Robert Lewandowski nie ma sobie równych w Europie, ale jego mina po meczu mówi wszystko

Robert Lewandowski strzelił gola w piątym potkaniu z rzędu i po 15 meczach ma ich już 20, więc jest już w połowie drogi do wyrównania wyczynu Gerda Muellera. Bayern przegrał jednak 2:3 z Borussią Moenchengladbach, a mina Polaka po ostatnim gwizdku pokazała, że to dla niego znacznie ważniejsze od indywidualnych osiągnięć.

Od ośmiu kolejek Bayern Monachium nie potrafił ułożyć sobie meczu: pierwszy tracił bramki, zawalał pierwsze połowy i w drugich rzucał się do odrabiania strat. Tracił siły i nerwy. Rzadziej punkty, bo ostatecznie ani razu w tych ośmiu meczach nie przegrał, trzy razy zremisował. Ale tym razem scenariusz był inny. Po pół godzinie spotkania z Borussią Moenchengladbach wreszcie wszystko układało się po myśli piłkarzy Bayernu: prowadzili 2:0 po golach Roberta Lewandowskiego i Leona Goretzki, mieli inicjatywę, radzili sobie z atakami gospodarzy. Ale po prostopadłych podaniach Larsa Stindla wróciły koszmary. Bayern w 13 minut stracił trzy bramki i przegrał drugi raz w tym sezonie.

Zobacz wideo "To, co robił Lewandowski, jest niepojęte. To nie może być przypadek"

Bayern Monachium od 12 lat nie grał tak słabo w defensywie. Hansi Flick zna przyczynę problemu, ale nie ma, kiedy mu zaradzić 

Mistrzowie Niemiec stracili już 24 gole - tyle co będąca w strefie spadkowej Arminia Bielefeld, więcej niż piętnaste w tabeli FC Koeln, czternasty Werder, jedenasty Stuttgart, dziesiąty Augsburg. Ostatnie czyste konto? Pod koniec października. Takie problemy w defensywie? Za Juergena Klinsmanna, 12 lat temu. Wprawdzie przeciwko Borussii scenariusz meczu był inny, bo Bayern pierwszy trafił do siatki, a później jeszcze podwyższył prowadzenie, ale problemy pozostały te same - Bayern bardzo łatwo dziś zranić.

W poprzednich sezonach - niezależnie od tego kto akurat był trenerem - Bayern nie wypuszczał takiego prowadzenia z rąk. 2:0 było właściwie gwarancją zwycięstwa. Wtedy najlepiej czuło się wielkość i tożsamość tego klubu. I rywale też zdawali sobie z tego sprawę: jeśli nie zdołali Bayernu zaskoczyć, nie wykorzystali chwili nieuwagi i sami pozwolili się trafić, to reszta meczu była dla nich karą. Musieli biegać za piłką i na koniec grzecznie pogratulować.

Zespół Hansiego Flicka po wznowieniu poprzedniego sezonu wygrywał na zimno, był nadzwyczaj solidny, doszedł do kolejnego mistrzostwa bez żadnej wpadki. Już jeden strzelony gol był obietnicą zwycięstwa. Teraz jest inaczej. Borussia wykorzystywała błędy: stratę Joshuy Kimmicha w środku pola, złą komunikację środkowych obrońców, słabą zwrotność Niklasa Suele. Poprzedni przeciwnicy grali na Benjamina Pavarda, który w tym sezonie zawodzi w obronie i nic nie daje z przodu. Nieco zwolnił też Alphonso Davies. Flick zna tego przyczynę: - Kiedy spojrzysz, ile gramy meczów, to zrozumiesz, czemu cierpimy - tłumaczy. Jednocześnie nie ma czasu na porządny taktyczny trening i przećwiczenie schematów. A będzie o to tylko trudniej, bo w styczniu Bayern poleci na Klubowe Mistrzostwa Świata, w lutym wróci Liga Mistrzów, a Bundesliga nie przestanie pędzić nawet na chwilę.

Borussia przegrywała 0:2, pierwszy raz za kadencji Marco Rosego straciła dwie bramki w pierwszej połowie, ale była w stanie się podnieść. Podawał Lars Stindl, a akcje sam na sam z Manuelem Neuerem, który mimo traconych goli jest jednym z najlepszych zawodników Bayernu w tym sezonie, kończył Jonas Hoffman. Do przerwy było 2:2. Ale najgroźniejszy Bayern miał dopiero wyjść na boisko. Nic z tego. Zaraz po zmianie stron to Borussia trafiła po raz trzeci: Florian Neuhaus cudownie uderzył sprzed szesnastki, rehabilitując się za spowodowanie wcześniej rzutu karnego, który wykorzystał Lewandowski. Bayern natomiast w drugiej połowie nie oddał ani jednego celnego strzału.

Robert Lewandowski w połowie drogi do historycznego rekordu Gerda Muellera

Po ostatnim gwizdku widać było, że mimo wszystkich nagród i wyróżnień, rekordów już pobitych i tych w zasięgu, Robert Lewandowski nie zaczął w najmniejszym procencie traktować futbolu jako sportu indywidualnego. Inni piłkarze Bayernu wydawali się rozczarowani, on - wściekły. Nie znajdzie w tym golu z rzutu karnego powodów do radości, choć był to jego dwudziesty gol w tym sezonie i jako pierwszy piłkarz grający w jednej z najlepszych pięciu europejskich lig przekroczył tę granicę.

Po piętnastu meczach tego sezonu Lewandowski jest więc już w połowie drogi do historycznego rekordu Gerda Muellera z sezonu 1971/1972. Gdy go ustanawiał, wszystkim wydawało się, że okaże się to wydarzeniem absolutnie historycznym, nie do pobicia przez lata. Mieli rację. Dopiero Lewandowski w szczytowej formie zaczął się na niego zasadzać. Gonił już w poprzednim sezonie, ale poprzestał na 34 trafieniach - przeszkodziła mu drobna kontuzja, konieczna operacja pachwiny i zawieszenie na jeden mecz.

Ale nawet w poprzednim sezonie - w jego analogicznym momencie - nie był tak skuteczny. Miał wtedy dwa gole mniej. Z kolei Gerd Mueller po piętnastej kolejce rekordowego sezonu miał ich zaledwie 11. On przyspieszył przede wszystkim w końcówce. Wyliczenia są obiecujące. Jeśli Polak utrzyma takie tempo, to skończy rozgrywki z 46 golami! Musi tylko uniknąć przeszkód, które pokrzyżowały mu plany w poprzednim sezonie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.