Rośnie nowa potęga w Bundeslidze? Czy Formuła 1 tłumaczy sukces RB Lipska

W 2012 roku Dietrich Mateschitz zasponsorował Feliksowi Baumgartnerowi skok ze spadochronem z wysokości 40 km. Kilka miesięcy wcześniej przekonał Ralfa Rangnicka, by zbudował mu klub, który wbije się między wielkich futbolowego świata. Dziś RB Lipsk jest na trzecim miejscu w Bundeslidze. Czy skończy się takimi sukcesami, jak w przypadku stajni Red Bulla w F1?

Gdy Dietrich Mateschitz wymyśli sobie, że podbije świat, to tak się po prostu dzieje. Tak stało się, gdy 34 lata temu w Tajlandii odkrył napój energetyczny i dostrzegł potencjał na zbudowanie światowej marki. Tak było po kolejnych dwóch dekadach, gdy zaczął inwestować w swój zespół Formuły 1. A teraz dzieje się, gdy zainwestował 300 milionów euro w klub piłkarski. Po siedmiu latach i czterech awansach RasenBallsport Lipsk jest na trzecim miejscu w niemieckiej Bundeslidze, po najlepszym w historii starcie beniaminka. Czy kolejne przedsięwzięcie marketingowe koncernu Mateschitza zagrozi Borussii Dortmund i Bayernowi Monachium?

- Moim zdaniem za pięć lat będą grali z nimi o mistrzostwo Niemiec. Przez inwestowane pieniądze i profesjonalizm klubu, to jedyna możliwa droga dla RB. O ile Bundesliga będzie wtedy ciekawym rynkiem dla Red Bulla - mówi mi Thomas Dudek, niemiecki dziennikarz piszący m.in. dla 11Freunde. - Zawsze zastanawiam się, co będzie z klubem z Lipska, ile zmienią w świecie futbolu i czy nie okaże się, że nagle rynek amerykański, czyli MLS lub liga chińska okażą się dla koncernu ważniejsze. Według mnie istnieje taka możliwość, bo problem polega na tym, że RB Lipsk jest nie więcej jak tylko produktem.

W Lipsku na takie słowa by się obruszyli, ale dyskusja wokół RasenBallsport trwa od kilku lat. Oprócz bojkotujących "sztuczny twór" kibiców rywali nawet do byłych piłkarzy tego klubu. - Nie jest fajnie patrzeć, jak niszczą Salzburg. To niby są dwa oddzielne kluby, ale wszystko jest teraz zarządzane z Lipska z korzyścią dla ich drużyny - mówił Martin Hinteregger, austriacki obrońca, który miał przejść z pierwszej piłkarskiej filii Red Bulla w Salzburgu do tej w Lipsku. Jako jeden z nielicznych - takich ruchów w ostatnim czasie było kilkanaście - odmówił i wybrał transfer do mniejszego i słabszego Augsburga. - Nawet jak spadniemy, a RB zdobędzie mistrzostwo, to i tak będę zadowolony z mojej decyzji - mówił.

Sport o twarzy nastolatka

Red Bull w futbol nie zainwestował na raz i tylko w jeden klub. Tak jak w F1 najpierw wyczuwali rynek, bawili się w sponsoring, by następnie stworzyć kilka własnych drużyn. Najpierw w Salzburgu, potem w Nowym Jorku, Sao Paulo, a nawet w Ghanie. Ten ostatni projekt nie wypalił. Po sześciu latach zmieniono go w akademię talentów z Afryki prowadzoną wspólnie z Feyenoordem Rotterdam. Najpierw Europę mieli podbijać przez klub z Austrii - przechwyconego bankruta od którego odwróciła się spora część kibiców odrzuconych wizją radykalnej zmiany tożsamości: herbu, barw, nazwy.

- Gdybym wtedy doradzał Mateschitzowi, to na pewno wybralibyśmy bardziej subtelną drogę zmian - tłumaczył Ralf Rangnick, dyrektor sportowy klubu z Salzburga i mózg operacji podboju futbolu przez Red Bulla. W Austrii w dziesięć lat wygrano siedem mistrzostw kraju, ale do Ligi Mistrzów Red Bull nie dotarł, odpadał w ostatniej fazie eliminacji, błyszczał tylko w Lidze Europy. Można powiedzieć, że przygotowywał publikę na projekt taki jak ten z Lipska - z mocniejszej ligi, po trudniejszej drodze z piątego poziomu. I historii takiej, która przekonałaby niedowiarków, że futbol to nie jest kolejny kaprys austriackiego miliardera.

Dla Mateschitza Rangnick jest kimś takim jak Adrian Newey w zespole F1 Red Bulla. 57-letni projektant to samouk, ale i wizjoner: do maksimum wykorzystuje możliwości bolidów, silników i przepisów, które niby dla wszystkich są równe, ale z drugiej strony nie wszyscy mają taki potencjał ludzki oraz finansowy, by w każdym sezonie walczyć o tytuł. Red Bull po stworzeniu własnego zespołu w 2005 r. nie był na topie od początku, pierwsze zwycięstwo przyszło dopiero po trzech sezonach, choć we Włoszech triumfował Sebastian Vettel z drugiego zespołu koncernu, Toro Rosso. 21-latek o którym rok wcześniej Mateschitz mówił, że zostanie wielką gwiazdą F1.

Vettel, syn stolarza z Heppenheim, idealnie wpasował się w wizerunek koncernu, który chce być kojarzony z sukcesem i energią - najlepiej młodzieżą garnącą się do sportu, ekstremalnego, wyczynowego czy masowego. Gdy w 2010 r. wjechał bolidem w barwach Red Bulla na pierwsze miejsce klasyfikacji generalnej, to został tam na cztery lata. A genialny projektant Newey dostał od Mateschitza w nagrodę RB6 - bolid ze stajni Red Bulla. Do tego jeszcze większe środki na badania oraz rozwój technologiczny. Teraz już bez Vettela, który przeszedł do Ferrari, ale z kolejnym utalentowanym dzieciakiem za kierownicą, 19-letnim Maksem Verstappenem. Holender w tym roku w Hiszpanii wygrał swój pierwszy wyścig, stając się najmłodszym zwycięzcą w historii. Wyprzedził oczywiście Vettela.

Taktyka z puszki

Rangnicka Mateschitz poznał w 2012 r. - Co robisz? Jesteś dzisiaj zajęty? Przylecę do ciebie helikopterem i porozmawiamy - powiedział właściciel Red Bulla i tak zrobił. Rangnick był akurat w najtrudniejszym momencie kariery. Kilka miesięcy wcześniej zrezygnował po półrocznym epizodzie z pracy w Schalke 04 Gelsenkirchen. Mówił, że jest wyczerpany i niezdolny do zrealizowania ambicji klubu. - Mateschitz od razu powiedział mi, że nie jest człowiekiem futbolu, ale ma wizję i to mi się spodobało. Dokładnie tak samo było z nim w F1 - mówił Rangnick. Krótko mówiąc: Mateschitz dodał mu skrzydeł.

- Wytłumaczyłem mu, że celem powinien być rozwój dwóch klubów przez zatrudnianie nieznanych, młodych talentów i wprowadzenie ofensywnego stylu gry, z wysokim pressingiem i z szybkimi przejściami do ataku. Przecież to bardziej pasuje do marki niż drużyna grająca ostrożnie, defensywnie, tylko z kontry - tłumaczył Rangnick w wywiadzie dla kwartalnika "The Blizzard".

Rangnick to kujon niemieckiego futbolu. Według przedstawicieli starej szkoły wywyższający się swoją wiedzą. Nazwany "profesorkiem" w okularach, który w 1998 r. uświadamiał Niemców, czym jest pressing. Dziś uznaje się, że od jego analizy w telewizji i objaśnienia przy tablicy tego aspektu gry zaczęła się w Niemczech przemiana myślenia o futbolu, która dała tak wiele sukcesów w XXI wieku. Od rozmowy z Mateschitzem dzielił rolę dyrektora sportowego w klubach z Salzburga i Lipska, ale ostatecznie po kolejnym niepowodzeniu mistrza Austrii w LM skupił się na filii niemieckiej. W poprzednim sezonie sam wziął się za drużynę i awansował z nią do Bundesligi.

Oddajemy tylko za darmo

Styl gry pozostaje ten sam: najwyższe tempo od pierwszej sekundy, agresywny pressing, którego moc poznali piłkarze Borussii Dortmund. Kilka dni przed zdemolowaniem Legii Warszawa (6:0) nie byli w stanie rozegrać spokojnie akcji, tak blisko pilnowali ich rywale z Lipska. Beniaminek cierpliwie czekał na błąd, w końcówce spotkania Oliver Burke podał do Naby'ego Keity, a ten dał historyczne, pierwsze zwycięstwo na najwyższym poziomie rozgrywkowym. Asystent ma lat 19, strzelec 21 i obaj idealnie wpisują się w filozofię RasenBallsport.

Rangnick powtarza, że za jego rządów klub będzie kupował wyłącznie piłkarzy w wieku od 17 do 23 roku życia. Burke'a sprowadzono za niemal 20 mln euro z drugoligowego Nottingham Forest. - Przez cały lot z Anglii do Niemiec Rangnick i trener Ralph Hasenhuttl mówili mi, jaką będę miał rolę. Ale nie tylko chwalili. Ostrzegali również, że czeka mnie dużo pracy, że pod względem gry w defensywie mój dysk twardy jest w połowie pusty. Mogłem iść do Tottenhamu, ale wybrałem Lipsk, bo jego przedstawiciele skupili się na szczegółach. Dla tak młodej osoby jak ja ważne jest, by po zmianie klubu grać, a nie czekać na szansę lub iść na wypożyczenie, jak to robią w Anglii. Popatrzcie na Chelsea, gdzie jest wielu utalentowanych piłkarzy, ale wszyscy są pomijani - tłumaczył Burke.

Naby'ego Keitę Rangnick także wyciągnął z drugiej ligi, ale francuskiej. Do Istres tafił z Gwinei, ale zabawił tam tylko rok. Rangnick ściągnął go za półtora miliona euro, ale do Salzburga, nie Lipska. W Austrii szybko wyrósł ponad poziom ligi, więc po awansie RasenBallsport dyrektor sportowy przechwycił go raz jeszcze, choć za kwotę dziesięciokrotnie wyższą. Inny przykład to bodaj najlepszy piłkarz Bayernu Monachium w tym sezonie: 21-letni Joshua Kimmich został wypromowany właśnie przez Lipsk, grając w barwach RB w trzeciej i drugiej Bundeslidze. Ale zanim Rangnick mógł go kupić, Stuttgart wykorzystał klauzulę wykupu byłego piłkarza i od razu sprzedał go do mistrza Niemiec za 7 milionów euro. Ale i tak to dowód na świetne szkolenie oraz szybki rozwój młodych piłkarzy w Lipsku. Co istotne dla polityki transferowej RB Rangnick oddaje tylko tych piłkarzy, których już nie potrzebuje. Kimmich, obok Denisa Thomalli, który trafił do Lecha Poznań i w Polsce się nie sprawdził, to jedyne transfery gotówkowe z RB. Resztę oddawano za darmo.

Być jak Leicester City

- Chcemy ustabilizować swoją pozycję i wtedy zrobić kolejny krok. Kto by pomyślał, że Leicester City zdobędzie mistrzostwo Anglii? Jeśli my będziemy podążać naszą dobrą drogą, a inne kluby popełnią błędy, to podobny sukces jest możliwy. Do 2021 r. jednak te szanse oceniam na minimalne. Bayern Monachium to najlepiej zarządzany klub w Europie, a może i na świecie. Ale nasza przewaga może być w rozwoju, postępie, dlatego praca w Lipsku jest dla mnie bardziej ekscytująca - tłumaczy Rangnick.

Dyrektor sportowy RB nie lubi, gdy jego klub nazywa się projektem. - To określenie dla czegoś, co jest ograniczone czasowo - tłumaczy. A władze RB przy awansie do drugiej Bundesligi musieli pójść na kompromis z zarządem rozgrywek, między innymi podpisać zobowiązanie o ciągłości inwestycji przez 20 lat. Na razie wpompowano 300 mln euro, z czego spora część poszła na jedną z najbardziej imponujących akademii w tej części Europy. Znacznie wcześniej klub ma stać się samowystarczalny, także dzięki sukcesom, choć trudno będzie dorównać tym z Formuły 1. Ale rodzina Red Bulla trzyma się blisko: w maju awans Lipska do Bundesligi świętowali kierowcy Mark Webber i Daniel Ricciardo, w czerwcu miało dojść do wizyty piłkarzy na torze Nürburgring. Jedna z plotek mówi, że Rangnick sam wsiadł za kierownicę bolidu i zrobił kilka okrążeń.

Kolejny krok - sukcesy na arenie krajowej i międzynarodowej - może okazać się trudniejszy od przekonania niemieckiej opinii publicznej do tego, co reprezentuje RB Lipsk. Na razie argumenty przeciwnikom wybija i zespół, i jego kibice, których na Red Bull Arenę przychodzi zawsze ponad 40 tysięcy. To już dziesiąta najwyższa frekwencja w lidze, zresztą w Lipsku planują budowę nowego, większego stadionu. Fani RB mają być jednak gorsi od tradycyjnych, bo wspierają markę - jej barwy, herb, niemal wprost nazwę sponsora - a nie wieloletnią historię, tradycję. Jeśli jednak w Lipsku planują na wiele lat do przodu i planów będą się trzymać tak, jak do tej pory, to ta negatywna fala koniec końców się uspokoi. Każdy kolejny mecz z wypełnionymi trybunami, każdy junior wypromowany z akademii, wreszcie każdy słaby, przeciętny lub świetny sezon uwiarygadnia inwestycję Red Bulla. Rangnick i Mateschitz wiedzą, że im po prostu trzeba czasu.

Według logiki dyrektora sportowego oraz kibiców RB nie ma różnicy między inwestycją Mateschitza, a tym, co zrobił Roman Abramowicz w Chelsea, czy nawet Vichai Srivaddhanaprabha z Leicester City. Co więcej, miliarder i jego ludzie wybrali drogę, której wcześniej wybrał nikt: budowania od zera, choć z ogromnym finansowym wsparciem, ale wbrew wszystkiemu, co w futbolu... dozwolone. Nie wzięli znanego klubu, by po prostu wynieść go na jeszcze wyższy poziom (jak np. PSG), ale zaczęli od piątej ligi. Nie kupili kibiców - oni sami do nich przyszli i przychodzą coraz tłumniej.

- Kluby piłkarskie są teraz biznesami, czy komuś się to podoba, czy nie - mówi Rangnick. Jedyne kontrowersyjne pytanie w tym temacie ogranicza się do tego, czy działając inaczej, choć z podobnym potencjałem finansowym są w stanie dorównać tym tradycyjnie wielkim wynikami.

Zobacz wideo

Cristiano Ronaldo uwielbia pastwić się nad słabszymi zespołami. Na Legię ma specjalną motywację...

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.