracodawcy w twarz: koniec, nigdy już u was nie zagram. A ci nieliczni, których polski napastnik Bayernu Monachium naśladuje, raczej sukcesu nie odnieśli.
Pierre van Hooijdonk, któremu jego zespół – Nottingham Forest – odmówił transferu do Newcastle, tak się zawziął, że strajkował trzy miesiące. Po zakończeniu sezonu 1997/98 nie wznowił treningów z drużyną, lecz ćwiczył z NAC Breda w rodzinnej Holandii. A trzeba powiedzieć, że Hooijdonk był nie tylko najlepszym strzelcem Nottingham, ale właściwie wprowadził swój klub do Premier League. Strzelił 29 goli w 42 meczach ligowych. Gdy jednak zespół nie wzmocnił się po awansie, chciał odejść. Wściekli na niego byli i kibice, i szefowie Nottingham.
Holender w końcu wrócił jak niepyszny do klubu. A trener wystawił go w pierwszej jedenastce dopiero 7 listopada. - Powiedziałem Pierre'owi, gdzie może sobie schować swoją gałązkę oliwną – powiedział dziennikarzom szkoleniowiec Dave Bassett. W sumie w sezonie 1998/99 Van Hooijdonk wystąpił w 21 meczach ligowych i strzelił sześć goli. Nottingham okazał się najgorszym zespołem ligi i spadł z hukiem. Po sezonie sprzedał Van Hooijdonka, ale do Vitesse Arnhem za 4,73 mln euro. Klub zarobił mniej, niż mógł rok wcześniej, ale na swoim postawił.
Trochę inaczej potoczyły się losy Raheema Sterlinga, który odmówił przedłużenia kontraktu z Liverpoolem i chciał przejść od Manchesteru City. Klub zgodził się na transfer, ale za cenę 50 mln funtów. Tymczasem oferty od City były o wiele niższe – najpierw 30, potem 40 mln funtów. Zawodnik rozpoczął przygotowania do sezonu z Liverpoolem, ale odmówił wyjazdu na tournée po Dalekim Wschodzie. Ostatecznie doszło do kompromisu. Zawodnik odszedł za 49 mln funtów. Klub spełnił jego życzenie, ale też zachował twarz.
Latem ubiegłego roku mieliśmy transferową sagę z Harry'm Kane'em, który miał ochotę na grę w Manchesterze City. Tottenham wyznaczył zaporową cenę – 150 mln funtów. Nawet dla szejka Mansoura z Abu Zabi, który rządzi w City, było to za dużo.
Lewandowski swoją szaloną szarżą na konferencji prasowej reprezentacji Polski rzucił Bayernowi wyzwanie: pokażcie, że jesteście poważnym klubem. Sęk w tym, że Bayern sformułowanie "poważny klub" rozumie inaczej niż Lewandowski. Poważny, czyli taki, który udowodni, że żaden piłkarz nie jest większy niż klub.
Oliver Kahn, prezes Bayernu, nie musi wymyślać prochu – droga jest przetarta. Po pierwsze przypomni Polakowi, że pacta sunt servanda, czyli powinien wypełnić umowę, pod którą się podpisał, a ona zobowiązuje go do gry dla Bayernu jeszcze przez rok. A po drugie powie, że droga wolna, ale pod warunkiem, że klub zarobi tyle i tyle, i rzuci jakąś zaporową cenę.
Oczywiście, być może znajdzie się ktoś, kto zapłaci za Lewandowskiego tę wygórowaną kwotę. Wtedy Bayern odtrąbi sukces: jeszcze nikt nie zapłacił tyle za tak zaawansowanego wiekiem zawodnika. A jeśli nikt nie zapłaci, to Bawarczycy upokorzą Polaka, mówiąc, że widocznie nie jest tak wartościowy, jak się spodziewał.
Tych upokorzeń będzie wtedy jeszcze więcej. Nie jest bowiem tak, że w przypadku Lewandowskiego zadziała dewiza: z niewolnika nie ma pracownika. Otóż Lewandowski spłacił się Bayernowi już w dwustu procentach, jeśli nie bardziej. I biorąc to pod uwagę, to teraz mistrzów Niemiec stać nawet na to, by Polak brał swoją wielką pensję za nicnierobienie. Zresztą w Bayernie to nie nowość. To przecież ten klub słynie w Niemczech z tego, że czasem kupuje zawodników nie do gry, ale by osłabić rywali. A jeśli do transferu ostatecznie nie dojdzie, to Lewandowskiemu będzie bardziej zależało na grze niż Bayernowi. Bo trzeba utrzymać formę na mundial, bo trzeba pokazać ewentualnemu nowemu pracodawcy, że warto w niego zainwestować.
Dlatego szarża Lewandowskiego jest szalona. To nie on ma wszystkie karty w ręku, a Bayern. W dodatku Niemców stać, by stracić pieniądze, a Lewandowskiego nie stać, by stracić sezon. Poza tym - Bayern ma w tej grze dużo więcej do stracenia niż kasę: chodzi o prestiż i pokazanie każdej kolejnej gwieździe, że żaden zawodnik nie jest większy niż klub.