Rekord Gerda Muellera i "Wielki Inkwizytor". Dla Bundesligi to był sezon hańby. Straciła prawie milion widzów!

Rekord 40 bramek Gerda Muellera? Nigdy w historii niemieckiej piłki tak wiele goli nie cieszyło tak niewielu. W tamtym sezonie Mueller strzelał, ale Bundesliga płonęła, tracąc szacunek i widzów. Wśród winnych byli też Polacy. Z takich popiołów wyłonił się wielki Bayern.

Zwykle rzucamy tylko suchymi liczbami z tamtego sezonu. Fakt, robią piorunujące wrażenie: Gerd Mueller strzelił 40 bramek, do dziś nikt inny poza nim nie uzbierał w historii Bundesligi choćby 35 w jeden sezon. Terminator Robert Lewandowski ma teraz 29 goli z 29 kolejek. Mueller miał po 29 meczach 34 gole. A cały Bayern strzelił 101 bramek i to też do dziś jest niemiecki rekord.

Zobacz wideo

Ale mówić głównie o liczbach, to jakby nic o sezonie 1971/1972 nie powiedzieć. Ani o samym kosmicznym locie Gerda Muellera, rozpoczętym beznadziejnie – po dziewięciu kolejkach miał ledwie trzy gole i aż trzy zmarnowane karne – a zakończonym rekordami i mistrzostwem Europy (oczywiście – z tytułem króla strzelców ME dla niego). Ani o tym, przez jakie zgliszcza Gerd Mueller i jego Bayern wtedy lecieli. Pożar objął pół Bundesligi: były taśmy prawdy i sądowe kłamstwa, dożywotnie dyskwalifikacje i prasowe nagłówki bombardujące kibiców informacjami, kto kupował, kto sprzedał, kto kłamał. Dochodzenie trwało wiele miesięcy. Ze słów na M często używane było "Mueller", ale też bardzo często "Meineid" czyli "krzywoprzysięstwo". A Schalke 04, wówczas najpopularniejszy klub Niemiec - i najgroźniejszy rywal Bayernu w wyścigu o mistrzostwo w sezonie 1971/72 - bywało w konsekwencji tej afery nazywane FC Meineid 04.

Gerd Mueller odpala fajerwerki. A na stadionie Bayernu pustki

Mimo rekordowej formy Muellera i Bayernu, ze stadionów Bundesligi odpłynęło w pierwszym roku afery łącznie 800 tysięcy widzów, a w następnym ponad milion. O tyle mniej biletów sprzedano w całym sezonie. A nastroje tak buzowały, że właśnie wtedy każdy klub dostał polecenie postawienia płotu wokół boiska, bo zdarzały się wtargnięcia. Gdy Gerd Mueller odpalał największe fajerwerki, strzelając jesienią 1971 cztery gole Borussii Dortmund (było 11:1, co za czasy), a wiosną 1972 pięć goli Rot Weiss Oberhausen, trybuny Gruenwalder, starego stadionu Bayernu, były zapełnione ledwie w połowie. – Jeśli nie odbudujemy zaufania, to futbol w tym kraju umrze – mówił Hans Kindermann, który w imieniu niemieckiego związku piłkarskiego (DFB) prowadził przez dwa lata swoje dochodzenie w sprawie korupcji. A potem, przez kolejne lata, były jeszcze sprawy sądowe. Kindermann dostał pseudonim "Wielki Inkwizytor". Dostał też sporo życzeń śmierci.

A zaczęło się wszystko przy grillu. 6 czerwca 1971 roku Horst-Gregorio Canellas, handlarz owocami egzotycznymi i prezes zdegradowanych właśnie Kickers z Offenbach wydał wielkie przyjęcie z okazji pięćdziesiątych urodzin. I zgromadziwszy wokół siebie gości, włączył magnetofon, na którym miał nagrane dowody na ustawianie meczów w zakończonym dzień wcześniej sezonie.

Canellas od tygodni ostro negocjował przez telefon na ligowym bazarze, na którym handlowano punktami.  Ale w przeciwieństwie do innych przekupek, ubezpieczył się, nagrywając rozmowy. I teraz je ujawnił, trafiając do głównych wydań dzienników i rujnując opinię Bundeslidze. Liga powstała ledwie osiem lat wcześniej, była ciągle rozdarta między amatorstwem a zawodowstwem, mocno pielęgnowała mit finansowego umiarkowania, odcinając się od rozpasania lig z południa Europy. Gdy w 1965 działacz Herthy powiedział w telewizyjnym wywiadzie, że w jego klubie zasadę płacy maksymalnej traktuje się swobodnie i że tak samo robi cała liga, Hertha została karnie zdegradowana. Za łamanie limitu wynagrodzeń był karany również Bayern, ujemnymi punktami. Płacenie na lewo było plagą ligi. Ale handel meczami to jednak inny kaliber. Publika była w szoku, gdy Canellas odtworzył z taśm ligę równoległą: ligę hipokrytów, chciwców, obrotnych menedżerów, lokalnych biznesmenów, dających koperty z miłości do piłki albo do robienia interesów przy klubie. Canellas zatonął z Kickers w walce o utrzymanie, ale nie chciał odchodzić z Bundesligi sam. Oprócz siebie i swojego klubu, najbardziej obciążył rywala Kickers w walce o utrzymanie, Arminię Bielefeld. Przedstawił dowody, że ten klub kupił mecz m.in. od wielkiego Schalke za 40 tysięcy marek. Trenerem Arminii był Egon Piechaczek z Chorzowa, były piłkarz AKS i Ruchu, Wawelu Kraków, Legii Warszawa. Pieniądze przekazał wysłannikowi Schalke Waldemar Słomiany, pierwszy polski piłkarz w Bundeslidze, uciekinier z Górnika Zabrze, z którym zdobywał mistrzostwo Polski i nawet zadebiutował w polskiej kadrze. Słomiany nie był żadnym rozgrywającym w tej aferze, po prostu posłańcem, bo grał wcześniej w Schalke. Łapówki od Arminii wręczali też np. przedsiębiorcy związani z klubem, a np. w Rot Weiss Oberhausen zaangażowany we wręczanie kopert był fryzjer męski, co opisał Ronald Reng w książce "Bundesliga". Drużyna z Bielefeldu kupiła jeszcze np. mecz w ostatniej kolejce, ale już za 250 tysięcy, a sprzedającym była Hertha, która sezon skończyła na trzecim miejscu.

Klaus Fischer, drugi po Muellerze strzelec Bundesligi: król pięknych goli i piłkarz z wyrokiem

DFB chciała szybko dać parę pokazowych kar i przejść do innych zajęć, ale Canellas, "Spiegel" i "Bild" nie dały odetchnąć, wyciągały coraz to nowe sceny z piłkarskiego pokera. Jesienią 1971, gdy Mueller dopiero się rozpędzał i marnował karne (trzeciego i ostatniego zmarnował 2 października w meczu z VfB Stuttgart, a potem puściło: w następnych czterech meczach strzelił osiem goli) była już skompletowana parszywa dziewiątka zamieszanych w aferę: Schalke, Kickers, Arminia, Hertha, FC Koeln, VfB Stuttgart, Rot Weiss Oberhausen, MSV Duisburg, Eintracht Brunszwik. Zebrało się prawie 20 ustawionych meczów. Arminia i Kickers straciły za karę licencje na grę w lidze. Zamieszanych było 52 piłkarzy, dwóch trenerów, a gdy adwokaci Schalke zwrócili się do sądów powszechnych, wpakowali piłkarzy w kolejne kłopoty. Ci z Schalke wypierali się udziału w handlu meczami przez cztery lata, aż udowodniono im składanie fałszywych zeznań i niektórzy ledwo wywinęli się od odsiadki. Stąd FC Schalke 04 jako FC Krzywoprzysięstwo 04. Jednym z zamieszanych w skandal piłkarzy Schalke był młody napastnik Klaus Fischer. Początkowo został zdyskwalifikowany dożywotnio. Potem dyskwalifikację skrócono: rok banicji w Bundeslidze, pięć lat w kadrze. A Fischer, król ładnych goli, zdążył jeszcze nastrzelać tyle bramek, że jest wiceliderem listy wszech czasów Bundesligi. Gerd Mueller z 365 golami, za nim Fischer z 268, a za nimi już Robert Lewandowski.

W tamtym szalonym sezonie 1971-72 wszystko wpadło w turbulencje. Nawet strzelecką formą Muellera bujało na wszystkie strony. Zdarzyło mu się pięć kolejek bez gola, kończył bez bramki aż 14 z 34 meczów sezonu. Ale w aż 12 meczach strzelił co najmniej dwa gole, w sześciu co najmniej trzy. W zestawieniu z wykresem strzeleckiej formy Roberta Lewandowskiego z obecnego sezonu, wykres formy Muellera wygląda jak EKG. Po 10 kolejkach Mueller miał cztery gole, a Lewandowski na tym etapie - 14. Po dwudziestu kolejkach Niemiec miał 18 goli, Polak 22. Ale po 20. kolejce Mueller wpadł w strzelecki amok: 16 goli w siedmiu meczach. Na siedem kolejek przed końcem już miał 34 gole. Dorzucać w pozostałych kolejkach po golu, tak zwyczajnie - to nie pasowałoby do tamtej wiosny. Mueller trafiał jeszcze tylko w trzech meczach. Ale za to sześć razy.

"Bayern wspinał się na szczyt futbolu, ale balansował na krawędzi niewypłacalności"

W takim chaosie i wśród różnych cudów kończył się stary porządek niemieckiej piłki klubowej, a wyłaniał nowy. Bayern, który w tamtym sezonie ustanowił rekord goli (101) i punktów (55), był przecież jeszcze niedługo wcześniej w Niemczech klubem jednym z wielu. Ani najpopularniejszym. Ani najbardziej zwycięskim (miał dwa mistrzostwa, z 1932 i 1969, FC Nuernberg miało do początku lat 70. dziewięć mistrzostw, a Schalke siedem, HSV i BVB po trzy). Nie przerastał też ligi bogactwem. Przeciwnie. "Bayern wspinał się w latach 60. i 70. na szczyt europejskiej piłki, a jednocześnie balansował cały czas na krawędzi niewypłacalności" – napisał historyk Hans Woller w wydanej niedawno znakomitej biografii Gerda Muellera.

A jednak właśnie od przełomu 1971 i 1972 roku trzeba w Bundeslidze liczyć początek nowej ery. Od tej chwili więcej niż co drugie mistrzostwo Niemiec trafiło do Bayernu: 27 tytułów na 48 możliwych, a za chwilę będzie już 28 na 49. Przez pięć lat od chwili, gdy prezes Canellas włączył przy grillu taśmy prawdy, Bayern zdąży trzy razy zdobyć mistrzostwo Niemiec, trzy razy wygrać Puchar Europy i zapełnić swoimi gwiazdami skład niemieckich mistrzów Europy z 1972 roku i mistrzów świata z 1974 roku. Monachium, do którego reprezentacja Niemiec nie zaglądała na mecze od lat 40., bo miała lepsze adresy, stanie się w pierwszej połowie lat 70. stolicą sportowego świata: tu będą igrzyska olimpijskie 1972 i finał mundialu 1974. I zostanie po tych imprezach maszyna do zarabiania pieniędzy: Stadion Olimpijski, przepiękny 70-tysięcznik.

Bayern nie od razu nauczy się to cacko w pełni wykorzystywać (całe Monachium dopiero się uczyło, co to znaczy organizować wielkie mecze: tuż przed oddaniem stadionu budowniczy się zorientowali, że w projekcie zabrakło szatni piłkarskich). Zdarzą się jeszcze w następnych latach mecze, w których mistrzowie Europy, świata i zdobywcy Pucharu Europy będą grali przy trybunach wypełnionych w jednej piątej. Ale już podejmowali gości w salonie, a nie w szopie, jaką był stary Gruenwalder, zyskali zupełnie nowe możliwości zarabiania. Doskonale się też wpisali w rewolucję piłkarsko-obyczajową. Odchodził w przeszłość wzór piłkarza-robotnika, prostego milczka, mit obowiązkowej dla reprezentantów Niemiec przysięgi o jedenastu przyjaciołach z boiska (świetny magazyn piłkarski "Elf Freunde" tytuł wziął ze słów tej przysięgi). Niemiecka publika została skandalem korupcyjnym odarta ze złudzeń, społeczeństwo było już na tyle bogate, że chciało innych idoli. I tu wjechały cudowne dzieci Bayernu: dystyngowane jak Franz Beckenbauer, wyszczekane jak Uli Hoeness, rozpolitykowane jak Paul Breitner. I z nimi Gerd Mueller, genialny milczek, jak ze starej epoki. Czego tylko sobie publika życzy. Przysięga o przyjaciołach była dla tego pokolenia passe, nie zamierzali się też wstydzić, że zarabiają na piłce, stroją się w futra, nagrywają słabe single i reklamują zupy Knorra.

Tajemnice bawarskich ministerstw: tam politycy i szefowie Bayernu radzili, jak kiwać fiskusa

Ale była jeszcze pewna tajemnica tego sukcesu. I kluczowe dla Bayernu było to, że pozostała tajemnicą jeszcze długo. Bayern, po wspomnianym karnym odjęciu punktów za przepłacanie piłkarzy (to był sezon 1959/60, cztery punkty kary), wcale nie przestał piłkarzy przepłacać, wręcz przeciwnie. Obchodził limity płacowe jak się dało, kiwał fiskusa, na każdy sezon organizował lewą kasę, w tamtych czasach to było około 350 tysięcy marek. Ale gdy od lata 1971 Bundesliga zapłonęła, Bayern nawet się nie zarumienił. W korupcję nie był umoczony, a kreatywna księgowość nie wyszła na jaw. Miał już sprawdzonych politycznych przyjaciół w CSU. Wspomniany wyżej historyk Hans Woller dotarł przy pisaniu biografii Gerda Muellera do źródeł, z których wynika, że minister finansów Bawarii Ludwig Huber w latach 70. nie tyle przymykał oko na machlojki szefów Bayernu, co wręcz podpowiadał, jak skutecznie omijać finansowe ograniczenia i oszukiwać fiskusa. Razem wypracowali system wykorzystywania luk, a gdy niepokorni kontrolerzy skarbowi dobierali się do piłkarzy, urzędnicy ostrzegali ściganych i pomagali im się wywinąć, albo wykupić z kłopotów za niskie grzywny. Nie zawsze udawało się ukryć wszystko. W 1977 roku sam Cesarz Beckenbauer musiał odjechać z Niemiec, gdy wyszły na jaw jego dryblingi z fiskusem. Wyszło też wtedy na jaw, że jeden z urzędników próbował go ostrzec.

Woller dotarł do niepublikowanych pamiętników ówczesnego prezesa Bayernu Wilhelma Neudeckera – biznesmena, który z pomocnika murarza wyrósł na dewelopera -  i do listu do kancelarii rządu Bawarii, z którego wynika, że urzędnicy landowi dawali systemowe przyzwolenie na kreatywną księgowość. Ministerstwo finansów Bawarii dostępu do swoich akt Wollerowi nie dało. – Chronią ówczesnego ministra. A razem z nim Bayern i oszustów podatkowych – mówił Woller w jednym z wywiadów.  

Dewizy z Ameryki, konta w Szwajcarii, nieuważni celnicy - tak rosła lewa kasa klubu

Jak Bayern organizował lewą kasę? Głównie z dewiz. Za zagraniczne tournée, najczęściej do Ameryki Południowej, bo tam świetnie płacili. W wakacje i w okolicach Bożego Narodzenia bawarskie gwiazdy oblatywały świat, rozgrywając mecze towarzyskie. W tamtych czasach piłkarze Bayernu potrafili rozegrać w jednym roku łącznie nawet i sto meczów: o punkty i sparingów. Klub nie miał jeszcze bogatych sponsorów, nie było milionów z praw telewizyjnych. Kluby żyły głównie ze sprzedaży biletów, a to nie było, jak się okazało po wybuchy afery korupcyjnej, niezawodne źródło. Zagraniczne wyjazdy okazały się dla Bayernu jednym z głównych źródeł zarobku. I wymarzoną okolicznością dla ukrywania części dochodów.

- Nazywam się Kiesl i jestem sekretarzem stanu, a to są piłkarze Bayernu. Proszę pozwolić nam przejść! – mówił Erich Kiesl do celników po lądowaniu w Monachium. Bayernowi ani politykom CSU się nie odmawiało. A Erich Kiesl - zwany później Erichem Śmigło, bo tak lubił służbowe latanie - to był wtedy, w latach 70., polityk z przyszłością. Sekretarz stanu w ministerstwie spraw wewnętrznych Bawarii, z widokami na tekę ministra. Ostatecznie wybierze karierę w ratuszu, zostanie pierwszym od 30 lat prawicowym burmistrzem Monachium i zasłynie sprzątaniem centrum miasta z elementów nieobyczajnych: prostytutek, żebraków, ulicznych muzykantów. Ale w pierwszej połowie lat 70. Kiesl był jeszcze politykiem na dorobku i pomagał sprzątać przeszkody z drogi Bayernu do wielkości. Lubił latać z drużyną na zagraniczne tournée i czasem bardzo się przydawał. Część pieniędzy za grę w towarzyskich meczach piłkarze dostawali w kopertach przed lotem powrotnym do Niemiec. Po drodze było międzylądowanie w Szwajcarii, żeby pieniądze zdeponować w tamtejszym banku. A gdy nie można było wrócić z przystankiem w Szwajcarii, wtedy przydawała się przychylność celników i zdecydowanie Ericha Kiesla.

Tajne konta w Szwajcarii jeszcze w historii Bayernu powrócą, i wepchną prezesa Ulego Hoenessa na ławę oskarżonych i do więzienia. Ale to już inna opowieść. Z innej ery Bayernu i Bundesligi. I polski wkład w historyczne wydarzenia w tej lidze też już jest na szczęście zupełnie inny. 

Przeczytaj też:

Pobierz aplikację Sport.pl LIVE na Androida i na iOS-a

Sport.pl LiveSport.pl Live .



Więcej o:
Copyright © Agora SA