Od roku jest w Monachium - był asystentem, trenerem tymczasowym i trenerem na stałe. Kończy tę wycieczkę po stanowiskach z trzema tytułami na koncie, co w historii Bayernu zdarzyło się dopiero drugi raz. Okazał się fenomenem, który trudno wytłumaczyć. Pod koniec 2019 roku czuło się, że to może być historyczny sezon dla Bayernu, bo oddanie mistrzostwa po siedmiu latach dominacji to też historia. Upadek drużyny, która na swoim podwórku lała wszystkich - to historia wręcz niesłychana. Nikt wtedy nie przypuszczał, że jednak będzie to sezon historycznych sukcesów i że ten sam zespół będzie grał najlepszą piłkę w Europie. Przecież dopiero co Niko Kovac porównywał tę drużynę do samochodu i mówił, że nie można jechać 200 km na godz. autem, które wyciąga setkę. Hansi Flick chyba nawet się nad tym nie zastanawiał: usiadł za kierownicą i wcisnął gaz do dechy, bez zerkania na licznik.
Tylko trzem trenerom w historii udało się wygrać Ligę Mistrzów zaraz po przyjściu do klubu: Zidanowi i Del Bosque w Realu Madryt i Roberto Di Matteo w Chelsea. Flick jest kolejnym, choć kilka miesięcy temu nikt by na to nie postawił. Poza Niemcami był anonimowy. W swoim kraju budził wielkie wątpliwości, bo ostatni raz samodzielnie prowadził drużynę 20 lat temu - czwartoligowy wówczas Hoffenheim. Nie jego spodziewali się kibice, gdy po zwolnieniu Kovaca rozkręciła się karuzela z nazwiskami najbardziej znanych trenerów na świecie. Bayern nie wziął Mauricio Pochettino, Erika ten Haga, Thomasa Tuchela, Arsene’a Wengera czy Massimiliano Allegriego, tylko jakiegoś Flicka. Obawy były zrozumiałe.
Carlo Ancelotti stwierdził kilka lat temu, że w Monachium wygrywa się kolejne mistrzostwa z rękami w kieszeni, bo taka jest przewaga finansowa i organizacyjna nad resztą klubów. Dominacja Bayernu trwała siedem lat, ale wtedy - w listopadzie, po upokarzającym 1:5 z Eintrachtem Frankfurt - zespół zajmował czwarte miejsce w tabeli, był krytykowany z każdej strony i te schowane w kieszeni ręce zaczynały drżeć. Prezesi byli dusigroszami, trener taktycznym dyletantem, piłkarze - w tym wszystkim chyba najmniej winieni za takie wyniki - też nasłuchali się o wypaleniu i braku ambicji. Wiele maskował Robert Lewandowski, który cały czas strzelał gole. Słyszał wtedy pełne troski rady, że jak marzy jeszcze o Lidze Mistrzów, to powinien latem z Bayernu uciekać. To mógł być przełomowy sezon w Bundeslidze, więc o tym, że Bayern porwie się na Ligę Mistrzów, nikt nawet nie marzył.
Flick wziął się do roboty, później sezon przerwała pandemia i zmieniło się wszystko. Choćby pomysł na dokończenie tej Ligi Mistrzów. Zmianę, która zaszła w Monachium przez te kilka miesięcy, dobrze pokazuje turniej w Lizbonie. Pojedyncze mecze rozgrywane co kilka dni w jednym mieście sprzyjały niespodziankom, pozwalały osiągnąć sukces drużynom z drugiego szeregu, łatka faworyta znaczyła jeszcze mniej niż zawsze. Ale dla Bayernu to już nie było nadzieją. Było właściwie jedynym zagrożeniem. Ten zespół z miernoty zdolnej do pojedynczych zrywów, zmienił się w potwora, który niszczy wszystkich rywali, ale może też mieć słabszy dzień. Już tylko jakiś zbieg niefortunnych zdarzeń, chwilowa niemoc, pech - teoretycznie mogły zatrzymać Bayern. W kilka miesięcy stał się najlepszym zespołem w Europie. Wygrał wszystkie mecze w Lidze Mistrzów. Nie zwolnił nawet na moment.
Trudno tę nagłą zmianę wytłumaczyć. Może tym, że dobry trener na ławce wciąż wiele znaczy? Nasłuchaliśmy się przecież przy okazji wyboru Andrei Pirlo na nowego trenera Juventusu, że dobrzy asystenci potrafią załatwić sprawę, a trener to dzisiaj ktoś, kto ma reprezentować wartości klubu i dobrze wyglądać przy ławce rezerwowych. Bardziej niż taktykę, rozumieć szatnię. Flick temu zaprzecza.
Wygrał te wszystkie tytuły taką zwykłą trenerską robotą: po prostu każdego piłkarza uczynił lepszym. Jednych - jak Leona Goretzkę, Thomasa Muellera, Serge’a Gnabry’ego, Alphonso Daviesa, Davida Alabę czy Jerome’a Boatenga - poprawił spektakularnie, innych - jak Manuela Neuera, Roberta Lewandowskiego, Joshuę Kimmicha - tylko delikatnie ulepszył, bo już wcześniej ocierali się o doskonałość. Cały zespół zaczął grać lepiej. Taktycznie wyznacza dzisiaj standardy, a przy tym wymyka się z próby zaszufladkowania jako drużyny grającej pozycyjnie lub z kontrataku. Jako broniącej nisko lub wysoko. Bayern ma dzisiaj wiele twarzy. Wybiera tą, której najbardziej boi się dany rywal.
- Zazwyczaj jest tak, że drużyny charakteryzują się tym, że albo grają dobrze w ataku pozycyjnym i szybko odbierają piłkę po stracie, albo grają dobrze w momencie bronienia i skutecznie wykorzystują przestrzeń frontalną dzięki realizacji ataku szybkiego. Bayern jest na tyle kompletny, że chce cały czas dominować w grze i jest agresywny w każdym momencie. Wygląda tak, jakby brał najlepsze elementy gry od charakterystycznych zespołów z całej Europy. Na przykład - bardzo charakterystyczną drużyną, jeśli chodzi o bronienie się, jest Osasuna. Atakują rywala bardzo wysoko, przy jego polu karnym, w momencie, gdy zaczyna budować akcję. Bayern robi to identycznie, także wykorzystując strukturę rombu w drugiej linii. Z kolei w ataku pozycyjnym ustawia się niemal tak samo jak Real Sociedad i podobnie operuje między liniami. W momencie utraty piłki działa natomiast podobnie jak Sevilla trenera Julena Lopeteguiego. A jak już odbierze piłkę, to przechodzi do ataku szybkiego na wzór Liverpoolu. Dla mnie było to uderzające, że Bayern Hansiego Flicka to właściwie zlepek najlepszych cech charakterystycznych europejskich drużyn. Dobre przygotowanie fizycznie pozwala te wszystkie aspekty połączyć i realizować przez cały mecz - analizował w rozmowie ze Sport.pl trener Tomasz Tchórz, autor książek o taktyce w futbolu.
Flick wyciągnął rękę do niechcianych: z Muellera zrobił centralną postać swojego zespołu, z Boatenga kwestionowanego od lat - podstawowego środkowego obrońcę na finał Ligi Mistrzów. Dogadał się ze wszystkimi: mistrzami świata z 2014, których pamiętał z reprezentacji, z młodymi - Daviesem, Kimmichem i Goretzką, z gwiazdami - Thiago i Lewandowskim. Sami piłkarze już po paru tygodniach współpracy, gdy Flick był jeszcze trenerem tymczasowym, przekonywali, że nie ma sensu szukać kogoś innego. Na każdym polu szło dobrze: bez porażek na boisku, bez konfliktów i nieporozumień w szatni, w całym klubie w 2020 roku nie trzeba było gasić żadnego pożaru. Sielanka.
Spróbujcie znaleźć jedną złą decyzję Flicka. Najpierw rozejrzałem się po boisku: zostawienie Daviesa na lewej obronie i przesunięcie Alaby na środek - trafione. Przywrócenie Muellera do wyjściowego składu - trafione. Kimmich grający w środku pola to pomysł trafiony. Powrót tego Kimmicha na prawą obronę po kontuzji Pavarda - trafiony. Ivan Perisić w wyjściowym składzie w ćwierćfinale i półfinale - trafione. Posadzenie go na ławce w finale i wystawienie Kingsleya Comana - trafione. Wpuszczenie Philippe Coutinho przeciwko Barcelonie - trafione. Wysłuchanie piłkarzy, że chcą grać ofensywniej i „nie biegać 80 metrów pod bramkę rywala po odzyskaniu piłki” - jak anonimowo mówił jeden z najbardziej doświadczonych zawodników za czasów Kovaca - absolutnie trafione.
Odszedłem od boiska i pomyślałem, co działo się w centrum treningowym Bayernu: przepracowanie pandemii - idealne, piłkarze wrócili w doskonałej formie i utrzymali ją do finału Ligi Mistrzów. Decyzja o wypożyczeniu Alvaro Odriozoli, wbrew woli dyrektora sportowego Hasana Salihamidzicia - trafiona. Dzięki temu pod nieobecność Pavarda Bayern miał zmiennika za Kimmicha. Przygotowania do turnieju w Lizbonie - zgodnie z oczekiwaniami: świetne, Flick miał wykorzystać swoje doświadczenie z reprezentacyjnych turniejów, i to zrobił. Taktyka szalonego pressingu na Barcelonę - trafiona: 8:2. Taktyka na finał - trafiona.
Wcześniej: wybór asystentów - trafiony. Flick wziął do sztabu Hermanna Gerlanda, czyli pomnikową postać przy Saebener Strasse, od prawie trzydziestu lat wciąż przewijającą się przez Bayern. Starego znajomego wszystkich piłkarzy. Asystenta ośmiu trenerów Bayernu, wychowawcę Davida Alaby i Matsa Hummelsa. Człowieka, któremu wiele zawdzięcza Thomas Mueller i któremu Bayern dziękuje za Philippa Lahma i Bastiana Schweinsteigera. Dobrego wujka piłkarzy. Postawienie na prosty przekaz w mediach: bez wielkich i zapadających w pamięć przemówień - trafione. Flick dał się polubić, nikt nie mówi o nim źle. Decyzja, żeby trochę złagodzić wewnętrzny regulamin zespołu - trafiona, wszyscy chodzą zadowoleni. Trzymanie kumpelskich relacji z piłkarzami - trafione. „Piłkarze lubią sposób w jaki z nimi rozmawia. Jest uczciwy, dotrzymuje słowa. Wykazuje się empatią i przypomina pod tym względem Juppa Heynckesa” - usłyszał dziennikarz „The Athletic” od osoby bliskiej szatni Bayernu.
To niesamowite, ale Bayern ma trenera, który od kilku miesięcy nie podjął złej decyzji i w pierwszym - niepełnym - sezonie pracy zdobył potrójną koronę. Drugą w 120-letniej historii klubu.
Przeczytaj także: