Lewandowski najlepszy w historii klasyków! Nie będzie bił rekordu Gerda Muellera? Dał jasny sygnał

Robert Lewandowski zagrał jak na "Mr. Klassikera" przystało: trzy razy trafił do siatki, ale tylko jeden z tych goli został uznany. Narzekać nie ma na co - Polak asystował jeszcze przy golu Leroya Sane, a Bayern wygrał z Borussią Dortmund 3:2 i został samodzielnym liderem.

Na tego jedynego gola Robert Lewandowski musiał bardzo ciężko pracować: uciekał środkowym obrońcom, skakał wyżej od nich, znakomicie się przepychał. Pierwszego i trzeciego gola zabrał mu VAR, udowadniając, że był na minimalnym spalonym. Ale do drugiego - zdecydowanie najładniejszego, strzelonego głową - nie dało się przyczepić: Polak znakomicie przewidział, gdzie Lucas Hernandez dośrodkuje piłkę, uciekł Matsowi Hummelsowi, wyskoczył wyżej od niego i trafił idealnie przy słupku. To był jego jedenasty gol w siódmym meczu Bundesligi. Ale nie ma sensu rozpoczynać dyskusji o gonieniu rekordu Gerda Muellera.

Zobacz wideo Kapitalne zachowanie Lewandowskiego! Zobacz gola z Borussią Dortmund [ELEVEN SPORTS]

Gonienie rekordu Gerda Muellera? Ten sezon temu nie sprzyja

Wprawdzie przerwa między sezonami była niedostrzegalna, ale te trzy tygodnie bez meczów na przełomie sierpnia i września wystarczyły, by wyraźnie zmieniło się podejście Roberta Lewandowskiego do pobicia tego rekordu. Przypomnijmy - w sezonie 1971-1972 Gerd Mueller strzelił 40 goli. I w poprzednich rozgrywkach Lewandowski gonił ten rekord za wszelką cenę, niekiedy z językiem wyciągniętym do pasa. Bezskutecznie - skończył z 34 trafieniami. W tym sezonie, po udanym początku, Polak był zachęcany do podjęcia jeszcze jednej próby: dziennikarze i kibice znów zaczęli liczyć, czy tempo, w którym zdobywał bramki, powinno wystarczyć do przekroczenia czterdziestu goli w sezonie. Ale gdy liczenie trwało w najlepsze, Lewandowski pierwszy raz od dwóch lat na własne życzenie nie został powołany na mecz z FC Koeln. Wysłał jasny sygnał, że to nie najlepszy sezon na ściganie się, bo przy tak szalonej liczbie meczów rozgrywanych w zawrotnym wręcz tempie, trzeba odpoczywać: potrzebują tego nogi, ale przede wszystkim głowa. Gol strzelony Borussii rozpala nadzieje kibiców, ale w podejściu Lewandowskiego pewnie wiele nie zmieni.

Lewandowski w tym sezonie wybiera sceny, na których zagra. Opuszczał już końcówki meczów w Lidze Mistrzów, pominął spotkanie Bundesligi i powtarzał w wywiadach, że nawet zejście z boiska kwadrans przed końcem meczu ma wielki wpływ na jego samopoczucie. Ale sceny w Dortmundzie Lewandowski pominąć nie mógł. W końcu to "Mr. Klassiker", autor 24 goli w 36 spotkaniach Bayernu z Borussią. Żaden piłkarz w historii tych starć nie trafiał do bramki tak często. Na tym polu wyprzedził legendarnego Muellera już trzy lata temu. Niemiec strzelił w tych meczach siedemnaście goli.

Pomysłowy rzut wolny Bayernu Monachium

Mecz z Borussią Dortmund od początku zapowiadał się na trudną przeprawę: raz - że BVB była wiceliderem z taką samą liczbą punktów jak Bayern, dwa - że straszyła najlepszą obroną w lidze, trzy - że objęła w tym meczu prowadzenie po golu Marco Reusa. Lewandowski dobrze zaczął: nie minęła nawet minuta, a on bardzo mocno uderzył z narożnika pola bramkowego. Trafił jednak tylko w boczną siatkę. Po tej akcji długo nie było go widać. Obrońcy Borussii pilnowali go jak oczka w głowie: odcinali od podań, przepychali i wychodzili za nim, gdy cofał się do pomocy, by rozgrywać piłkę. Tym bardziej zaskakująca była ich bierność w 27. minucie, gdy na chwilę zupełnie o Lewandowskim zapomnieli. A on takich błędów nie wybacza - momentalnie im uciekł i na ich oczach wślizgiem wbił piłkę do bramki. Sędziowie obsługujący system VAR dostrzegli jednak minimalnego spalonego i anulowali tego gola.

Bayernowi długo się ten mecz nie układał - zespół Flicka miał inicjatywę, częściej utrzymywał się przy piłce, ale brakowało mu groźnych sytuacji. Borussia nastawiła się na kontrataki i po kilku jej wypadach pod bramką monachijczyków robiło się gorąco. Marco Reus strzelił gola na 1:0, a sędzia zbierał się do zakończenia pierwszej połowy. Wtedy Thomas Delaney faulował tuż przed swoim polem karnym, a piłkarze Bayernu mieli w zanadrzu przygotowane świetne rozegranie rzutu wolnego.

Stałe fragmenty to nie od dziś konik Hansiego Flick. Jeszcze będąc asystentem Joachima Loewa, dzielił reprezentantów Niemiec na grupy i kazał im wymyślić jak najciekawsze rozegranie rzutu wolnego lub rożnego. Miało być skuteczne, ale też zaskakujące. I tak w meczu z Algierią na mistrzostwach świata w Brazylii Thomas Mueller podbiegając do piłki, wywrócił się jak na skórce od banana. Pokracznie, zabawnie. Błyskawicznie się pozbierał i wbiegł za stojący na linii pola karnego mur. Toni Kroos próbując dograć mu piłkę, trafił jednak w mur i na śmiechu się skończyło. Ale to nie był przypadek. 

W meczu z Borussią pomysłowe rozegranie rzutu wolnego pozwoliło Bayernowi jeszcze przed przerwą odrobić jednobramkową stratę. Przy jego rozegraniu nikt się wprawdzie celowo nie przewrócił, wszystko przebiegło znacznie bardziej konwencjonalnie, ale element zaskoczenia się sprawdził: nad piłką przeskoczył Robert Lewandowski, po chwili Serge Gnabry delikatnie kopnął piłkę, Thomas Mueller ją zatrzymał, a David Alaba idealnie uderzył. Piłkarze Borussii byli rozproszeni, a pozycja do strzału znacznie wygodniejsza. Austriak przymierzył doskonale. 

Robert Lewandowski z golem i asystą

Na drugą połowę wyszedł znacznie lepszy Bayern. Już pierwsza akcja skończyła się golem Lewandowskiego - jedenastym w siódmym meczu Bundesligi. Później Kingsley Coman obił słupek, a wprowadzony na boisko Leroy Sane wykorzystał podanie Polaka i strzelił trzeciego gola dla Bayernu. Goście prowadzili dwiema bramkami, ale o spokojnej końcówce meczu szybko mogli zapomnieć. Już po trzech minutach na 3:2 trafił Erling Haaland, który wbiegł za obrońców Bayernu i mimo nie najlepszego przyjęcia poradził sobie z Manuelem Neuerem.

Bayern niespecjalnie skupiał się na bronieniu jednobramkowego prowadzenia i szukał podwyższenia wyniku. W doliczonym czasie gry do siatki znów trafił Lewandowski. Piłka spadła mu pod nogi w polu karnym, a on podjął błyskawiczną decyzję o strzale. Rykoszet kompletnie zmylił Romana Burkiego, a Polak świętując to trafienie, ocierał pot z czoła. Ulga - Bayern prowadził 4:2. Ale znów odezwali się sędziowie z Kolonii, gdzie znajduje się centrum VAR. Drugi raz w tym meczu Lewandowski w kluczowym momencie okazał się być na spalonym. Tym razem na nieco większym niż przy pierwszym trafieniu.

Polak skończył ten mecz z golem i asystą, a Bayern z trzema punktami. Teoretycznie nie ma na co narzekać, ale skoro żona Roberta Lewandowskiego - Anna - w wywiadzie dla "Kickera" mówiła, że jej mąż jest tak ambitny, że nawet jak strzeli dwa gole, narzeka czasem na brak trzeciego, więc po takim meczu pewnie ten niedosyt się pojawi.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.