Premier League. Arsenal bez twarzy

Obwołałem kiedyś Wengera wielkim eksperymentatorem wspaniale urozmaicającym współczesny futbol. Dziś coraz częściej przypomina on zdziwaczałego uniwersyteckiego wykładowcę, który stracił kontakt z realnym światem i szarpie się już tylko z własnymi szajbami - pisze Rafał Stec

Redaktor też człowiek. Zobacz co nas wkurza na Facebook.com/Sportpl ?

Cesc Fabregas ucieknie do większego klubu, a sam zmaleje. W Arsenalu był kapitanem i liderem, w Barcelonie zblednie do piłkarza drugiego planu skazanego w prestiżowych meczach na rezerwę niemal zawsze, gdy nie pochorują się Xavi z Iniestą. Życia w ich cieniu zaznał w reprezentacji Hiszpanii, z którą dojeżdża do triumfów jako piąte koło u wozu - w rundach pucharowych ostatniego mundialu zajrzał na boisko tylko w ćwierćfinale (wszedł w 56. minucie) oraz finale (w 87. minucie, miał asystę), w eliminacjach Euro 2012 nie uczestniczy wcale (wyjąwszy 45 minut spaceru w Liechtensteinie). Wspaniały talent ginący w cieniu jeszcze zdolniejszych od niego.

W Arsenalu mógł rozkwitnąć na legendę. Z wyspiarskimi buldogami środka pola zaczął się gryźć jako niepełnoletnie szczenię i do dziś - przed chwilą obchodził 24. urodziny - uzbierał już w londyńskiej klubie trzy setki meczów, setkę asyst, pół setki goli. Jest jego wychowankiem nie tylko w sensie formalnym, wynikającym z definicji wprowadzonej przez UEFA, ale także jako wybitny uczeń słynnego wychowawcy młodzieży profesora Arsene'a Wengera - pod jego okiem musiał dojrzeć, zanim wydoroślał. Gdyby ślubował Arsenalowi wierność po ostatnie dni kariery, miałby szansę zostać żywą ikoną klubu, a także ustanowić mnóstwo rekordów, być może nawet wykraczających poza boiska brytyjskie. Ofensywne statystyki ma fenomenalne, wśród rówieśników ustępuje jedynie Leo Messiemu mającemu tę przewagę, że dokazuje na środku ataku.

Nowy nabytek Realu dołączył do pięciu najdroższych obrońców świata ?

 

Ale jego pomnik przed stadionem Emirates nie stanie. Fabregas uwalnia się od swojego mistrza, bo go przerósł. Mentalnie.

Wenger zawsze - także w czasach zapierających dech triumfów - uchodził za odmieńca, który poświęci wszystko, by realizować swoje fantazje. By drużynę bez ustanku odmładzać, porywać z porozrzucanych po wszystkich kontynentach klubów najzdolniejszych nastolatków, odmawiać inwestowania w luksusowe transfery i opłacania gwiazd luksusowymi pensjami, odsprzedawać z zyskiem ceniących się wysoko buntowników. I całą tą strategią usprawiedliwiać niepowodzenia - skoro szatnię obsadzam niedoświadczonymi chłopcami, to jutro, gdy staną się mężczyznami, niechybnie będzie lepiej. Zresztą nawet jeśli Manchester United z Chelsea wygrywają częściej, to moralna racja jest po naszej stronie, bo wydajemy mniej.

W felietonie do "Gazety" obwołałem kiedyś francuskiego trenera wielkim eksperymentatorem, który brawurowo prze pod prąd, wspaniale urozmaicając współczesny futbol. Dziś coraz częściej przypomina on jednak zdziwaczałego uniwersyteckiego wykładowcę, który stracił kontakt z realnym światem i szarpie się już tylko z własnymi szajbami. Jego najlepsi absolwenci to pojęli. Wiedzą, że w Arsenalu znaleźli świetną szkołę, ale prawdziwej pracy - w sporcie polegającej na wygrywaniu - trzeba szukać gdzie indziej. Fabregas chce jej od dawna, Gaël Clichy podjął ją przed chwilą (w Manchesterze City), Samir Nasri podejmie za chwilę (prawdopodobnie też w City).

Dwaj pierwsi mieli w obecnej kadrze najdłuższy staż, grali w Londynie od 2003 roku. Fabregas mógł zostać tamtejszą wersją Javiera Zanettiego z Interu Mediolan - obcokrajowcem, który zdołał wrosnąć w lokalną tożsamość, zżyć się z nią, stać się wręcz jej symbolem. Gdy wyjedzie, fani z Emirates - wykosztowujący się na najdroższe piłkarskie bilety na świecie - nie zobaczą na murawie już nikogo, kto zasłużył, by się z nim mocno identyfikować. Traci twarz trener, traci twarz jego drużyna. Nawiasem mówiąc, dzięki Wengerowej polityce oferowania 30-latkom tylko jednosezonowych kontraktów wiemy, że cnoty lojalności nie ceni on najwyższej.

Kibice wszystkich czołowych klubów w Europie oklaskują piłkarzy, którzy walczą dla nich od zawsze lub niemal od zawsze. W szkółce francuskiego trenera - moralisty z lubością odwołującego się do romantycznej idei samodzielnego wychowywania gwiazd - nie będzie ich wcale, bo w laboratorium nawiedzonego eksperymentatora nie czują się królami (futbolu), lecz co najwyżej królikami. Doświadczalnymi.

Podyskutuj o felietonie na blogu Rafała Steca

Więcej o: