Niemcy chcą zbudować klub jak PSG czy Manchester City. Uśpiony gigant ma wielkie ambicje

Po zjednoczeniu Niemiec Franz Beckenbauer stwierdził, że Hertha Berlin to "uśpiony gigant, który w końcu się obudzi". Największy klub w stolicy długo był kojarzony z nudą i brakiem sukcesów, ale to wszystko ma się zmienić. Lars Windhorst zamierza zmienić Herthę w klub wyceniany nie na setki milionów, a na miliardy euro. - To nie jest szalony pomysł - przekonuje człowiek, który przyznaje, że w ogóle nie zna się na piłce nożnej, ale wie, że może zrobić znakomity interes.

Od zjednoczenia Niemiec mija 30 lat. Hertha wciąż śpi, a Berlin nadal jest wyjątkiem na piłkarskiej mapie Europy. Nie mógł cieszyć się z ani jednego triumfu w Bundeslidze (która powstała w 1962 roku), zdarzały się nawet sezony, gdy nie miał w niej żadnej drużyny. Hertha była mistrzem jedynie za czasów Republiki Weimarskiej, a w Bundeslidze była na podium pięć razy (raz wicemistrzostwo, cztery razy trzecie miejsce).

Dynamo Berlin było potęgą w NRD, ale osiągało sukcesy dzięki ogromnemu wsparciu komunistycznych władz (co wiązało się również z pomocą sędziów). Dynamo było weryfikowane na arenie międzynarodowej: największymi sukcesami były ćwierćfinał Pucharu Europy i półfinał Pucharu Zdobywców Pucharów.

Hertha Berlin niespodziewanie zatrzymała Bayern Monachium! Zobacz skrót:

Zobacz wideo

Kluby z największych miast "nie potrzebują wygranej w LM"

Akurat to, że kluby ze stolic nie są najbardziej utytułowane, jest w Europie normalne: z dziesięciu największych miast (Stambuł, Moskwa, Londyn, Sankt-Petersburg, Berlin, Madryt, Kijów, Rzym, Paryż, Bukareszt) z triumfów w Pucharze Europy / Lidze Mistrzów cieszyli się tylko kibice z Londynu (i to dopiero w 2012 roku po triumfie Chelsea), Madrytu oraz Bukaresztu.

- Stolice mają mniej do udowodnienia niż prowincjonalne miasta. Mają większe powody do dumy niż ich kluby piłkarskie. Londyńczycy nie śpiewają piosenek o klubach ze swojego miasta, nie wierzą, że zwycięstwo Arsenalu czy Chelsea podniosą status ich miasta. Można spędzić całe życie w Paryżu nie wiedząc, że istnieje piłka nożna. Londyn, Paryż czy Moskwa nie potrzebują zwycięstwa w Lidze Mistrzów. Kluby piłkarskie mają ogromne znaczenie w mniejszych, robotniczych miastach - pisali Simon Kuper i Stefan Szymanski w swojej książce "Futbonomia".

I choć od czasu pierwszego wydania (2009 rok) wiele się zmieniło - klub z Londynu wygrał LM, a dzięki wielkim inwestycjom Katarczyków PSG marzy o podobnym sukcesie - to zasada pozostaje taka sama. Dotyczy jednak rozgrywek międzynarodowych, a nie krajowych; i to dlatego Berlin jest wciąż wyjątkiem na piłkarskiej mapie Europy. 

Kibic piłkarski nigdy nie wybaczy jednej rzeczy

- Jeśli ktoś mówi "mam bilety na Herthę", to zazwyczaj słyszy "a z kim grają?". Tak to wygląda od dekad. Rywale z Monachium, Dortmundu czy Gelsenkirchen są dla wielu ludzi większym powodem, by pójść na stadion olimpijski niż berliński zespół - pisał niedawno "Tagesspiegel". Kibice są w stanie wybaczyć wiele rzeczy - brak sukcesów, słabsze wyniki czy mało atrakcyjną grę, ale nie nudy, brak emocji. A z tym kojarzy się Hertha Berlin.

- Hertha zupełnie nie nadąża za Berlinem. Mogła wykorzystać to, że dziwne miasto stało się metropolią, ale zamiast tego pozostaje dziwnym klubem - mówił Kit Holen, dziennikarz sportowy. To Union Berlin wzbudzał większe emocje od lat, mimo że dopiero w 2019 roku awansował po raz pierwszy do Bundesligi (i jesienią wygrał pierwsze, historyczne derby Berlina w Bundeslidze 1:0). Za to Hertha w pewnym momencie stała się "klubem jojo" - w 2010 roku spadła z Bundesligi, by po roku do niej wrócić, po czym znowu spaść i znowu awansować. Od 2013 roku gra w niej nieprzerwanie. 

Zatrudniony w 2015 roku Pal Dardai sprawił, że klub przestał bać się o kolejny spadek i przyniósł stabilizację. Ale miejsca 7., 6., 10. i 11. (zwłaszcza w porównaniu ze słabymi występami w pucharach i porażką w el. Ligi Europy z Broendby oraz ostatnim miejscem w grupie) w porównaniu z nudnym stylem gry przestały wystarczać. Zatrudnienie Ante Covicia - kolejnego byłego piłkarza i trenera grup młodzieżowych - nie stwarzało nadziei na wykonanie następnego kroku, więc został zwolniony.

Zastąpił go Juergen Klinsmann. To gwiazda, sygnał wysłany całemu światu: koniec z minimalizmem, mamy ambicje, chcemy, żeby było o nas głośno. I nieważne, że jego przygoda z Bayernem Monachium (ponad 10 lat temu) skończyła się zwolnieniem jeszcze przed końcem pierwszego sezonu, a USA zwolniło go po słabych wynikach w el. MŚ 2018 (na które Amerykanie sensacyjnie się nie zakwalifikowali).

Hertha ma być wyceniana na miliardy euro. "To nie jest żaden szalony pomysł"

Za zatrudnieniem Klinsmanna stoi Lars Windhorst - człowiek, który przejął Herthę i ma sprawić, że będzie wielka. - To nie jest żaden szalony pomysł, stoi za tym logika ekonomii, co nam się opłaci w perspektywie długofalowej. Przychody w futbolu przewyższają te w innych dziedzinach ośmiokrotnie - tłumaczy niemiecki biznesmen, który za 49,9 procent akcji Herthy (nie mógł kupić więcej ze względu na obowiązującą w Niemczech zasadę 50+1) zapłacił 225 mln euro. Jak sam przyznał, gdyby trzeba było, to zapłaciłby jeszcze więcej, bo zamierza zrobić z Herthy klub wyceniany nie w setkach milionów, a w miliardach euro. 

Od początku jest bardzo szczery - nie interesuje go piłka nożna, tylko potencjał Herthy i Berlina (który ma prawie cztery miliony mieszkańców). Za przykład może tu posłużyć PSG, które zarabia 200 mln euro na reklamach, produktach dla kibiców i sprzedaży jedzenia na meczach. Na tych rzeczach Hertha zarabia 50 mln, ale według Windhorsta nie ma powodu dla którego jego klub miałby nie dorównywać PSG. W planach jest również zbudowanie nowego stadionu - miałby pomieścić ok. 55 tysięcy widzów i być obiektem typowo piłkarskim (Hertha korzysta obecnie ze stadionu olimpijskiego).

- Każdy, kto miał z nim styczność wie, że skupia się głównie na pieniądzach, to jego największa motywacja. Bardzo ważne jest również jego ego. Już jako młodzieniec był fenomenem medialnym, co mu nigdy nie przeszkadzało - pisze "Tagesspiegel", zastanawiając się nad tym, czy Windhorst zostanie zbawicielem Herthy. 43-latek wiele przeżył: pierwszą firmę założył w wieku 15 lat i bardzo szybko stał się znany. W latach 90. był członkiem delegacji kanclerza Helmuta Kohla podczas wizyty w Wietnamie. Dwukrotnie zbankrutował, był zadłużony na ponad 70 mln euro. Wspomina to jako upokorzenie, nie mógł otworzyć nawet konta w banku czy wyrobić karty kredytowej. Był skazany na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu za przestępstwa finansowe, przeżył katastrofę lotniczą w Kazachstanie.

Ostatecznie stanął na nogi - w 2015 roku znalazł się na liście najbogatszych osób Sunday Times, wyceniając jego majątek na 320 mln funtów. Jego firma inwestycyjna Tennor (wcześniej znana pod nazwą Sapinda) jest wyceniana na 3 miliardy euro. Niektórzy dawni partnerzy biznesowi gardzą nim i twierdzą, że zostali oszukani. Inni zwracają uwagę na jego niespotykane pokłady energii i optymizmu, które pozwalają mu na zyskanie zaufania ludzi.

Hertha Berlin jak Manchester City? Potrzeba czasu

Celem Windhorsta jest to, by w ciągu najbliższych trzech do pięciu lat Hertha włączyła się do walki o tytuł i nie zamierza szczędzić pieniędzy. - Jeśli będzie to konieczne, rozważymy udostępnienie dodatkowych funduszy, by spełnić nasze cele - stwierdził w rozmowie z "Bildem". - Najwyższe standardy przychodzą z Ligi Mistrzów. To, co widzimy na mundialach czy Euro pod względem taktycznym wynika z tego, co się dzieje w LM - twierdzi Klinsmann, według którego "Berlin od zawsze zasługiwał na wielki klub, bo to nasza stolica i na to zasługuje, tak samo jak i całe Niemcy".

Dedryck Boyata (29-letni obrońca Herthy, były piłkarz Manchesteru City) uważa wejście Windhorsta za podobną inwestycję do tej, gdy Manchester City został przejęty przez biznesmenów ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Wcześniej "The Citizens" znajdowali się w nieco podobnej sytuacji, co Hertha - w drugiej połowie lat 90. grali w drugiej lidze, po czym znowu spadli w 2000 roku - a kilka lat później awansowali do pucharów, gdzie zawiedli (odpadnięcie z Groclinem Dyskobolią Grodzisk Wielkopolski, która rundę wcześniej wyeliminowała Herthę). Bez wsparcia zagranicznych inwestorów zajmowali miejsca w środku stawki lub nieco nad strefą spadkową, bez widoków na coś więcej. 

- Czuję, że to coś podobnego. W Manchesterze przebudowa zajęła kilka lat. W tym czasie musi zmienić się wiele rzeczy, przychodzą nowi piłkarze, powstają nowe obiekty treningowe, czasami pojawiają się nowi trenerzy i pracownicy, nowy sposób myślenia i działania - stwierdził Boyata w rozmowie z "Kickerem". Hertha już latem pokazała, że wskoczyła na nowy poziom finansowy: wydała na transfery 43,7 mln euro, z czego 20 mln na Dodiego Lukebakio z Watfordu, bijąc swój poprzedni rekord prawie dwukrotnie (Valentino Lazaro kosztował 10,5 mln, latem odszedł do Interu Mediolan za ok. 22 mln).

Pierwszy wielki transfer już dogadany?

To jednak dopiero początek transferowych działań Herthy. Klub interesuje się Mario Goetzem (którego odejście z Borussii Dortmund jest praktycznie przesądzone), Julianem Draxlerem z PSG (według "Le Parisien" to cel numer jeden Klinsmanna) czy Granitem Xhaką z Arsenalu. Transfer tego ostatniego zawodnika jest najbliżej; Jose Noguera, jego agent, otwarcie przyznał, że dogadał się z Herthą, a wszystko teraz zależy od angielskiego klubu - kwota transferu ma wynieść 25-30 mln euro.

- Nie wszystko zmieni się od razu. Ale będziemy w stanie rywalizować w Europie w ciągu trzech lat, jeśli starannie przemyślimy nasze działania i będziemy w stanie wcielić je w życie - stwierdził Klinsmann, który chciałby się wzorować na takich zespołach jak Hoffenheim, RB Lipsk czy Borussia Moenchengladbach. - Kluczem jest regularność. Można rozegrać jeden świetny sezon i awansować do Ligi Mistrzów, ale pozostanie w czołowej czwórce i gra na takim samym poziomie we wszystkich rozgrywkach to jest sztuka.

"Hertha wreszcie zaczęła marzyć. W najgorszym wypadku wróci do szarej przeciętności"

Los Herthy jest w dużej mierze zależny od Windhorsta. Jego krytycy zwracają uwagę, że nie zna się na piłce nożnej i może być kolejnym przykładem biznesmena z sukcesami, który myśli, że futbol działa na takich samych zasadach. Tragiczny los spotkał TSV 1860 Monachium. Jordański inwestor Hasan Ismaik przejął jeden z najstarszych niemieckich klubów 2011 roku. Obiecywał grę w Lidze Mistrzów, ale w rzeczywistości w 2017 roku klub spadł do trzeciej ligi. Wtedy Ismaik odmówił wyłożenia 10 mln euro, przez co TSV nie dostało licencji i spadło do 4. ligi. Od tego czasu zdążył awansować do trzeciej ligi, ale zajął dopiero 12. miejsce (w tym sezonie jest 10.). 

Ale dziennikarze "Tagesspiegel" patrzą na tę sprawę inaczej. - Jedno jest pewne: tak dłużej być nie może, Hertha musi się zmienić. Akceptujemy Windhorsta i płynące z nim zagrożenia w nadziei, że Hertha zacznie się rozwijać. Jak do tej pory Windhorst dotrzymał wszystkich obietnic, wszystkie pieniądze przychodziły na konta klubu o czasie. I nawet jeśli wymarzone transfery, które w tej chwili wydają się realne, pozostaną marzeniami, to nie będzie w tym nic złego. Hertha nie ma niczego do stracenia poza nudną przeciętnością. Jeśli nie wyjdzie jej z Windhorstem, to zawsze będzie mogła wrócić do szarej przeciętności.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.