Hertha miała być wielka, jest pośmiewiskiem. Pół miliarda euro wyrzucone w błoto

Konrad Ferszter
Miał być potężny klub, jest pośmiewisko. Trzy lata temu Lars Windhorst zapowiadał budowę wielkiej Herthy Berlin, a dziś zespół broni się przed spadkiem. W klubie co chwilę zmieniają się dyrektorzy sportowi, trenerzy, a główny inwestor ma dość współpracy z zarządem, co doprowadziło kibiców na skraj wytrzymałości. - To sprint w fatalnym kierunku - mówi Tomasz Urban z Viaplay.

- Widzieliśmy ich już w ośrodku treningowym i na boisku, a teraz przekroczyli kolejną granicę. Zawodnicy byli ewidentnie przestraszeni. To absolutne upokorzenie. Kibice posuwają się zdecydowanie za daleko - tak sytuację po ostatnich derbach Berlina ocenił były reprezentant Niemiec,  Lothar Matthaeus.

Zobacz wideo Arabia Saudyjska w teorii najłatwiejszym rywalem Polaków. Ale wcale nie będzie łatwym

W sobotę Hertha przegrała u siebie z Unionem 1:4, a po meczu wściekli kibice gospodarzy nie tylko obrażali piłkarzy, ale też zażądali ich koszulek. - Jeden z nich wrzeszczał, że nie jesteśmy godni, by je nosić. Wolałem się z nimi nie kłócić i uniknąć większego konfliktu - powiedział urodzony w Berlinie zawodnik Herthy, Maximilian Mittelstaedt. 

- Nigdy bym czegoś takiego nie zrobił, bo nosiłem tę koszulkę z dumą. Rozumiem frustrację kibiców, bo trzecia porażka w derbach z rzędu nie jest zabawna, ale są pewne granice, których nie wolno przekraczać. Rozumiem gwizdy, nawet obelgi, ale to było niedopuszczalne - skomentował zaś były zawodnik, obecnie dyrektor sportowy Herthy, Freddy Bobić.

Dwugłos płynący z klubu w sprawie incydentu po derbach jest symboliczny i znakomicie obrazuje panujące w nim zamieszanie. Na pięć kolejek przed końcem sezonu Hertha jest na przedostatnim miejscu w tabeli i widmo siódmego w historii spadku z Bundesligi coraz mocniej zagląda jej w oczy. Klub z Berlina drży o przyszłość, mimo że trzy lata temu jego inwestor - Lars Windhorst - zapowiadał budowę potężnej drużyny, która w przyszłości miała stawić czoła europejskim potęgom.

Obiecujący początek

A przecież wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej. Kiedy w czerwcu 2019 roku Windhorst nabył 49,9 proc. akcji klubu za 224 miliony euro, Hertha miała otrzymać drugie życie. Spłacenie długów, budowa nowej drużyny, przebudowa stadionu - to wszystko miało sprawić, że klub z Berlina wejdzie na nowy, nieporównywalnie wyższy poziom. Transformację Herthy miały przyspieszyć kolejne pieniądze Windhorsta, który przed sezonem 2020/21 zapowiedział zakupienie kolejnych akcji za 150 milionów euro, pompując w klub łącznie 374 miliony euro.

W ciągu trzech lat kolejne 170 milionów euro klub wydał na transfery. Imponujące były zwłaszcza pierwsze miesiące po inwestycji Windhorsta. W sierpniu 2019 roku Hertha zapłaciła Watfordowi 20 milionów euro za Dodiego Lukebakio, a pół roku później dołożyła kolejne 70 milionów, sprowadzając Lucasa Tousarta z Lyonu, Krzysztofa Piątka z Milanu i Matheusa Cunhę z RB Lipsk.

Mimo imponujących wzmocnień sezon zakończył się rozczarowaniem. Hertha zajęła dopiero 10. miejsce w tabeli, a trakcie rozgrywek prowadziło ją aż czterech trenerów. W listopadzie 2019 roku zwolniony został Ante Cović, a jego miejsce zajął promujący projekt Windhorsta Juergen Klinsmann. Panowie szybko jednak przestali się dogadywać i były selekcjoner reprezentacji Niemiec zrezygnował z pracy po niespełna trzech miesiącach. 

- To żenujące i nieodpowiedzialne - grzmiał publicznie Windhorst, rozczarowany zachowaniem Klinsmanna. Byłego napastnika niemieckiej kadry na dwa miesiące zastąpił Alexander Nouri, którego miejsce zajął Bruno Labbadia. On zaś wytrzymał w Herthcie dziewięć miesięcy. Długo jak na obecne standardy klubu, krótko jak na nadzieje, jakie z nim wiązano.

"Sprint w złym kierunku"

10. miejsce z pierwszego sezonu Windhorsta było rozczarowaniem, ale miało też stanowić niezły punkt wyjścia do zaatakowania miejsc premiowanych grą w europejskich pucharach. Zespół Labbadii wzmocnili napastnik Jhon Cordoba i bramkarz Alexander Schwolow, za których zapłacono łącznie ponad 20 milionów euro.

Wszystko na nic. Hertha skończyła poprzedni sezon dopiero na 14. miejscu z raptem dwoma punktami przewagi nad miejscem barażowym. W trakcie rozgrywek w klubie doszło do tąpnięcia, bo styczniu zeszłego roku pracę stracił nie tylko Labbadia, ale też dyrektor sporowy - Michael Preetz. Miejsce pierwszego zajął Pal Dardai, drugiego w lipcu zastąpił Bobić.

- Preetzowi szło nieźle, dopóki miał ograniczony budżet transferowy. Niemiec jest najlepszym przykładem na to, że dokonywanie transferów jest najtrudniejsze, gdy ma się wielkie pieniądze. Preetz wydał mnóstwo pieniędzy, a drużyna jest w tym samym, beznadziejnym punkcie - mówił nam wtedy Tomasz Urban, ekspert stacji Viaplay.

I dodał: - Transfery Herthy wyglądają, jakby robiono je bez żadnej myśli. Klub najpierw postanowił brać kolejnych piłkarzy, a dopiero potem zastanawiał się, jak ich spożytkować. Na razie Hertha rzuca pieniędzmi na lewo i prawo, co pokazuje, że nie do końca tam wiedzą, jak za wielkie pieniądze buduje się wielki zespół.

Dziś przypomnieliśmy Urbanowi te słowa. - Jeśli wtedy mówiłem, że Hertha idzie w złą stronę, to dzisiaj mogę stwierdzić, że klub zmierza tam sprintem - śmieje się ekspert Viaplay. I dodaje: - W tym klubie wszystko jest nie tak, wszystko idzie w fatalnym kierunku. Wydaje się, że Bobić bardzo mocno uwierzył w swoją długofalową wizję budowy zespołu, bazując na razie na doraźnych decyzjach. I to może zaprowadzić klub do 2. Bundesligi.

Zmieniona polityka, niezmienione wyniki

Chociaż Hertha miała się rozwijać i walczyć o najwyższe cele, to z każdym sezonem jej sytuacja się pogarsza. Rok temu było bardzo źle, ale mimo wszystko zespół utrzymywał się ponad strefą barażową i spadkową. W tym sezonie jest już fatalnie, bo Hertha nie może wygrzebać się z dołu tabeli od początku marca, a w tym roku wygrała tylko 1 z 12 meczów ligowych.

Bobić postanowił iść kompletnie inną drogą niż jego poprzednik. W klubie nie ma już Cunhy, Cordby i Piątka, którzy byli symbolem berlińskiego rozpasania. Najdroższym letnim transferem był zaś pomocnik - Suat Serdar - za którego Hertha zapłaciła Schalke osiem milionów euro.

W klubie zmieniła się polityka transferowa, ale nie zmienił się stosunek do trenerów. Po złym początku tego sezonu w listopadzie pracę stracił Dardai, a po kolejnych czterech miesiącach zwolniono jego następcę - Tayfuna Korkuta. W marcu trenerem drużyny został 69-letni Felix Magath, który nie pracował od pięciu lat. Ostatnio Niemiec był szkoleniowcem chińskiego Shandong Luneng Taishan, a w Bundeslidze ostatni raz pracował dekadę temu w VfL Wolfsburg.

- Polityka zatrudniania trenerów do lata, a nie na lata najlepiej obrazuje pierwsze miesiące pracy Bobicia. Trudno oprzeć się wrażeniu, że dyrektor sportowy Herthy mocno się we wszystkim pogubił. Na razie nie można oceniać kadencji Magatha, ale on, tak samo jak Korkut, został wyciągnięty z niebytu - mówi Urban.

I dodaje: - Na razie wszystko wskazuje na to, że oba wybory okażą się kompletnie nietrafione. Bobić wierzył, że te nazwiska jakoś pozwolą przetrwać drużynie do końca sezonu. Hertha marzyła o tym, by latem drużynę objął trener z dużym, głośnym nazwiskiem. Do pracy w Berlinie przymierzano Niko Kovaca i Rogera Schmidta, ale z uwagi na sytuację sportową i finansową klubu wydaje się to niemal niemożliwe. Pierwszy woli pracować w Anglii, drugi ma być blisko Benfiki. I trudno im się dziwić. Żaden z poważnych trenerów nie chce się w to bagno pakować, bo w ogóle nie wiadomo, w której lidze przyjdzie mu pracować. Na razie naprawdę nie widać ani jednego powodu do optymizmu dla kibiców.

Kadra, która nie daje nadziei

Stanu zawieszenia i niepewności w klubie na pewno nie poprawia jego sytuacja finansowa. Chociaż jeszcze niedawno Hertha szastała pieniędzmi, to dzisiaj jej kasa ma świecić pustkami. - W klubie otwarcie przyznają, że ze środków przeznaczonych przez Windhorsta nic już nie zostało. Jedynym pozytywem tego jest to, że długi Herthy zostały spłacone - mówi Urban.

I dodaje: - Kurek z pieniędzmi został zakręcony. Latem, niezależnie od miejsca, które zajmie Hertha, klub na pewno nie dokona takich transferów jak Tousart czy Piątek. W Berlinie muszą myśleć o całkowitej przebudowie zespołu, ale zastanawia mnie, skąd wezmą na to pieniądze.

- Na pewno nie z obecnej kadry, bo w Herthcie nie ma wielu piłkarzy, których można byłoby sprzedać za duże pieniądze. Obecny zespół jest fatalnie zbudowany. Najlepszym przykładem na to niech będzie fakt, że w ostatnich derbach Magath na lewej obronie wolał postawić na 18-letniego Juliana Eitschbergera, którego widział tylko na treningu, niż na doświadczonego Mittelstaedta. Albo to, że w Berlinie modlą się o zdrowie 36-letniego Petra Pekarika, bo na prawej obronie nie ma dla niego żadnego zmiennika. 

- Przykłady można mnożyć. Najlepszym i najgroźniejszym napastnikiem Herthy jest wiecznie kontuzjowany Stefan Jovetić. W środku pola, gdzie przydaliby się piłkarze kreatywni, grają typowi defensywni pomocnicy w postaci Tousarta i Santiago Ascacibara. Sprawdziłem, że w 150 najszybszych zawodników Bundesligi znajduje się zaledwie dwóch piłkarzy Herthy! Trudno zrozumieć to, jak zbudowano obecną kadrę, do której często trafiali zawodnicy kompletnie niepotrzebni. W Herthcie naprawdę palono pieniędzmi w piecu.

Gdzie podziało się 400 milionów euro?

Właśnie sprawę pieniędzy poruszył w połowie marca Windhorst. Inwestor Herthy udzielił głośnego wywiadu Bild TV, w którym skrytykował obecnego prezesa Herthy - Wernera Gegenbauera - i obarczył go winą za obecną sytuację klubu. 

- Jestem przeciwnikiem obecnego prezesa oraz ludzi, którzy go wspierają. Liczę na nowe otwarcie w tym klubie, ale nie da się tego zrobić z obecnym zarządem. Liczyłem, że będzie inaczej, dałem im szansę, ale już wiem, że to niemożliwe. Gegenbauerowi nie chodzi o sukcesy drużyny, a o utrzymanie stołka - wypalił Windhorst.

I dodał: - Dopóki klubem rządzą ci ludzie, nie dam na niego kolejnych pieniędzy. Zadaliśmy zarządowi kilkanaście pytań, by dowiedzieć się, co się stało z naszymi pieniędzmi. Do tej pory nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi.

Na odpowiedź Gegenbauera nie trzeba było długo czekać. - W obecnej sytuacji mogę tylko powiedzieć, że widziałem wypowiedź pana Windhorsta. Obiecałem jednak trenerowi i drużynie, że do końca sezonu nie będziemy zaogniać sytuacji wokół klubu. Po zakończeniu rozgrywek z największą przyjemnością odpowiem na wszystkie pytania.

Chociaż prezes Herthy nie poszedł na medialną wojnę z Windhorstem, to mniej więcej w tym samym czasie w "Sport Bildzie" ukazał się tekst, w którym anonimowy rozmówca oskarża Windhorsta o brak zainteresowania klubem. Inwestora Herthy miało zabraknąć na kilku ostatnich spotkaniach, na których zdawane były raporty finansowe. Według nich wynikało, że w ostatnich latach pieniądze zostały spożytkowane w następujący sposób:

  • 100 milionów euro na stare długi;
  • 130 milionów euro na transfery, pensje i prowizje zawodników: Lukebakio, Ascacibara, Cunhy, Tousarta i Piątka. Cztery z tych transferów zostały zatwierdzone przez byłą radę nadzorczą oraz Klinsmanna i Preetza;
  • 100 milionów euro na pokrycie strat wynikających z pandemii koronawirusa;
  • 1 milion euro na infrastrukturę;
  • Na koniec sezonu 2020/21 klub posiadał kapitał własny w wysokości 107,5 miliona euro.

Publiczne pranie brudów nie przypadło go gustu kibicom, którzy w trakcie sobotnich derbów domagali się odejścia zarówno Windhorsta jak i Gegenabuera. Wokół pierwszego z nich szczególnie zrobiło się kilkanaście dni temu, gdy "Business Insider" opublikował tekst, w któym poinformował, że Windhorst zastawił udziały w klubie pod natychmiastową pożyczkę w wysokości 25 milionów euro.

Sam zainteresowany jak i klub tym informacjom zaprzeczyli. W umowie Windhorsta z Herthą miał bowiem znaleźć się zapisek, że inwestor bez zgody i wiedzy najważniejszych osób w klubie, nie będzie mógł robić takich rzeczy. "Dementuję te informacje. Akcje Herthy nie zostaną ani zastawione, ani przejęte. Wydaliśmy oświadczenie, które umieszczono na końcu tekstu. Paywall sprawia, że mało kto je widzi. To niezbyt sprawiedliwe!" - napisał na Twitterze Windhorst.

O Windhorście zrobiło się też głośno, gdy wstrzymał produkcję filmu dokumentalnego o Herthcie. Ten miał powstawać od lata 2020 roku i kostować ponad milion euro. Inwestor klubu ostatecznie na publikację się nie zgodził i materiał nigdy nie ujrzy światła dziennego. - Tak to jest, gdy masz problem z tym, że jedna czy dwie osoby były zbyt szczere - powiedział Axel Kruse, były zawodnik Herthy, który pełnił rolę łącznika między klubem i filmowcami.

"Wina rozkłada się na wszystkie strony"

Kto zatem jest największym winowajcą obecnego stanu rzeczy w klubie? - Wina rozkłada się na wszystkie strony. Windhorst nie zna się na piłce, czego nigdy nie ukrywał. On nie wie, jak prowadzić klub piłkarski, przez co na początku przyklejały się do niego osoby, które chciały tylko jego pieniędzy. Z czasem Windhorst się z nimi rozstał, ale znacznie lepsi już do klubu nie trafili. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Niemiec wierzył w to, że same nakłady finansowe pozwolą mu na budowę silnego klubu. Wszyscy dobrze wiemy, że to nie jest tak proste - mówi Urban.

I dodaje - Za chaos w Herthcie odpowiadają też ludzie, którzy zbudowali obecną kadrę. Najpierw był to Preetz, teraz jest to Bobić. Oni są też odpowiedzialni za to, że w ciągu trzech lat w Herthcie pracowało aż siedmiu trenerów! 

- Ale odpowiedzialności nie można też zrzucać z piłkarzy. Cunha, Piątek czy Cordoba w przeszłości udowodnili, że są dobrymi zawdonikami, a w Berlinie kompletnie rozczarowali. Podobnie jest w przypadku obrońcy - Marca Olivera Kempfa - który trafił do Herthy latem. Jeszcze w poprzednim sezonie należał do czołówki na swojej pozycji w lidze, a teraz popełnia błąd za błędem. Możemy dyskutować o błędach na zarządczych stanowiskach, ale ostatecznie o wyniku decydują piłkarze na boisku, a oni też święci nie byli.

"Spadek to nie szansa, a zagrożenie"

W najbliższych tygodniach klub czeka walka o utrzymanie. W sobotę Hertha zagra na wyjeździe z Augsburgiem, a później kolejno ze Stuttgartem, Arminią Bielefeld, FSV Mainz i Borussią Dortmund. Co będzie, jeśli zespół Magatha nie podoła zadaniu?

- Często powtarza się, że spadek to szansa na oczyszczenie, na restrukturyzację i zbudowanie czegoś nowego. Ale to nie jest takie proste. Według mnie spadek nigdy nie jest szansą, tylko zagrożeniem. Spadek oznacza mniejsze pieniądze z praw do transmisji telewizyjnych, odpływ fanów, konieczność renegocjacji kontraktów z piłkarzami, czy w końcu odejście najbardziej wartościowych z nich. W obecnej sytuacji Hertha nie może pozwolić sobie na żadną z tych rzeczy - wyjaśnia Urban.

I dodaje: - Oczywiście do Budesligi można wrócić w świetnym stylu, co pokazały VfB Stuttgart czy FC Koeln, ale można też popaść w bardzo długi marazm. Najlepszym przykładem na to jest Hamburg, który wciąż nie może się pozbierać po spadku. W tym sezonie pewnie znów i nie awansuje i spędzi piąty rok w drugiej lidze. W dalszej perspektywie można też stać się klubem takim jak Arminia Bielefeld czy Norymberga, które regularnie krążyły między pierwszą i drugą ligą, albo upaść jeszcze niżej i być jak Fortuna Duesseldorf czy VfL Bochum, które zleciały nawet do trzeciej ligi.

- Przyszłość Herthy jaśniejsza stanie się latem. To wtedy będziemy wiedzieli, czy zespół utrzymał się w lidze i poznamy dalsze plany Windhorsta. To od decyzji jego i zarządu zależy, w którym kierunku podąży klub. Na razie wygląda to fatalnie i trudno wyobrazić sobie, że nagle wszystko pójdzie w kompletnie innym kierunku - kończy Urban.

Więcej o:
Copyright © Agora SA