To już był doliczony czas do drugiej połowy, siódma minuta z 10 doliczonych. Robert Lewandowski, który w 77. minucie strzelił dla Bayernu gola na 3:2 z rzutu karnego, tym razem sam dał się sfaulować. Nie w polu karnym, a przed polem karnym. Frustracja kibiców Borussii była już wtedy duża. Zaczęło się właśnie od rzutu karnego, po którym poleciały z trybun plastikowe kubki w kierunku sędziego Felix Zwayer, który nie tylko podyktował jedenastkę dla Bayernu, lecz także wyrzucił na trybuny trenera Borussii Marco Rose.
Gospodarze do końca próbowali doprowadzić do remisu - mieli swoje okazje, ale Bayern też je miał. M.in. wspominany rzut wolny w 97. minucie, kiedy piłkę przed polem karnym ustawił sobie Lewandowski. Jeszcze przed wykonaniem rzutu wolnego na Signal Iduna Park - gdzie w sobotę ze względu na ograniczenia związane z koronawirusem wpuszczono tylko 15 tys. kibiców - Lewandowski nasłuchał się gwizdów. A kiedy przestrzelił, kibice na stadionie zaczęli głośno skandować: "Messi, Messi, Messi". Po raz kolejny, bo to samo krzyczeli przed meczem. Jakby chcieli mu złośliwie przypomnieć, że to właśnie Argentyńczyk jest najlepszym piłkarzem na świecie.
Więcej treści sportowych znajdziesz też na Gazeta.pl
No bo jest, a tak przynajmniej zadecydowało grono 170 dziennikarzy z całego świata, którzy w plebiscycie "France Football" uznali, że Lionel Messi po raz siódmy w karierze zasłużył na Złotą Piłkę. Argentyńczyk odebrał nagrodę w poniedziałek w Paryżu - na gali, na której pojawił się też Lewandowski. I też odebrał nagrodę, ale tylko pocieszenia, bo dla najlepszego strzelca, a nie piłkarza minionego roku, gdzie zajął drugie miejsce, właśnie za Messim.
- Lewandowski nie tylko świetny piłkarz, lecz także fantastyczny człowiek. On wiedział zdecydowanie wcześniej, że nie wygra Złotej Piłki. Nie wiem, ilu zawodników by wtedy mimo wszystko przybyło na galę, a on się stawił. Wciąż był taki miły i taki mądry. To było z jego strony zachowanie fair play - powiedział redaktor naczelny "France Football" Pascal Ferre w rozmowie z niemieckim "Bildem".
To właśnie "Bild" był jedną z gazet, która mocno skrytykowała organizatorów plebiscytu. "Kto nie wybrał Lewandowskiego?" - pytał już w tytule niemiecki dziennik i w sobotę analizował głosy dziennikarzy z całego świata, którzy nie zagłosowali na Lewandowskiego.
"Gdyby głosy oddawali tylko nasi europejscy koledzy, Lewandowski też zostałby nagrodzony Złotą Piłką. Tutaj był na pierwszym miejscu - zdobył 209 punktów. Co interesujące: drugi wcale nie był Messi, a Jorginho - aktualny mistrz Europy i gwiazdor Chelsea, który zdobył 166 punktów. Dopiero za nim był Messi z 161 punktami" - analizował "Bild".
I dalej liczył punkty, zauważywszy, że Lewandowski wygrał nie tylko w Europie, ale także w Afryce, gdzie zdobył 184 punkty, o 25 więcej od Messiego. "Nic dziwnego, że południowoamerykańscy dziennikarze wyraźnie widzieli zwycięstwo Messiego (stosunek głosów do Lewandowskiego wynosił 46 do 23). Ale do jego triumfu przyczynili się także nasi koledzy na Karaibach (107:63), w Azji (125:90) i Oceanii (15:11). A także szalone głosy dziennikarza z Bhutanu, który na pierwszym miejscu umieścił Mohameda Salaha, a w jego najlepszej piątce był m.in. Phil Foden, ale na próżno było szukać Lewandowskiego".
Lewandowski w poniedziałek nie sięgnął po Złotą Piłkę, ale w sobotę sięgnął z Bayernem po jakże ważne wyjazdowe zwycięstwo. W wygranym 3:2 meczu z Borussią zdobył dwie bramki. To były jego 117. i 118. wyjazdowy gol w Bundeslidze, dzięki którym pod tym względem stał się najlepszym strzelcem ligi. Pobił rekord, który od lat należał do legendarnego Klausa Fischera. A przy okazji jego Bayern umocnił się na pierwszym miejscu w tabeli, bo po 14 kolejkach ma już nie jeden, a cztery punkty przewagi nad Borussią.