Zjawisko: Lewandowski, gwiazda impregnowana na wodę sodową

- Fenomen Roberta polega na powadze i pracowitości - opowiadają koledzy Lewandowskiego z czasów wspólnej gry w Zniczu Pruszków. Tam gwiazdor Bayernu, który we wtorek wbił pięć goli w meczu z Wolfsburgiem w Bundeslidze, od 2006 roku ratował karierę po tym, jak zrezygnowała z niego stołeczna Legia.

Poza wspaniałymi golami, na przykład czterema wbitymi Realowi Madryt w półfinale Ligi Mistrzów w kwietniu 2013 roku, za Lewandowskim stoi wizerunek sportowca wzorowego. Nieprawdopodobne, że dotyczy to piłkarza, a więc przedstawiciela dyscypliny szczególnie podatnej na zaprzepaszczanie szans i trwonienie talentu. Historia polskiej piłki to w ostatnich 20 latach lista młodych ludzi, którzy wyjeżdżali do zagranicznych klubów i się gubili. Dwukrotny mistrz olimpijski w pchnięciu kulą Tomasz Majewski postawił kiedyś tezę, że polskich piłkarzy demoralizuje przedwczesny rozgłos i wielkie pieniądze.

Lewandowski jest na to impregnowany. Sława nie zepchnęła go z kursu, nie skusił go status celebryty, 27-letni piłkarz jest skupiony na futbolu. Ani jednej afery, ani jednego skandalu, nic, co mogłoby wskazywać, że powodzenie i majątek uderzyły mu do głowy. - Po śmierci ojca dziesięć lat temu Robert stał się przedwcześnie dojrzały. Jakby chciał zostać głową rodziny, wsparciem dla matki i siostry - mówi Artur Januszewski, który grał z Lewandowskim w Pruszkowie.

Ta dojrzałość pomieszana ze skromnością, pracowitością i charakterem dobrego chłopaka przekonały prezesa Znicza, by latem 2006 roku przygarnął piłkarza. To był kluczowy moment kariery. 17-letni Robert wracał do gry po kontuzji, Legia z niego zrezygnowała. Matka, była siatkarka, zawiozła go do Pruszkowa. Prezes Marek Śliwiński pojechał obejrzeć go w czasie gry. Lewandowski wciąż utykał i nie zrobił jakiegoś piorunującego wrażenia. Zagrał raczej przeciętnie. Śliwiński przyznaje do dziś, że nawet sobie nie wyobrażał, iż wyrośnie na tak wielkiego piłkarza. Ale spodobał mu się charakter chłopaka. Pomyślał, że będzie pasował mentalnie do studenckiej drużyny Znicza. Januszewski i bramkarz Znicza z tamtych lat Paweł Pazdan wspominają, jak Lewandowski z kilkoma innymi kolegami z drużyny pakowali się do rozklekotanego auta i po treningu gnali na warszawską AWF.

Gwiazdą Znicza był wtedy inny napastnik, trzy lata starszy Bartosz Wiśniewski. Strzelał więcej bramek. - My tego jeszcze nie wiedzieliśmy, ale Bartek grał wtedy na 100 proc. możliwości, a Robert na 60 proc. Długo miał kłopoty z nogą, powłóczył nią podczas meczów - wspomina Januszewski. Ani on, ani Pazdan, ani prezes Znicza nie mają wątpliwości, że sukces Lewandowskiego wziął się bardziej z pracowitości, powagi i mądrych decyzji niż z jakiegoś nadludzkiego talentu do piłki.

Swoją żonę Annę Robert poznał na wyjeździe integracyjnym dla studentów. Ona też ma wpływ na jego pełną profesjonalizację jako piłkarza - dzięki wprowadzeniu ścisłych zasad dietetycznych. A on nigdy nie ukrywa, że Anna jest dla niego motywacją i wsparciem.

W 2008 roku Robert odszedł z Pruszkowa, ale pozostawił coś po sobie. Od tamtej pory dzieciaki walą tam drzwiami i oknami. Na bramie klubu wisi transparent zapraszający do szkółki piłkarskiej klubu, w którym grał prawdopodobnie najlepszy piłkarz w historii polskiego futbolu. - Wiem, że to wszystko mogło spotkać każdego, ale cieszę się, że spotkało właśnie mnie - kończy Śliwiński.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.