Oszustwa, koszmarne długi, groźba utraty licencji. Borussia Dortmund była w tej samej sytuacji, co Wisła Kraków

Klub zsuwał się w przepaść i nie spadł tylko dlatego, że wierzyciele zgodzili się jeszcze poczekać. Skompromitowany zarząd musiał odejść. Wkroczyli ludzie z pomysłem. Potem przyszedł Jakub Błaszczykowski. Ten klub nazywał się Borussia Dortmund.

Oszustwa księgowe. Niewypłacane pensje. Zakłady z losem o to, że uda się osiągnąć sukces w pucharach i zarobić na spłatę długów. Beztroski zarząd ze słabością do inwestycyjnego ryzyka. Ignorowanie przez lata sygnałów ostrzegawczych, nawet tak poważnych jak groźba utraty licencji. Pożyczanie, wydawanie, pożyczanie. I wreszcie – zderzenie ze ścianą, której już nie dało się ominąć. Takie rzeczy nie tylko nad Wisłą.

- To mogła być ostatnia karta w księdze historii Borussii Dortmund - mówił Hans-Joachim Watzke o spotkaniu w Duesseldorfie z 14 marca 2005 roku. 444 udziałowców BVB z firmy Molsiris - która kupiła stadion Borussii – zebrało się, aby usłyszeć od przedstawicieli klubu: jest bardzo źle, narobiliśmy długów, które zagrażają istnieniu klubu, ale prosimy was, żebyście dali nam jeszcze jedną szansę. Mamy pomysł na uratowanie Borussii, spłacenie zobowiązań. Nie dajemy żadnej gwarancji, że ten pomysł wypali. Ale zrobimy co w naszej mocy, żeby tak się stało. Jeśli odrzucicie naszą propozycję restrukturyzacji długu i klubu, Borussia padnie. A wtedy szansa na odzyskanie należności będzie iluzoryczna.

- Lubię ten klub, ale w tej sytuacji jestem biznesmenem. Niewielu z nas w tej sytuacji posłucha głosu serca - mówił jeden z inwestorów. Miał ponad 100 tysięcy euro w akcjach. Byli też tacy, którzy zainwestowali 500 euro. Po sześciu godzinach rozmów ostatecznie 94,4 procent udziałowców nacisnęło zielony przycisk na swoim pilocie. Tak, dajemy Borussii jeszcze jedną szansę.

Borussia Dortmund na szczycie

Jeszcze w 1997 roku Borussia Dortmund była na szczycie futbolowego świata, dopiero co pokonała Juventus w finale Ligi Mistrzów. Prezes Gerd Niebaum miał mocarstwowe plany. Od 1984 roku był wiceprezesem klubu, dwa lata później zastąpił na najważniejszym stanowisku Reinharda Rauballa. Przejmował klub w fatalnej kondycji finansowej i bliski spadku z Bundesligi. Zbudował Borussię wielką na boisku, wygrywającą w kraju i Europie, ale finansowo i organizacyjnie to była ciągle prowizorka. Niebaum w pewnym sensie był wizjonerem. Chciał wprowadzić klub na giełdę i działać w biznesach powiązanych z piłką (np. własną marką ubrań), by uniezależnić BVB od wyników na boisku. Wzorował się na okołopiłkarskim biznesie Manchesteru United. Klubu, który wszedł na londyńską giełdę już w 1991 roku.

Ale w ciągu roku jego akcje spadły z prawie sześciu euro do poniżej trzech euro. Widząc to Uli Hoeness zdecydował, że Bayern Monachium powstrzyma się od wejścia na giełdę tak długo, jak to tylko możliwe. Niebaum postanowił zaryzykować. Nikt go nie powstrzymał, choć argumentów było dość: Borussia nie była zdrową spółką, w pewnym momencie groziła jej utrata licencji na grę w Bundeslidze, a połowę pieniędzy z emisji akcji musiała od razu przeznaczyć na spłatę długów. Ale Niebaum wierzył, że karta się odwróci.

 - Borussia Dortmund chciała zostać najbogatszym klubem piłkarskim na świecie. I pięć lat po wejściu na giełdę nie ma niczego. Akcje straciły na wartości ponad 80 procent, a klub tylko dzięki mozolnej pracy uratował się przed bankructwem - pisało "Frankfurter Allgemeine Zeitung" w 2005 roku. W październiku 2000 roku, gdy BVB wchodziła na giełdę, cena emisyjna jej akcji wynosiła 11 euro. W debiucie na otwarciu akcje kosztowały już tylko 10,05. A potem kurs poleciał dalej w dół, z przerwą na krótkie odbicia. Kto nie sprzedał akcji rok po debiucie, gdy kurs na jakiś czas odbił w okolice 10 euro, ten na kolejną zwyżkę ceny musiał czekać latami, aż do grudnia 2018 roku, gdy kurs pierwszy raz przekroczył cenę z debiutu w 2000, o jeden eurocent, do 10,06 (potem przyszła korekta). Były podczas tego wieloletniego czekania takie momenty, gdy wydawało się, że nie da się zawrócić z drogi w dół. Na początku 2005 akcje były warte już niespełna 3 euro. W 2009 cena w pewnym momencie spadła do 0,88 euro. 148 mln euro pozyskane z emisji szybko się rozeszło. Na spłatę długów, na nieprzemyślaną ekonomicznie rozbudowę stadionu przed MŚ 2006 (w Dortmundzie był rozgrywany m.in. półfinał). Ten model rozbudowy przeforsował Niebaum. Dyrektor zarządzający Michael Meier był przeciwny, ale jego zdanie zignorowano.

Transferowy rekord i początek kłopotów

Niebaum obiecywał, że pieniądze uzyskane z emisji akcji nie zostaną przeznaczone na szalone transfery. Jednak zaledwie kilka miesięcy później Borussia pobiła transferowy rekord Bundesligi, pozyskując Marcio Amoroso z Parmy za 25 mln euro. Brazylijczyk okazał się jednym z największych niewypałów w historii niemieckiej piłki. W 2003 roku klub nie awansował do Ligi Mistrzów po przegranych rzutach karnych z Club Brugge. W ten sposób sen o budowie potęgi finansowej oraz sportowej prysnął. Borussia gromadziła długi w zatrważającym tempie. Sprzedała stadion firmie Molsiris, by najmować go w leasingu. Tylko w sezonie 2003/04 BVB straciło ponad 65 mln euro. Łącznie dług wynosił już 118 mln. Bayern Monachium pożyczył swojemu wielkiemu rywalowi dwa miliony euro bez żadnego oprocentowania. Bayern wiedział, że silna Bundesliga potrzebuje silnej Borussii Dortmund. 

Niebaum i Meier długo ukrywali prawdziwy stan finansów klubu stosując triki finansowe. Najlepiej zarabiający piłkarze zgodzili się na oficjalną obniżkę pensji o 20 procent. Tylko oficjalną, bo te obniżki istniały jedynie na papierze ze względów podatkowych. Władze poszły jednak jeszcze dalej. Przychody od Nike za sezon 2004/05 księgowano jako przychód na sezon 2002/03, by móc pochwalić się lepszymi wynikami finansowymi. Ale banki i tak nie chciały pożyczać pieniędzy BVB. W sierpniu 2004 roku piłkarze po raz pierwszy nie dostali pensji na czas. Wytłumaczenie Meiera? Pensje nie będą wypłacane na początku miesiąca, tylko w jego środku, a piłkarze po prostu nie zostali o tym poinformowani.

Ostatecznie wypłaty przyszły z dużym opóźnieniem po licznych prośbach ze strony ówczesnego trenera Berta van Marwijka. Dopiero w październiku 2004 roku Niebaum i Meier zaczęli przyznawać się do swoich błędów.

Kariera Niebauma zakończyła się kilka dni później. Został złapany na kłamstwie, stwierdził, że wcale nie podpisał porozumienia z jednym z inwestorów w sprawie wprowadzenia dyrektora odpowiedzialnego za finanse i organizację. Gdy prawda wyszła na jaw, przylgnęła do niego etykieta kłamcy. Stracił nawet poparcie "Bilda", w którym wcześniej pisano, że "bez jego wizji i zdolności do podejmowania ryzyka BVB miałoby taką reputację, jak RW Oberhausen". Niebaum, kiedyś idol kibiców Borussii, kojarzony z mistrzostwami Niemiec i wygraną Ligą Mistrzów 1997, w 2015 roku został skazany na 20 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu za oszustwo i fałszowanie dokumentów. Chciał uzyskać pożyczkę w wysokości 450 tysięcy euro, by pokryć swoje długi.

"Gerd, wiesz, że ci nie ufam"

Ratowaniem klubu zajął się Reinhard Rauball. Został prezesem Borussii Dortmund po raz trzeci, w każdej poprzedniej kadencji też musiał ściągać Borussię znad przepaści. Rauball to uznany prawnik sportowy (reprezentował m.in. lekkoatletkę Katrin Krabbe i pięściarza Graciano Rocchigianiego, dawnego rywala Dariusza Michalczewskiego). Do pomocy dobrał sobie Hansa-Joachima Watzke, biznesmena (jego firma produkuje odzież roboczą), który był od 2001 skarbnikiem klubu, ale też jednym z największych krytyków Niebauma. Nie mogłem cieszyć się z mistrzostwa w 2002 roku - wspominał po latach Watzke. Już wtedy wiedział, że klub dryfuje ku katastrofie. Na spotkaniu zarządu we wrześniu 2004 roku jedna z osób zaproponowała, by każdy wyraził swoje zaufanie do Niebauma. Gdy przyszła kolej na Watzke ten powiedział tylko: "Gerd, wiesz, że ci nie ufam". Sesja zakończyła się awanturą. Już tylko jedna trzecia kibiców BVB wierzyła w przetrwanie klubu.

Rauball i Watzke (w 2005 został dyrektorem wykonawczym BVB) nie do końca wiedzieli, w co się pakują. Odkrywali przedziwne transakcje: sprzedaż praw do herbu i nazwy klubu w 2000 roku za 20 mln euro, by mieć pieniądze na dotrwanie do emisji giełdowej. Prawa do kart zawodniczych Ewerthona, Thomasa Rosicky'ego i Christophera Metzeldera przekazano biznesmenowi Albertowi Sahle w zamian za 15 mln euro pożyczki. Wisła Kraków walcząc o przetrwanie liczyła w dużej mierze na sprzedaż swoich gwiazd. Borussia nie mogła liczyć nawet na te pieniądze. Gdy Ewerthon odszedł z BVB latem 2005 roku za trzy mln euro, to Borussia nie zarobiła na nim nawet centa. 18 lutego 2005 roku pojawił się oficjalny komunikat: sytuacja finansowa BVB jest na tyle zła, że zagraża jej istnieniu. Kulminacją tych wydarzeń był 14 marca i kluczowe spotkanie w Dusseldorfie. Michael Meier został w domu ze "względów taktycznych" jako osoba kojarzona z poprzednim, nieudolnym zarządem (Meier nie zamierzał sam rezygnować z pracy, odszedł dopiero po wygaśnięciu kontraktu). Ostatecznie udziałowcy Molsiris zgodzili się na plan restrukturyzacyjny.

Spotkanie w Dusseldorfie okazało się pierwszym wielkim sukcesem i promykiem nadziei. Ale trzeba było jeszcze wprowadzić plan naprawczy. Do Rauballa i Watzkego dołączył od 2006 Thomas Tress - audytor i doradca podatkowy, który doradzał przy restrukturyzacji klubu. W styczniu 2006 roku został drektorem zarządzającym odpowiedzialnym za finanse i organizację. Po latach przyznał, że Borussia "była bardzo bliska bankructwa", zwłaszcza pod koniec 2004 roku. BVB miała płynność finansową na poziomie 700 tys. euro, a w ciągu pół roku musiała spłacić 28 mln euro długu. Tylko w pierwszej części sezonu 2004/05 straciła 55 mln.

Błaszczykowski początkiem zmian

Trio Rauball, Watzke, Tress wyprowadziło Borussię Dortmund na prostą. W cztery lata klub pozbył się 122 mln euro długów. W 2012 roku BVB po raz pierwszy wypłacił dywidendy. Akcjonariusze na jednej akcji zarobili sześć centów. W 2014 roku Watzke ogłosił, że Borussia nie ma żadnych długów i finansowo jest mocna jak nigdy przedtem. Odkupiła stadion na kilka lat przed wygasającym w 2017 roku terminem.

Ta odbudowa Borussii nie byłaby możliwa, gdyby nie radykalna zmiana w podejściu do transferów. A jednym z pierwszych transferów z tej nowej fali był Jakub Błaszczykowski. Przychodził w 2007, gdy klub dopiero się dźwigał z kłopotów. Błaszczykowski był piłkarzem młodym (niespełna 22-letnim), na dorobku, niedrogim. Borussia zapłaciła za niego nieco ponad trzy mln euro. Niedawna Borussia Niebauma pewnie by nawet takiego piłkarza nie dostrzegła, ona szukała piłkarzy gotowych do podboju Ligi Mistrzów.

A nowa Borussia takich piłkarzy chciała sobie sama ukształtować. Jeszcze w sezonie 2007/08 średni wiek nowych piłkarzy wynosił 27 lat - rok później ta średnia spadła do 23,5 roku. Od tej pory mieści się w przedziale 22, 23 lat. Nowego trenera "wymyślili" Watzke i Zorc, czyli dwaj ostatni pracownicy z ery Niebauma. Trenerem został Juergen Klopp. To pod jego okiem tacy piłkarze jak Błaszczykowski, Robert Lewandowski czy znaleziony w odległej Japonii Shinji Kagawa przynieśli klubowi sukcesy: dwa mistrzostwa Niemiec z rzędu, awans do finału Ligi Mistrzów.

Dzięki temu wszystkiemu BVB znajduje się dzisiaj w kapitalnej kondycji finansowej. Jest jednym z najlepiej działających klubów na rynku transferowym. Kupiło Axela Witsela i Paco Alcacera za 43 mln euro, a tylko za Christiana Pulisicia latem dostanie 64 mln euro. A do tego dochodzą jeszcze wielkie pieniądze, jakie klub zarobił w ciągu ostatniego roku na sprzedaży Ousmane'a Dembele (Barcelona zapłaci za niego co najmniej 115 mln euro) czy Pierre'a-Emericka Aubameyanga (Arsenal zapłacił ponad 60 mln). Ze świecą szukać drugiego takiego klubu, który oddawałby największe gwiazdy, zarabiając przy tym ogromne pieniądze i cały czas ulepszając swoją kadrę oraz wyniki.

Trudne czasy zbliżyły kibiców do klubu. W 2005 roku klub kibica liczył 20 tysięcy członków. W kolejnych latach bardzo szybko ich przybywało. Pięć lat temu BVB stała się trzecim klubem w Niemczech (po Bayernie i Schalke), który przebił magiczną barierę stu tysięcy członków. Mottem Borussii Dortmund stało się "Echte Liebe", czyli "prawdziwa miłość". Taka, która przetrwała najtrudniejsze czasy. I jest dzisiaj wskazówką dla walczącej o życie Wisły Kraków: jeśli tacy ludzie dają ci drugą szansę, naprawdę jej nie zmarnuj.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.