Lewandowski i Bundesliga jednak nie wrócą tak szybko do gry! Termin przesunięty

Robert Lewandowski i Bundesliga jednak nie wrócą tak szybko do gry. "9 maja już nierealny" - pisze "Sueddeutsche Zeitung". Ministerstwo pracy analizuje projekt wznowienia rozgrywek, ale władze państwowe raczej nie wypowiedzą się na jego temat wcześniej niż 6 maja.

Jeśli chodzi o stan przygotowań do powrotu do grania, Bundesliga ze swoją kilkudziesięciostronicową instrukcją jest liderem. Ale jeśli chodzi o zgodę na powrót do grania, już tak dobrze nie jest. Niemiecka liga, jak wszystkie inne, musi czekać na sygnał od rządu. Ale niemiecki rząd – w przeciwieństwie do polskiego, który już ogłosił swoją zgodę i nakreślił ramy czasowe powrotu Ekstraklasy, z pierwszą wznowioną kolejką 29-31 maja - - na razie nie składa deklaracji. Piłkarze niemieckich klubów, w tym Robert Lewandowski i Łukasz Piszczek, trenują w grupkach na boiskach już od blisko trzech tygodni, a piłkarze Ekstraklasy jeszcze nie mają oficjalnej zgody nawet na indywidualne zajęcia na stadionach. Ale to polska liga ma już datę, w którą może celować, przy wszystkich zastrzeżeniach. Niemiecka nie ma. Christian Seifert, szef DFL, czyli spółki rządzącej Bundesligą, mówił kilka dni temu: „Jak nam powiedzą, że mamy być gotowi na 9 maja, to będziemy. Jak na później, też będziemy”. Ale z klubów było słychać, że jednak przydałyby się dwa tygodnie między ogłoszeniem decyzji a grą na mądrze zaplanowane przygotowania. A podczas ostatniej cotygodniowej narady kanclerz Angeli Merkel z premierami landów Bundesliga nawet nie była tematem rozmów. „Sueddeutsche Zeitung” pisze, że - wbrew nadziejom klubów – powrót piłki nie znajdzie się też wśród tematów następnej takiej narady, w czwartek 30 kwietnia. A nawet jeśli będzie przedyskutowany, to nie zakończy się to wiążącymi konkluzjami.

Zobacz wideo Zbigniew Boniek mocno o spekulacjach powrotu Ekstraklasy. "Jeżeli mamy udawać, że gramy w piłkę, to w nią nie grajmy"

„Futbol może teraz tylko czekać. I nie przejmować się moralnym podnieceniem polityków”

„Takich konklizji należy się spodziewać najwcześniej podczas narady 6 maja. Futbolowi zostało teraz tylko czekać i śledzić debatę w kraju na temat planu ratunkowego dla Bundesligi. I nie denerwować się, gdy politycy doznają moralnego podniecenia w dyskusjach telewizyjnych. W jakiś sposób futbol stał się teraz grą polityczną” – pisze „Sueddeutsche Zeitung”, relacjonując słowa działaczy DFL, czyli spółki zarządzającej Bundesligą. Gdyby decyzja zapadła 6 maja, to – biorąc pod uwagę te dwutygodniowe przygotowania – można byłoby zakładać powrót ligi 23 maja.

Szef DFL Christian Seifert powtarza, że zdaje się w pełni na decyzje rządu i że nadzieje na sukces opiera na sprawności niemieckiej służby zdrowia oraz mądrych reakcjach władz federalnych i landowych podczas kryzysu. W planie powrotu Bundesligi są liczne odesłania do wytycznych Instytutu Roberta Kocha, czyli wyroczni w sprawach epidemiologii w Niemczech. Ale ani Instytut Kocha, ani życzliwe powrotowi piłki ministerstwo zdrowia (szef tego resortu Jens Spahn wysyłał zachęcające sygnały, jeśli chodzi o możliwość wznowienia rozgrywek) nie przyjęły do rozpatrzenia opracowanego przez Bundesligę planu. Przekazano go ministerstwu pracy, uznając że to ono jest najlepiej przygotowane do oceny procedur bezpieczeństwa i higieny pracy. Trudno przewidzieć, ile uwag zgłosi do planu resort pracy. Dość absurdalna notatka z zaleceniami dla ligi, która wyciekła do „Der Spiegel”  z tego ministerstwa – był tam m.in. wymóg noszenia maseczek i zmiany ich co kwadrans – okazała się urzędniczą nadgorliwością na etapie projektu, a nie oficjalnymi zaleceniami. Ale obok zaleceń absurdalnych był też całkiem chwalony przez epidemiologów pomysł skoszarowania piłkarzy i sztabów na czas dokończenia sezonu. Co będzie, jeśli taki warunek postawi ministerstwo? W planie DFL koszarowania nie ma, jest tylko rozsądna samoizolacja w domach.

Futbol, zakładnik polityki i literki „R”

Wiadomo też, że resort spraw wewnętrznych, któremu w Niemczech podlega sport na poziomie federalnym, nie wyrywa się do dawania zgody na powrót do gry aż tak ochoczo, jak np. władze sportu na poziomie landów. Choć i między tymi władzami są duże różnice. Szef Bawarii Markus Soeder z chadeckiej CSU to entuzjasta powrotu ligi, mimo że Bawaria ma duży kłopot z koronawirusem (najwięcej zakażeń, najwięcej ofiar) i surowe rygory stanu epidemii. Z kolei największym sceptykiem jeśli chodzi o powrót piłkarzy jest od początku epidemii burmistrz Bremy, Andreas Bovenschulte z socjaldemokratycznej SPD. – Wszystkim zalecamy trzymanie dystansu, a nagle pozwolimy na grę kontaktową? To nie przydaje wiarygodności –mówi Bovenschulte w wywiadzie dla „Die Welt”. Wszystko, jak we wspomnianym cytacie z „Sueddeutsche Zeitung”, stało się grą polityczną. Największy zwolennik powrotu piłki oraz luzowania ograniczeń, czyli premier Nadrenii Północnej-Westfalii (drugiej po Bawarii jeśli chodzi o liczbę zakażeń) Armin Laschet, nie tylko kieruje landem w którym jest najwięcej klubów Bundesligi, ale też ma być przyszłym kandydatem CDU na kanclerza. Więc każdy jego ruch jest bardzo uważnie śledzony i kontrowany przez przeciwników politycznych.

Futbol jest w jakimś sensie zakładnikiem tych gier. Ale przede wszystkim, zakładnikiem litery R, oznaczającej bazowy współczynnik reprodukcji:  średnią liczbę osób zakażonych przez jednego chorego. Gdy regularnie aktualizowana przez Instytut Kocha „R” równa się mniej niż jeden, to znaczy że zdrowiejących jest więcej niż nowych zakażeń i szanse na powrót Bundesligi rosną. Gdyby wzrosła ponad 1, to szanse mocno spadną. Ale tu żadnego wyraźnego trendu ostatnio nie ma. W poniedziałek R wzrosła do 1, we wtorek spadła do 0,9. I czas niepewności może jeszcze trwać.   

Przeczytaj także:

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.