Nawet gdy ten jeden raz w meczu Upamecano się spóźnił i zamiast w piłkę, trafił w nogę Lewandowskiego, a sędzia wskazał na rzut karny, skończyło się zawodem. Polak ustawił piłkę na jedenastym metrze, wziął rozbieg, uspokajający oddech, ale nawet nie ruszył do piłki. Okazało się, że zanim został sfaulowany, był na spalonym. Musiał odejść i wrócić do walki z potężnym Francuzem, który uprzykrzał mu grę w tym spotkaniu. I zawsze był tam, gdzie Lewandowski kopał piłkę: dwa razy uratował RB Lipsk przed pewnymi golami Polaka.
Kilka rzeczy trudno wyjaśnić: jak Bayern nie przekuł tak potężnej przewagi w pierwszej połowie w choćby jedną doskonałą okazję? Albo dlaczego Timo Werner w doskonałej sytuacji uderzał tak niecelnie? Słowem - jak to się stało, że ten mecz skończył się bezbramkowym remisem, mimo że w pewnym momencie stał się niezwykle otwarty, pozbawiony środka pola. Piłka latała przecież od jednego pola karnego do drugiego.
Po kolei. Bayern zaczął znakomicie. W pierwszych minutach tłamsił rywala, atakował skrzydłami, dorzucał piłkę w pole karne, ale nigdy doskonale. Trochę za wysoko, trochę za plecy, w tor biegu obrońców Lipska. Dopiero po 26. minutach Lewandowski oddał pierwszy strzał w tym meczu. Wykorzystał zamieszanie w polu karnym, uderzył błyskawicznie, ale pół metra od niego stał Upamecano i został trafiony. Był jak cień. Przez cały mecz przyklejony do Polaka. A gdy potrzebował odsapnąć, zmieniał go Marcel Halstenberg. Byle Lewandowski nigdy nie miał swobody. I działało to znakomicie, bo piłka właściwie do niego nie docierała. Miał raptem 45 kontaktów z piłką - najmniej ze wszystkich piłkarzy Bayernu, grających od początku do końca.
Ale i tak był blisko zdobycia bramki. W 38. minucie, pewnie już nieco zniecierpliwiony cigłym odseparowaniem od reszty zespołu, cofnął się bliżej środkowych pomocników. Opanował piłkę, mimo nacisku obrońców zdołał się przy niej utrzymać i dograć na prawe skrzydło do Thomasa Muellera. Wtedy pierwszy i ostatni raz zniknął obrońcom z radaru. Wbiegł w pole karne za ich plecami, tam miał sporo miejsca i szczęścia, że w tej sytuacji piłka spadła idealnie pod jego nogi. Po strzale lewą nogą czuło się, że piłka za chwilę wpadnie tuż przy słupku. Ale na torze jej lotu znów znalazł się Upamecano, delikatnie ją trącił, dzięki czemu minęła bramkę. Z rzutu rożnego (tradycyjnie, Bayern zmarnował ich 11) nic nie wyszło.
O ile w pierwszej połowie zawodnicy Juliana Nagelsmanna właściwie nie wychodzi ze swojej połowy, to po zmianie stron, marnowali okazję za okazją. Najpierw Marcel Sabitzer uderzył nad poprzeczką, później Werner obok słupka. Nawet gdy bramka była pusta, bo Manuel Neuer z jednym wyjściem poza pole karne się przeliczył, to goście trafili prosto w asekurującego go Davida Alabę. Bayern odpowiadał swoimi kontrami. I wtedy naprawdę wydawało się, że ten mecz nie ma prawa skończyć się bez goli.
Kibice spodziewali się trafienia po tym, jak Lewandowski padł w polu karnym, a sędzia nie miał wątpliwości, że tym razem Upamecano popełnił błąd. Ale ludzkie oko nie wyłapało, że kapitan reprezentacji Polski wcześniej był na niewielkim spalonym. Sędziowie zauważyli to dopiero po analizie VAR. I Lewandowski znów obszedł się smakiem. Zdążył ustawić piłkę, wziąć oddech, skoncentrować się przed wykonaniem jedenastki, ale sędzia zamiast gwizdkiem dać sygnał do startu, podniósł rękę sygnalizując spalonego i podniósł piłkę z wapna. Dla Polaka był to mecz zawiedzionych nadziei.
Gdyby Leon Goretzka lepiej uderzył w sytuacji sam na sam z Peterem Gulacsim, Lewandowski mógłby poprawić sobie humor asystą, bo to on sprytnym podaniem wprowadził Niemca w pole karne. Ale w niedzielę piłka nie chciała wpaść do żadnej bramki. I patrząc na sytuacje, które marnowali piłkarze, trudno to wytłumaczyć. Lipsk utrzymał punkt straty do Bayernu, w klasyfikacji strzelców też nic się nie zmieniło. Z tego najbardziej cieszą się w Moenchengladbach i Dortmundzie.