Marzenie Roberta Lewandowskiego spełniło się. Takiej ekspozycji jeszcze nie miał

Ściągali Guardiolę, żeby uszczknąć popularności Barcelonie. Latali do Azji, by w sprzedaży koszulek gonić Manchester United i Real Madryt. Otwierali biuro w Nowym Jorku, by dotrzeć do kolejnych milionów kibiców. Takiej ekspozycji Robert Lewandowski, Bayern Monachium i cała Bundesliga jeszcze nie mieli - a wszystko dlatego, że wracają do gry jako pierwsi z czołowych lig europejskich.

- Biorąc pod uwagę, że Bundesliga będzie jedyną ligą emitowaną w telewizji, spodziewam się, że będziemy mieli miliard odbiorców - oznajmił Karl-Heinz Rummenigge w rozmowie ze "SportBild". Słowa prezesa Bayernu Monachium są fantastyką. Wiara, że co ósmy człowiek na świecie nagle włączy wznowioną Bundesligę, jest utopijna. Do tej pory jej przeciętnym meczem w skali globalnej zainteresowanych było około dwóch mln widzów.

Faktem jest jednak, że niemieccy działacze stają właśnie przed szansą, o jaką walczyli od lat. Do tej pory: kontraktami trenerów i piłkarzy, wycieczkami swych drużyn do Azji i Stanów Zjednoczonych, otwieraniem biur w dalekich krajach i marketingowymi zabiegami, które miały przekonać fanów, że fajnie mieć koszulkę Bayernu z napisem Lewandowski, a nie tylko myśleć o trykocie Manchesteru United z nazwiskiem Pogba. Teraz Niemcy mogą zaistnieć i marketingowo i biznesowo dzięki rzeczy prozaicznej. Wystarczy wyjść i zagrać w weekend 9 meczów. Potem powtórzyć to jeszcze 8 razy. Jeśli cyklicznie oglądać to będzie kilkadziesiąt milionów widzów to czas pandemii, może być dla Niemców czasem wielkiej wygranej. Czy da im korzyści na lata?

Zobacz wideo Bundesliga wraca do gry. "Pierwsze mecze nie będą wyglądały najlepiej"

Premier League vs. Bundesliga 12:1

Ostatnio Bundesliga podobne zainteresowanie przeżywała chyba w maju 2013 roku podczas finału Ligi Mistrzów. Gdy Bayern w półfinałach znokautował Barcelonę, a wcześniej wyrzucił z rywalizacji Juventus, a Borussia Dortmund pokonała Real Madryt, wydawało się, że nadchodzą złote lata niemieckiej piłki. Wembley podczas finału oklaskiwało Niemców. Ówczesne zachwyty nad Bundesligą nie trwały jednak długo. Ludzie ją podziwiali, chwalili, ale jej nie konsumowali. Świat dalej zachwycał się Premier League, a najchętniej kupował koszulki Realu Madryt i Manchesteru United. Według danych firmy marketingowej Euromericas za lata 2009 – 2014 te dwa kluby sprzedawały każdego roku średnio odpowiednio po 1 mln 580 tys. i 1 mln 490 tys. T-shirtów. Trykot Bayernu Monachium w tym czasie znajdował 945 tys. nabywców, co było porównywalne z wynikami Chelsea czy Arsenalu.

Co do samego zainteresowania meczami Bundesligi i Premier League, to najlepiej dysproporcję między nimi pokazują kwoty uzyskane ze sprzedaży praw do obecnych sezonów tych rozgrywek za granicą. Podczas gdy Anglicy podnieśli ze światowego rynku 1,24 mld euro, kluby Bundesligi musiały zadowolić się tylko 100 milionami. Zarobiły zatem dwanaście razy mniej.

Prawa do Premier League ma 80 nadawców w 212 krajach i według raportu "English soccer’s mysterious worldwide popularity” jeden mecz tych rozgrywek na całym świecie śledzi średnio ok. 12 mln ludzi. Ten sam raport podaje, że spotkanie Bundesligi cieszy się uwagą 2 mln widzów. Tyle że Liverpoolem i Chelsea fani się na razie nie nacieszą. Teraz antenę sportowym nadawcom ratuje choćby Hertha czy Lipsk. To niemieckie kluby będą lśnić w blasku stadionowych świateł i dawać radość z goli. Może też zawitają na nieznane dotychczas terytoria. Jak podał Associated Press koreańska K-League, dzięki temu, że właśnie wznowiła rozgrywki, podpisała umowy z siedemnastoma nowymi nadawcami. Ci, co już posiadają prawa do Bundesligi, z pewnością będą je mocno eksponować.

- Bundesliga jest właściwie jak Premier League - ujął to Owen Hargreaves, ekspert BT Sport, zachęcając widzów do oglądania transmisji. - Uwielbiam Bundesligę, ponieważ jest to jedna z najlepszych lig: stadiony, infrastruktura, zawodnicy, historia i tradycja. Zawsze się rozwija i ulepsza. Bundesliga jest dla mnie wyjątkowa. Myślę, że kibicom naprawdę się spodoba - dodał piłkarz, który 10 lat grał w Bayernie Monachium. Zabrzmiał, jakby reklamował coś nowego. Być może dla niektórych tak będzie. Angielska stacja niemiecką piłkę upowszechni solidnie. W każdej kolejce pokaże wszystkie mecze, przygotuje obszerne studia i analizy oraz magazyn ze wszystkimi golami. O takiej ekspozycji na Wyspach, Niemcy dotąd mogli pomarzyć. Uwaga Anglików i całego świata będzie skupiona tylko na nich. Kibiców czekają przecież pierwsze poważne mecze o punkty od mniej więcej dwóch miesięcy.

Od Brazylii po Indie. Świat będzie oglądał

To dlatego światowi nadawcy, którzy mają prawda do Bundesligi, dopieszczają ją teraz jak nigdy. Reklamują, promują, a czasem nawet oferują za darmo - przynajmniej na początku. Japoński operator satelitarny Sky Perfect pokaże dwa mecze z najbliższej kolejki bez opłat. Nad podobnym rozwiązaniem myślano zresztą w Anglii. Być może pomysł ten jeszcze tam powróci.

Adolfo Barbero, komentujący Bundesligę dla hiszpańskiego Movistar+ przyznał AFP: Takiego zainteresowania Bundesligą nie pamiętam od 20 lat. Normalnie ludzie kibicują tu czasem Bayernowi, BVB czy Leverkusen, ale teraz nie mogą się doczekać starcia Fortuny Duesseldorf z Paderborn. To szaleństwo - podsumował. Wspomniana Fortuna zresztą też szykuje się na większe zainteresowanie. Szuka ludzi, którzy będą tworzyć treści informacyjne w różnych językach.

Powrót Bundesligi odnotowywany jest też m.in. w Chinach, Indiach i Meksyku oraz Brazylii. Kanał Fox Sports, który Bundesligę pokazuje tam na wyłączność, reklamuje poranne starcie Borussii Dortmund i Schalke (w Brazylii początek spotkania przypada na 9:30) hasłem "koniec czekania". A temat restartu Bundesligi szeroko relacjonuje też największy krajowy nadawca - Globo, który przeprowadził wywiady z czterema Brazylijczykami grającymi w najwyższej niemieckiej lidze. Być może VfL Wolfsburg, w którym występuje William właśnie w ten weekend zyska w Ameryce Południowej nowych fanów, a Thiago sprawi, że Brazylijczycy będą szczęśliwi, jeśli mistrzostwo zdobędzie Bayern?

Wydaje się, że lockdown futbolu wywołany przez koronawirusa, może w kilka tygodni zrobić dla Bundesligi tyle dobrego, ile niemieccy działacze próbowali robić przez lata. Kombinowali na różne sposoby.

"Przejęliśmy z Guardiolą część popularności Barcelony"

Bayern w 2013 roku nie sięgał po Pepa Guardiolę tylko dlatego, że chciał mieć znakomitego trenera, ale też po to, by dla klubu szerzej otworzyły się rynki zagraniczne. To była znacząca inwestycja. Guardiola w Monachium miał dostawać 17 mln euro rocznie, więcej niż jakikolwiek piłkarz tego klubu. Tyle że Hiszpan wnosił swoją osobą coś jeszcze. Paul Breitner, niegdyś ambasador Bayernu tłumaczył to w „Tageszeitung” tak: - Przejęliśmy razem z Guardiolą część światowej popularności Barcelony. Bo ona i jej trener byli jednością. Jeśli Barcelona podbiła pół Azji, to my z tej połowy uszczknęliśmy 30 procent.

Pep i hiszpańska kolonia w Bayernie dali klubowi popularność nie w Hiszpanii, ale w Ameryce Południowej i wśród hiszpańskojęzycznej diaspory w Stanach Zjednoczonych. To oni umożliwili zawieranie takich telewizyjnych kontraktów jak ten z Univision, telewizją docierającą do 40 mln widzów w USA. A jednocześnie mieli podtrzymać sportową potęgę klubu.

Nie skończyło się tylko na ruchach personalnych. W 2014 roku Bayern otworzył swoje biuro w Nowym Jorku. Borussia Dortmund w Singapurze. Cel – ekspansja i promocja na tamtejszych rynkach. Kilka lat później podobny pomysł powtórzyła zresztą Bundesliga.

To piłkarze Bayernu i BVB jako jedni z pierwszych w Niemczech spędzali po 30 godzin w samolotach, by pokazać się publiczności w Chinach i Singapurze, a Robert Lewandowski w blaskach fleszy złożył autograf na masce samochodu jednego z kibiców. Te azjatyckie wycieczki i histerię fanów już od lat dobrze znały kluby Premier League, które grały tam choćby o nieznaczące trofeum Premier League Asia Trophy. Niemcy w tej azjatyckiej ekspansji byli o kilka długości za Wyspiarzami, ale sumiennie odrabiali swoją lekcję. Gdy Bayern otwierał swoje biuro w Szanghaju, nie mógł już narzekać na sprzedaż koszulek.

W 2016 roku zanotował na tym polu znaczący skok i dociągnął do czołówki. Zresztą w 2018 wciąż był na koszulkowym światowym podium z ponad 2,5 milionami nabywców. Barcelonę wyprzedził o ponad pół miliona sprzedanych sztuk (dane za Euromericas). W pierwszej dziesiątce tego zestawienia znalazła się też BVB, która dekadę temu bardziej myślała o podboju marketingowym terytoriów byłego NRD niż Azji, ale ostatecznie na świecie sprzedała więcej koszulek niż PSG czy Manchester City. Pomógł w tym pewnie po trosze powrót do klubu Shinjiego Kagawy, a przez chwilę może też sprowadzenie Park Joo-Ho? Bundesligą interesowali się nie tylko Japończycy czy Koreańczycy. W zestawieniu Red Card Report badającym popularność drużyn na popularnych w Chinach komunikatorach Weibo, WeChat i tamtejszych stronach internetowych w 2018 roku Manchester United zdołał odebrać pozycję lidera Bayernowi, ale to Bundesliga była tam wskazana jako ta, o której mówiło się najwięcej.

Tego chciał Robert Lewandowski. Takiej ekspozycji Bundesliga jeszcze nie miała 

- W ostatnich latach nie rośliśmy razem z rynkiem jak Real czy Manchester United. I teraz jest ogromna przepaść między sumami wydawanymi tutaj a tymi największymi – mówił Robert Lewandowski w 2017 roku w głośnym wywiadzie dla "Der Spiegel". W ten sposób komentował brak głośnych transferów swej drużyny, niemiecki porządek, który nie pozwalał działaczom na transferowe szaleństwa i dystans, który jego zdaniem Bundesliga do Anglii czy Hiszpanii traciła.

- Potrzeba nam czterech, pięciu drużyn potrafiących utrzymać wysoki poziom. To pomogłoby też marketingowi Bundesligi. To by uczyniło ligę bardziej interesującą dla zagranicznego widza. Podziałałoby lepiej niż wiele naszych podróży do Azji czy Ameryki. Po angielsku i hiszpańsku mówi się w wielu krajach świata. Po niemiecku nie. Tylko przez sam język mieszkańcy różnych krajów świata mają więcej mocnych punktów odniesienia do Premier League i Primera Division - mówił Lewandowski.

Choć jego słów dalej trudno negować, to jednak tym razem przynajmniej na chwilę, w dobie koronawirusa, dzięki niemieckiemu porządkowi, radzeniu sobie z kłopotami, Niemcy w najbliższych tygodniach, a może i miesiącach będą w światowej piłce mieli swoje pięć lub dziesięć minut. To będzie występ w absolutnie głównej roli. Ekspozycja, jakiej Lewandowski z kolegami jeszcze nie miał. Szczęśliwie dla Niemców w walce o mistrzostwo kraju ciągle liczy się pięć drużyn. Jest tak, jak chciał Polak, Bundesliga się wyrównała, końcówkę może mieć pasjonującą. Teraz zagra nie tylko o wyłonienie zwycięzcy, ale też o to, ilu z kibiców wróci do niej, kiedy do gry wrócą inne ligi.

Przeczytaj także:

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.