Bayern Monachium w meczu z FSV Mainz miał dwa cele: przypieczętować mistrzostwo i pomóc Robertowi Lewandowskiemu, który wrócił po kontuzji, gonić rekord Gerda Muellera. Tylko ten wyścig dodaje pikanterii końcówce sezonu. Reszta jest jasna: Bayern odpadł z Ligi Mistrzów i Pucharu Niemiec, za to w Bundeslidze ma tak dużą przewagę, że mistrzostwa jest w zasadzie pewien. Jeśli nie zdobył go w tej kolejce, to zdobędzie w kolejnej lub - to już byłoby spore zaskoczenie - w jeszcze następnej. Nerwów w każdym razie nie ma.
Co innego w sprawie rekordu Gerda Muellera (40 goli w jednym sezonie), na który Lewandowski poluje od dwóch lat. Jeszcze przed kontuzją kolana, którą Lewandowski odniósł w meczu Polski z Andorą, wszystko wydawało się banalnie proste, bo na zdobycie sześciu bramek miał aż osiem meczów. Problem w tym, że Polak przegapił cztery z nich. Przy tej skali wyzwania to potężna strata. Właściwie tylko dlatego, że do 26. kolejki Bundesligi strzelił aż 35 goli i wypracował sporą nadwyżkę, szanse na pobicie rekordu nie prysnęły. Zadanie jednak z łatwego stało się trudne. Sześć goli w czterech meczach? Gdyby nie chodziło o Lewandowskiego, nawet nie byłoby dyskusji.
Lewandowski wyszedł w pierwszym składzie, ale minął kwadrans, a to Mainz miało gola, obite oba słupki bramki Manuela Neuera i jeszcze dwie doskonałe okazje do podwyższenia prowadzenia. W tym czasie Polak nawet nie dotknął piłki w polu karnym. Dopiero kilka minut później miał pierwszą okazję. Zmarnował ją, a po chwili rywale wykorzystali stały fragment gry i wygrywali 2:0. Bayern Monachium pozostawał bezradny: błąd popełnił Neuer, niewidoczny był Leon Goretzka, nieskuteczny Kingsley Coman, niedokładny Alphonso Davies, a David Alaba rozkojarzony. Nie działała nawet niezawodna współpraca Lewandowskiego z Thomasem Muellerem.
Może wyszło zmęczenie intensywnym sezonem, może zabrakło motywacji, może wkradło się rozkojarzenie pozaboiskowymi sprawami. Na pewno Bayernowi brakowało pomysłu na zaatakowanie walczącego o utrzymanie Mainz. Gospodarze w pierwszej połowie wypracowali dwubramkową przewagę, a po przerwie mądrze jej bronili. Nie okopali się przed swoim polem karnym, tylko intensywnie atakowali pressingiem i pozostawali nienaganni taktycznie. Bayernowi nie pomogły zmiany - wejście Ericka Choupo-Motinga i Jamala Musiali zaraz po przerwie, ani wpuszczenie Serge’a Gnabry’ego za Davida Alabę. Zespół Flicka wciąż był ospały i przewidywalny.
A Lewandowski? W pierwszej połowie raptem dziewięć razy dotknął piłkę, tylko raz w szesnastce Mainz. Ale nawet wtedy mocno przestrzelił. Koledzy nie pomagali, jemu niewiele wychodziło. W jednej z akcji w drugiej połowie rozbił przeciwnikowi głowę i dostał żółtą kartkę. Dalej jednak tak ostro walczył z obrońcami Mainz, że zapachniało nawet czerwoną kartką. Bayern atakował coraz śmielej, a w Lewandowskim mogła rodzić się jeszcze większa frustracja: piłka spadała pod nogi wszystkim tylko nie jemu. Aż przyszła 94. minuta - ostatnia z doliczonych przez sędziego - i Alexander Hack tak nieudanie główkował, że wyprowadził Polaka na idealną pozycję. Lewandowski znalazł się sam w polu karnym, musiał tylko pokonać bramkarza Mainz. I tak z najsłabszego meczu Bayernu w tym sezonie Lewandowski wyniósł niezwykle ważnego gola.
Do końca pozostają trzy mecze: z Borussią Moenchengladbach, Freiburgiem i Augsburgiem. Lewandowski ma 36 goli, Mueller miał 40. Nadziei dodaje fakt, że odkąd Polak gra w Bayernie bramkarzy akurat tych trzech klubów pokonywał całkiem często: cztery razy w jedenastu meczach z Borussią, osiem razy w dziesięciu meczach z Freiburgiem i aż trzynaście razy w dziesięciu występach z Augsburgiem. Trudno też uwierzyć, że Bayern jeszcze raz zagra tak słabo jak przeciwko Mainz. Chęć przypieczętowanie mistrzostwa na swoim stadionie w przyszłym weekend powinna być większa. Hansi Flick po porażce z Mainz obiecywał poprawę. Ale jest jeszcze jedna pułapka. Otóż Lewandowski zobaczył w sobotę czwartą żółtą kartkę, kolejna wykluczy go z jednego meczu. Jeśli tak się stanie - rekord będzie poza zasięgiem.