Tydzień temu Lewandowski zdobył 40. bramkę w tym sezonie. Jak Mueller w sezonie 1971/1972. W sobotę o 15.30 w meczu ostatniej kolejki Bayern z Lewandowskim w składzie gra z Augsburgiem. Relacja na żywo na Sport.pl
Waldemar Słomiany: Ha, ha, ha!
- Dawał, racja.
- Nigdy nie widziałem drugiego napastnika z takim stylem gry, jaki miał Mueller. Jak się go straciło z oczu, to koniec. Jak był z tyłu, to był bardzo niebezpieczny, dlatego trzeba było go mieć cały czas przed sobą. Ale był bardzo zwrotny i dzięki temu uciekał, chociaż nie był szybki. No i piłkę umiał opanować w każdym momencie. To był całkiem inny piłkarz niż Lewandowski. Robert to atleta, prawda?
- On wszystko ma: siłę, obie nogi, główkę, szybkość. Już w Dortmundzie to miał. A w Bayernie gra jeszcze lepiej. Co roku jeszcze lepiej! Tylko bramek nie strzela na siedząco i na leżąco. A Gerd strzelał. Ale Robert ma za to taką siłę, że mógłby obrońcę wziąć na plecy i wbiec z nim do bramki. W Budneslidze chyba jeszcze tylko ten chłopak z Dortmundu jest taki silny. Ten Haaland.
- Jak grałem w Schalke, to chyba zawsze [w sezonach 1967/1968, 1968/1969 i 1969/1970]. W Arminii [1970/1971 i 1971/1972] różnie bywało, nawet w ataku mi się zdarzyło zagrać. Lepiej było Muellera nie pilnować. Strasznie dobry to był napastnik. 40 bramek w sezon strzelić? No potęga!
- Żadnego! W sporcie piękne są zwycięstwa i rekordy. Skoro Lewandowski jest tak dobry, że może pobić rekord Muellera, to niech gra i niech bije.
Niemcy na pewno kochają Gerda. To jest druga strona medalu. Ale to nie jest problem Roberta. On ma swoje marzenie do spełnienia. I jak ktoś myśli, że Robert nie zasługuje na pokonanie legendy, to źle myśli.
- Mało. Może byłoby inaczej, gdybym mieszkał w Monachium. Ale ja od lat żyję pod Gelsenkirchen.
- Teraz już półtora roku będzie jak nie pracuję. W domu trzeba siedzieć, żeby się nie zarazić. No to siedzę. I oglądam piłkę. Razem ze znajomą patrzymy, bo ona też lubi piłkę nożną.
- Tak, w tym sezonie szybko pomyślałem, że Robert to zrobi. A teraz jestem pewny, że z w ostatnim meczu strzeli Augsburgowi chociaż jednego gola.
- Nie ma szans. Cały Bayern będzie na Roberta pracował. A jak Robert będzie miał okazje, to co najmniej jedną wykorzysta.
- Taka prawda. Ale liczę, że jeszcze chociaż jedną bramkę Lewandowski zdobędzie. I wtedy przejdzie do historii jako najlepszy bez żadnych dyskusji. On to zrobi. Bayern jest z nim. Legendy z zarządu go ciągle chwalą. Bardzo go tam cenią.
- Plotki, nic więcej. On będzie dalej grał w Bayernie. Możliwe, że nawet do końca kariery.
- On jeszcze nie jest stary [w sierpniu skończy 33 lata]. I jest takim człowiekiem, który bardzo się pilnuje, bardzo dba o zdrowie. Żona mu w tym dopomaga. Widać, że to jest bardzo solidny, bardzo silny piłkarz. Wszystko jest możliwe, bo Robert prowadzi się całkiem inaczej niż Gerd.
- Miał nadwagę, zdarzało się. Piwo lubił wypić. I nie tylko piwo. Teraz jest bardzo chory, może też przez problemy z alkoholem, bo swego czasu one były duże. Wiem, że dawni koledzy z Bayernu go wspomagają. Kiedyś przyjechał tu do mnie na golfa Sepp Maier, dawny bramkarz z Monachium, i parę słów o Gerdzie mi powiedział. Niestety, legenda kończy w domu starców.
- Robert jest lepszy szybkościowo. Ma też lepszy drybling. Robert sobie umie sam wypracować bramkę, a Gerd tego nie miał. Za to Mueller jak nikt inny znajdował się tam, gdzie piłka spadła. Miał świetne przeczucie. Najlepsze. I bardzo dobrze grał ciałem. Mały był, a trudno było z nim wygrać główkę. Ale głową lepiej gra Robert. A z tej gry ciałem, to granie tyłkiem Muellerowi najlepiej wychodziło! Pchał się nim, zastawiał i dlatego te bramki nawet na leżąco umiał strzelać. Aż takiego sprytu Robert nie ma. Ale siłą, szybkością, dryblingiem - tym Muellera przewyższa. Lewandowski gra w takim stylu, w jakim grał Włodek Lubański. To całkiem inny typ gracza niż Mueller. Nie powiem panu, że Włodek był lepszy od Muellera albo Mueller od Włodka. Ale miałem dużą przyjemność z grania z Włodkiem w Górniku. W ogóle Górnik to była kiedyś potęga. Cztery lata tam byłem i cztery mistrzostwa Polski miałem.
- Bardzo mi było szkoda, że zamiast Schalke do finału awansował Manchester City. U siebie wygraliśmy 1:0, ale rewanż przegraliśmy aż 1:5 i to Anglicy pojechali grać finał z Górnikiem do Wiednia, na Praterstadion. Lało tam jak cholera, pogoda była dla Manchesteru. To w ogóle byli szczęściarze i cwaniacy. W rewanżu z Schalke postarali się, żeby można było zagrać ich piłką, inną niż ta, jakie znaliśmy. A jeszcze jak byliśmy w szatni, to ogrzewanie tak włączyli, że siedzieliśmy jak w saunie. Ale dobra drużyna to też była, nie ma o czym mówić.
- Tak jest, siedziałem na ławce rezerwowych Górnika! Wtedy tak nie sprawdzano kto jest kto, więc mnie wpuścili z kolegami. Szkoda tego 1:2. Pomogłem opracować taktykę na Manchester i gra wcale nie wyglądała źle. Górnik mógł wygrać europejski puchar. A zasługiwał bardzo. To był wtedy wielki klub. Przecież jak myśmy grali z Austrią Wiedeń w Pucharze Mistrzów, to na trybunach Stadionu Śląskiego było 103 tysiące widzów!
- Tak się w moim życiu wszystko poukładało, że w Polsce nie miałem prawie nikogo. Rodziny nie założyłem, byliśmy tylko ja i ojciec. I dlatego jak dostałem ofertę, żeby w Niemczech zostać, to skorzystałem, bo wiedziałem już, że tam jest całkiem inne życie.
- Myśmy dobrze zarabiali jako górnicy. Bardzo dobrze! Tylko że w Polsce nic nie można było za te pieniądze kupić. Z Górnikiem jeździłem po Europie i widziałem, jak wielka jest różnica. A jeszcze do Stanów polecieliśmy - na tournee do Chicago, Detroit, do Milwaukee - więc poznało się całkiem inny styl życia. Powiem panu, że przez te Stany to ja do Górnika trafiłem. Ludzie z Górnika przyjechali do mnie i mówią: "I co, podpisał pan z Ruchem?". Mówię: "No podpisałem". Wtedy 19 lat miałem, bałem się, co będzie, bo tam gdzie mieszkałem, wszyscy byli za Ruchem, a mnie ci ludzie przekonali do Górnika. Powiedzieli, że się postarają, żebym u nich był i żebym jeszcze lepiej miał niż miałem mieć w Ruchu. A przekonali mnie, kiedy mi powiedzieli, że wyjazd do Ameryki mają. Pomyślałem sobie: "Ameryka? Ja cię kręcę!". Kto tam wtedy do Ameryki wyjeżdżał? Z ojcem porozmawiałem, opowiedziałem wszystko. Ojciec posłuchał i mówi: "chłopcze, ja nie wiem, zrób co chcesz". Mało styczności z ojcem mieliśmy, on dużo pracował. Sam zdecydowałem, że pójdę do Górnika. I nie żałuję. W takim Chicago, u Polaków, było pierwszorzędnie. Zostania w Niemczech, czyli ucieczki z Górnika, też nie żałuję.
- Tak, to były rozgrywki Europapokal. Po meczu przyszli do hotelu Polacy mieszkający w Niemczech i powiedzieli, że mi pomogą.
- To było tak, że chłopcy ze Śląska mieszkający w Niemczech przyjechali zobaczyć jak Górnik gra. A po meczu przyjechali do naszego hotelu, zapukali do naszego pokoju i chcieli mnie i Włodka zaprosić do baru na jednego. Włodek nie poszedł, a ja tak. Porozmawialiśmy i tak od słowa do słowa powiedzieli, żebym z nimi jechał, że oni mi pomogą. Poszedłem na pokój, Włodkowi wszystko powiedziałem, wszystkie swoje rzeczy zostawiłem i pojechałem.
- Wszystkie, które pokupowałem. Bo jak się wracało z zachodu do Polski, to się robiło zakupy. Koszulki wtedy miałem kupione i jakieś rzeczy spożywcze. Dałem Włodkowi, żeby więcej zawiózł do domu. Wziąłem tylko jedną torbę, ze szczoteczką do zębów. Z Włodkiem się pożegnałem, wsiadłem z tymi chłopcami do ich auta i oni mnie zawieźli do Gelsenkirchen. Tam zamieszkałem z ich rodziną. Ci trzej bracia zaraz zawieźli mnie do Ernsta Kuzorry, do jego sklepu. Kuzorra to legenda Schalke, wtedy był we władzach klubu. Myśmy mu się przedstawili, a on powiedział, że mam na trening iść. Trener drużyny, Fritz Langner, popatrzył i zaraz powiedział: "Bierzemy go!". W dobrej formie byłem, z dobrego klubu. Po treningu przyjechał jeden gość z zarządu, wziął mnie do wozu, obwiózł po sklepach, obkupił w ubrania, we wszystko. Zaopatrzył mnie i dał mieszkać przy klubowej kawiarence. A później klub mi znalazł prywatne mieszkanie. Za ucieczkę zostałem zawieszony na dwa lata, ale w klubie na mnie bardzo liczyli, jeździłem z nimi na obozy, trenowałem. I adwokaci Schalke tak zadziałali, że zamiast dwóch lat na grę w Bundeslidze czekałem rok. To teraz pan już wie, jak było. Niestety, dziennikarze często kłamią. Niedawno w "Bildzie" jeden dziennikarz napisał o mnie kłamstwa. Powiedziałem mu, że ja nie chcę na ten temat rozmawiać, a on i tak napisał.
- Tak, chodzi o tamte wydarzenia, gdy grałem w Bielefeldzie [Słomiany zaniósł pieniądze piłkarzom Schalke, by kupić mecz dla Arminii]. Bo to jest dla mnie trudny temat. Takie rzeczy popisał, takie kłamstwa, że aż nie chcę opowiadać. Człowiek był młody i głupi, zrobił błąd. To wszystko w myślach wraca, krąży w głowie. A jak się to zacznie odnawiać, wspominać, to tylko gorzej będzie.
- Tak, Arminia wzięła sprawy w swoje ręce i dzięki temu zostałem odwieszony. Miałem nawet podpisać nowy kontrakt z Arminią, ale chyba coś im się odwidziało. Umówiony byłem na godzinę 12. Czekałem w sekretariacie do godziny 15 i w końcu powiedziałem sekretarzowi, żeby menedżera ode mnie pozdrowił i mu powiedział, że mnie może pocałować gdzieś. Wyjechałem na urlop i tak się sprawa skończyła. A jak byłem na wczasach, to w Hiszpanii spotkałem Egona Piechaczka. Zna pan to nazwisko?
- Polak. Właśnie dla niego poszedłem z Schalke grać do Bielefeldu. On mnie na tych wczasach pyta: "No i co, podpisałeś?". Mówię mu, że nie, że facet niepoważny, nie przyszedł, to się zdenerwowałem i koniec z tym, poszedłem sobie. Wtedy on załatwił, żebym poszedł grać do Hammu, gdzie on był trenerem. Zadzwonił do zarządu i ludzie z zarządu przyjechali na te moje wakacje, żebym podpisał umowę. Tam jeszcze pograłem, byłem pierwszym Polakiem, a później przyjechali kolejni, żeby sobie na zachodzie dorobić.