Bayern na koniec upokorzy Lewandowskiego? Wobec innych nie miał skrupułów

Michał Kiedrowski
Wszyscy w Polsce kibicują transferowi Lewandowskiego, nawet selekcjoner Czesław Michniewicz mówi: Fajnie byłoby mieć Polaka w Barcelonie. Sam Lewandowski jest podobno "zajarany" na nowy klub. W emocjach mało kto pamięta - jednym z nich jest Łukasz Piszczek - że wszystkie karty w ręku ma Bayern i wykorzysta je bez skrupułów.

Na początek anegdota świetnie ilustrująca, jak działa zawodowy sport. W 2012 roku 21-letni Mike Trout został debiutantem roku w baseballowej American League - części MLB. Zajął też drugie miejsce w głosowaniu na najlepszego zawodnika sezonu. Wtedy jego agent Craig Landis zażądał od klubu Trouta – Los Angeles Angels – podwyżki dla zawodnika. Trout zarabiał wtedy 482,5 tys. dolarów rocznie – 2,5 tys. więcej niż wynosiła w MLB płaca minimalna. Misja Landisa zakończyła się sukcesem raczej skromnym. Jeden z najlepszych baseballistów świata, a według wielu ekspertów nr 1 w całej MLB, dostał 28,5 tys. dolarów podwyżki. Zarabiał 510 tys. dolarów rocznie, grubo ponad 7 razy mniej niż średnia płaca w całej lidze. Landis był wściekły i miotał w mediach oskarżenia pod adresem klubu o niesprawiedliwość, a Trout dalej robił swoje i został drugi raz wice-MVP.

Zobacz wideo

 Lewandowski ułatwił Bayernowi sprawę

Przytaczam tę historię, żeby pokazać, iż pod każdą szerokością geograficzną zawodowy sport to świat bezwzględny. Czy to "starego" Lewandowskiego, czy "młodego" Trouta traktuje się tak samo bez skrupułów.

Bo to, że Bayern tak traktuje Lewandowskiego, nie ma wątpliwości. W mediach Uli Hoeneß i inni przedstawiciele Bayernu dosłownie licytują się w słodkich słowach o Polaku. Mówią o nim, jakim jest profesjonalistą, jak ważny jest dla Bayernu. Ale o tym, by mu dać solidną podwyżkę i kontrakt dłuższy niż jeden rok, to nawet nie chcą słyszeć. Teraz sam Polak ułatwił swoim szefom sytuację. To on powiedział, że kontraktu nie przedłuży. Hasan Salihamidzić, Oliver Kahn i inni działacze Bayernu mogą więc chodzić do mediów i całą winę za fiasko negocjacji zwalać na nieprzejednaną postawę Polaka i jego menedżera. To co, że żadnej formalnej propozycji Lewandowskiemu nie złożyli, przecież i tak to on pierwszy powiedział: nie.

 Popatrzmy na sprawę Lewandowskiego oczyma Bayernu

I szczerze mówiąc, gdybyśmy odrzucili emocje, to taka postawa Bayernu jest zupełnie racjonalna i zrozumiała. Mistrz Niemiec musi dbać o swoje interesy i za nie przede wszystkim odpowiada przed kibicami, a nie za to, czy Lewandowski poczuje się szczęśliwy, gdy odejdzie do Barcelony. Owszem można opowiadać, że Polak dał Bayernowi tyle goli, że z moralnego punktu widzenia teraz niemiecki klub powinien z wdzięczności mu nieba przychylić. Ale przecież nie tak działa zawodowy sport. Zasługi nie są w nim walutą. A chłodna kalkulacja mówi Bawarczykom, że zawodnik 34-letni jest już u schyłku kariery i ogromnym ryzykiem jest ofiarowanie mu nie tylko najwyższego kontraktu w klubie, ale do tego jeszcze tak długiego, żeby kończył się wtedy, gdy piłkarz będzie tuż przed 38. czy 39. urodzinami. 

Ale to już jest poza negocjacjami. Lewandowski odchodzi i Bayern ma wolną rękę, by go wykorzystać bez skrupułów do końca. Jak to będzie wyglądać, to zależy, od tego, kiedy Bawarczykom uda się znaleźć wysokiej klasy napastnika, by Polaka zastąpić. Jeśli znajdą odpowiedniego kandydata już latem Lewandowski posłuży im do sfinansowania transferu: kwota odstępnego plus oszczędności na rocznej pensji Polaka dadzą klubowi ok. 60-70 mln euro. Jeśli natomiast żaden odpowiedni kandydat się nie znajdzie, Polak będzie zmuszony jeszcze rok hasać w barwach Bayernu i cały czas strzelać gola za golem, żeby przekonać ewentualnego nowego pracodawcę, że u progu 35. urodzin w 2023 r. wciąż jest w znakomitej formie. Przecież tylko wtedy będzie mógł liczyć na wysoką pensję w nowym klubie. Gdyby zaś zaczął się dąsać, opuszczać mecze z powodu urazów, to mógłby zniechęcić nowych potencjalnych pracodawców, jeśli nie do samego zatrudnienia, to do odpowiedniej wysokiej pensji.

To Bayern ma wszystkie karty w ręku i może robić, co zechce

Jak widać, Bayern ma wszystkie karty w ręku. I jeszcze może na koniec upokorzyć Polaka, jak to było w przypadku Davida Alaby czy teraz Niklasa Süle. Pierwszy odszedł z klubu do Realu Madryt z łatką zawodnika pazernego na pieniądze, a ten drugi z oskarżeniami, że gdy podpisał kontrakt z Borussią Dortmund na pół roku przed upłynięciem umowy z Bayernem, to odechciało mu się grać. Lewandowski musi przygotować się na podobne upokorzenia.

– W Monachium nie do końca patrzą na to, czy byłeś zasłużony dla klubu. Znamy historię Luki Toniego, Mario Gomeza czy Mario Mandżukicia. Bayern ma swoją filozofię, jeśli ma plan na rozwój klubu, to nie ma skrupułów przy żegnaniu się z ważnymi piłkarzami – mówił w Viaplay były reprezentant Polski i długoletni gracz Borussii Dortmund Łukasz Piszczek, przypominając sukcesję napastników Bayernu. 

Luca Toni był najlepszym strzelcem drużyny w sezonach 2007/08 i 2008/09, ale gdy do klubu przyszedł Mario Gomez w 2009 r., Włoch z klubu wyfrunął do Romy. Niemiec o hiszpańskich korzeniach brylował w ataku w sezonach 2010/11 i 2011/12, ale gdy do Bayernu trafił Mario Mandużkić w 2012 r., to on musiał ustąpić miejsca w składzie. Chorwat z kolei był najlepszym strzelcem Bayernu w sezonach 2012/13 i 2013/14, ale potem musiał odejść, gdy latem 2014, przyszedł Lewandowski. Teraz czas na kolejną zmianę. I Bayern dokona jej w komfortowych warunkach. Ma na to cały rok. 

Więcej o:
Copyright © Agora SA