Kolejna legenda odchodzi z Bayernu. Odkrył największych piłkarzy. "Bezcenny"

Chociaż Hermann Gerland zapowiadał, że z Bochum nigdy nie ruszy się dalej niż 30 kilometrów, to jako trener trafił w końcu do oddalonego o 600 kilometrów Monachium. Na szczęście dla mistrzów Niemiec, którym Gerland przez lata wychował kilkunastu zawodników światowej klasy.

- Urodziłem się w Bochum i chcę tu umrzeć. Nie chcę się stąd ruszać dalej niż 30 kilometrów - mówił wiele lat temu Hermann Gerland. 66-latek nie zmienił zdania przez całą piłkarską karierę. Jako trener postanowił jednak ruszyć w trasę. Na szczęście dla oddalonego o ponad 600 kilometrów od Bochum Bayernu Monachium. Dzień, w którym Gerland po raz pierwszy trafił do obecnego mistrza Niemiec, był jednym z najważniejszych momentów nie tylko jego kariery, ale też całego klubu. Bez jego oka do młodych piłkarzy w Bayernie być może nigdy nie zagraliby Philipp Lahm, Bastian Schweinsteiger, Holger Badstuber, Thomas Mueller, Owen Hargreaves, Christian Nerlinger, Dietmar Hamann, Markus Babbel, Mats Hummels czy David Alaba.

Zobacz wideo Jak to nie wpadło?! Robert Lewandowski mógł już pobić rekord Muellera [ELEVEN SPORTS]

Gerland trafił do Bayernu w 1990 roku. Odszedł z niego pięć lat później, by pracować w FC Nuernberg, Borussii Berlin, Arminii Bielefeld i SSV Ulm. Do stolicy Bawarii wrócił w 2001 roku i pozostał do dziś. Czas Gerlanda w Monachium skończy się jednak po sezonie, gdy odejdzie z klubu wraz z Hansim Flickiem, nie znajdując się w planach nowego trenera Bayernu - Juliana Nagelsmanna.

- To wyjątkowy człowiek. Przez lata był dla Bayernu bezcenny. Niewiele osób może tak o sobie powiedzieć. Po jego odejściu nic nie będzie już takie samo - tak decyzję o odejściu Gerlanda na rok przed wygaśnięciem kontraktu skomentował były piłkarz Bayernu i reprezentacji Niemiec, Lothar Matthaeus. 

Dąb, który stał się tygrysem

Piłka nożna jest dla Gerlanda całym życiem. To dzięki niej dojrzał i utrzymywał biedną rodzinę. Jak sam przyznał, dorosnąć musiał nadzwyczaj szybko, bo miał zaledwie dziewięć lat, gdy zmarł jego ojciec, a on musiał zająć się młodszym rodzeństwem, odciążając pracującą matkę.

Pierwszy profesjonalny kontrakt Gerland otrzymał w wieku 18 lat, a z uwagi na styl gry koledzy nazwali go "dębem". Dopiero kilka lat później dziennikarz z Bochum, opisując jego pasję do futbolu, przechrzcił go na "tygrysa". Ta ksywka została z nim do dzisiaj. W ukochanym, rodzinnym Bochum rozegrał ponad 200 meczów w Bundeslidze, w 1988 roku ocierając się o triumf w Pucharze Niemiec. 

- Nienawidzę przegrywać. Po porażkach w autobusie zawsze siadałem za kierowcą i nie odzywałem się do nikogo. Nie rozumiałem, jak zawodnicy mogli się uśmiechać, kiedy ich kibice płakali. Po powrocie do domu ze wściekłością patrzyłem się w sufit, a w nocy budziłem się zlany potem - opowiadał Gerland. Po zwycięstwach uwielbiał za to pić whisky z colą. Dziś w lożach Bayernu mówi się na to "drink Gerlanda".

Talenty dobre jak kiełbaski

Po zakończeniu kariery zawodnika Gerland został trenerem w VfL Bochum. W klubie pracował najpierw jako asystent, a później jako szkoleniowiec pierwszej drużyny. Z tego stanowiska został jednak zwolniony po zaledwie dwóch latach. - Wyrzucili mnie, bo byłem za dobry i miałem zbyt nowoczesne pomysły - mówił z pewnością siebie Gerland.

Jak się później okazało, przeznaczeniem jego życia nie była praca z seniorami, a nastolatkami, do których miał wybitne oko. Dzięki jego pierwszej kadencji w amatorskim zespole Bayernu do pierwszej drużyny awansowali m.in. Nerlinger, Hamann czy Babbel. Po 2001 roku w ich ślady poszli Lahm, Schweinsteiger, Badstuber, Mueller, Hummels i Alaba.

Młodzi piłkarze cenili w Gerlandzie nie tylko jego warsztat, ale też autentyczność i lekkość w nawiązywaniu dobrych relacji. Najbardziej utalentowanych piłkarzy Gerland nazywał "kiełbaskami" lub "zającami wielkanocnymi". - Oglądanie jego gry jest jak jedzenie najlepszych kiełbasek. Zdecydowanie lepsze od sushi czy homarów - tak Gerland tłumaczył swojej żonie talent Lahma, do którego miał ogromną słabość.

- Ma 15 lat, a gra dojrzale jak 30-latek - reklamował przyszłego mistrza świata, o którym mówił, że jeśli nie zrobi światowej kariery, to odda licencję trenera i zajmie się siatkówką albo piłką wodną. Nie musiał. Lahm nie zawiódł Gerlanda tak samo jak Schweinsteiger czy Mueller, z którymi także łączą go szczególne relacje.

- Przez lata dawał mi najwięcej frajdy na boisku treningowym i poza nim. Kiedyś spędziliśmy trzy godziny w aucie i ani przez moment nie myślałem, by włączyć radio - wspominał Mueller. - Kiedy miałem 17 lat i pierwszy raz przefarbowałem włosy, powiedział mi, że dopóki nie wrócę do naturalnego koloru, mogę nie przychodzić na trening. Cały Hermann - dodał Schweinsteiger.

- Obaj mieli wielki talent. O Muellera spytał mnie kiedyś Louis van Gaal. Nie mogłem go od razu przekonać, więc powiedziałem mu tylko, by poszedł go obejrzeć w jakimkolwiek meczu. Po powrocie stwierdził jedynie, że miałem rację i od razu dał mu szansę. Na mojej wierze w młodych skorzystał później jeszcze kilku innych graczy - opowiadał Gerland. - Schweinsteiger miał mniej talentu niż Lahm czy Mueller, ale był niesamowicie inteligentny na boisku. Był jak szachista, który dokładnie zastanawia się nad każdym ruchem - dodawał.

Dres, czapka z daszkiem i sandały

Niezwykła praca, jaką wykonywał z młodymi zawodnikami, sprawiła, że po latach Gerland został włączony do sztabu pierwszej drużyny. Jego głównym zadaniem było oczywiście wypatrywanie największych talentów i wprowadzanie ich do seniorskiej piłki. W ostatnich latach 66-latek współpracował nie tylko z van Gaalem i Flickiem, ale też z Juppem Heynckesem, Pepem Guardiolą, Carlo Ancelottim i Niko Kovacem. - Jestem niesamowitym szczęściarzem, że mogłem podpatrywać największych trenerów świata - mówił Gerland.

W sztabach szkoleniowych kolejnych trenerów zostawał nie dlatego, że przez ćwierć wieku stał się klubową legendą, a dlatego, że każdy z wielkich szkoleniowców cenił jego warsztat. - Każdy klub może tylko pomarzyć o tak doświadczonym trenerze z tak dobrym okiem i podejściem do młodych zawodników. Hermann jest dla mnie najlepszym łącznikiem między akademią i pierwszym zespołem. Jeśli on wydaje opinię na temat piłkarza, ja mogę się tylko z nią zgodzić. Poprzedni trenerzy podchodzili do tego w ten sam sposób. Wszyscy doceniali jego umiejętności i pasję, z jaką podchodzi do swoich obowiązków - zachwalał Gerlanda Flick.

66-latek imponował nie tylko piłkarzom i trenerom, ale też wieloletniemu prezesowi klubu, Uliemu Hoenessowi. Chociaż obaj panowie mieli kompletnie inne życia, kariery piłkarskie i czasy po nich, to zostali przyjaciółmi. Ich relację najlepiej opisuje historia sprzed lat, gdy Gerland poleciał do Kolumbii, by obserwować Adolfo Valencię.

Hoeness poprosił Gerlanda by ten, choć na czas delegacji porzucił ulubione dresy, czapkę z daszkiem i sandały. Chociaż Gerland przystał na prośbę przełożonego i mecz w Kolumbii oglądał w eleganckim garniturze i dopasowanych butach, to po powrocie powiedział jedynie "nigdy więcej". Może dlatego obserwacja Valencii zakończyła się klapą, bo mimo że Kolumbijczyk trafił do Bayernu, to kariery w nim nie zrobił.

Gerland nie jest jak Hoeness. Jego gabinety i sztywne rozmowy o futbolu odpychają. 66-latek kocha za to ośrodek treningowy Bayernu, który kibice nieoficjalnie ochrzcili jego nazwiskiem. - Dlaczego jesteś tu w dzień wolny? Nie możesz zejść w domu? - spytał go kiedyś Karl-Heinz Rummenigge. - A czy ja wyglądam na kogoś takiego? - odpowiedział Gerland, który mimo odejścia z Bayernu nie ma zamiaru kończyć z piłką. Zbyt wiele talentów czeka na jego oko.

Więcej o:
Copyright © Agora SA