W poniedziałek wieczorem Bayern zmierzył się z Al Ahly, czyli najbardziej utytułowanym klubem w afrykańskiej piłce. I choć Egipcjanie starali się grać odważnie i nie ograniczali się jedynie do przeszkadzania, to Bayern mógł wygrać pierwszą połowę kilkoma golami.
Do siatki trafił, rzecz jasna, Robert Lewandowski. W pierwszych minutach meczu wyraźnie zirytowany rozkładał bezradnie ręce i po nieudanych akcjach udzielał kolegom wskazówek, jak mają mu dograć. Jednak już w 16. minucie Serge Gnabry wystawił Polakowi piłkę tak, że bramka była tylko kilka metrów przed napastnikiem. W pierwszej połowie Bayern mógł podwyższyć, ale dwie dogodne okazje zmarnował Marc Roca. Lewandowski też mógł strzelić kolejnego gola, lecz nieudolnie lobował bramkarza.
W drugiej połowie wciąż dominowali mistrzowie Niemiec, jednak swoją przewagę udokumentowali dopiero w 87. minucie, gdy Leroy Sane dośrodkował wzdłuż bramki, a Polak zamknął akcję precyzyjnym strzałem głową.
Lewandowski przeszedł do historii, bo został pierwszym Polakiem, który wystąpił w KMŚ. Wcześniej na ten turniej pojechali bramkarze, ale ani Jerzy Dudek z Liverpoolu (2005), ani Tomasz Kuszczak z Manchesteru United (2008) nie pojawili się na murawie.
Dla Lewandowskiego były to trafienia numer 28. i 29. w tym sezonie (24 gole w Bundeslidze i trzy w Lidze Mistrzów). A potrzebował do tego zaledwie 24 spotkań!
W finale Bayern zmierzy się z Tigres UANL z Meksyku, które wcześniej wyeliminowało Palmeiras. Dla Lewandowskiego będzie to szczególny mecz, bo Polak nie strzelił gola ani w finale LM z PSG, ani w finale Superpucharu Europy z Sevillą. Apetyt na wygraną ma tym większy, że są bliscy historycznego osiągnięcia.
Jeśli Bawarczycy ograją Tigres, to zdobędą swoje szóste trofeum w ciągu 12 miesięcy. Na koncie mają już Bundesligę, LM, Puchar Niemiec, Superpuchar Niemiec i Superpuchar Europy. Szóste trofeum byłoby wyrównaniem niesamowitego osiągnięcia Barcelony Pepa Guardioli z 2009 roku, która wygrywała wszystkie rozgrywki, w których brała udział. Czy Lewandowski podąży śladami Messiego?
To najintensywniejszy sezon od lat, a Bayern i tak ma ciężej niż konkurencja. Choć Bundesliga powoli wkracza w decydującą fazę, a zaraz wracają europejskie puchary, to Bawarczycy polecieli do Dohy na Klubowe Mistrzostwa Świata. Ale już na dzień dobry czekała ich niemiła niespodzianka. Piłkarze spędzili całą noc na lotnisku w Berlinie, bo ich lot został opóźniony. KMŚ to dość niewdzięczny turniej, bo nie jest zbyt prestiżowy, a odbywa się w momencie, kiedy terminarz jest napięty do granic możliwości. W Monachium twierdzą jednak, że w drużynie panuje pełna mobilizacja. - Chcemy zdobywać kolejne trofea. Zwycięstwo w Katarze byłoby pięknym ukoronowaniem naszego niesamowitego roku - przekonywał Hansi Flick. - Jestem pod wielkim wrażeniem głodu sukcesów naszej drużyny, która chce wygrać wszystko, co możliwe. Ale to zawsze było zakorzenione w DNA Bayernu. Mamy niesamowitą mentalność. Wygrali wszystko w 2020 roku, mają bardzo napięty terminarz, jednak wciąż chcą więcej i więcej - dodał Karl-Heinz Rummenigge.