Przemiana Wayne'a R. Chłopaka z ulicy już nie ma

Kilka lat temu był cudownym dzieckiem, które podbiło serca Anglików niespotykanym talentem i autentycznością. Dziś widzą w nim zachłannego cynika i oportunistę

Pokochali go kibice Evertonu, bo był jednym z nich. Ojciec pierwszy raz przyniósł go na Goodison Park, gdy Wayne miał pół roku. Po golach całował klubowy herb, na podkoszulku miał napis "Once a Blue, always a Blue" ("Raz niebieski, na zawsze niebieski").

Pokochał go trener David Moyes, który powtarzał, że to najlepszy piłkarz, z jakim pracował.

Pokochali go fani MU, którzy widzieli w nim lidera zespołu na lata. Wierzyli, że doprowadzi klub do kolejnych trofeów.

Pokochał go trener Alex Ferguson, bo praca z młokosem sprawiała, że mimo 69 lat wciąż czuł się młody.

Pokochała go Coleen McLoughlin, koleżanka z dzieciństwa, którą pierwszy raz pocałował za garażem niedaleko domu.

Rooney wszystkich zawiódł.

Backstreet boy

Nie lubi chodzić do szkoły, ale stara się nie opuszczać matematyki, tylko z niej zdaje egzamin na zakończenie gimnazjum, edukację kończy po 16. urodzinach.

Po lekcjach chodzi do klubu bokserskiego wujka Richiego. Zrezygnuje dopiero na prośbę Evertonu, niedługo przed debiutem w lidze. Walenie w worek treningowy podoba się Wayne'owi bardziej od futbolu. U wujka jest fajnie, bo jeśli w czasie kopania piłki w ogródku zniszczy kwiaty, babcia wytarga go za uszy. Pozostaje gra na ulicy, bo w pobliżu jego domu w liverpoolskim Croxteth trudno o skrawek trawy. Dominują rozpadające się mieszkania komunalne, jest kilka kościołów i sklepów oferujących głównie mrożonki. Na świeże owoce i warzywa mieszkańców nie stać. Większość sąsiadów Rooneya żyje w biedzie, bezrobocie od lat przekracza 30 proc., wyjście na spacer po południu jest ryzykiem, wieczorem - próbą samobójczą. Dziś niewiele się zmieniło. Trzy lata temu gang nastolatków z Croxteth przypadkowo zastrzelił 11-letnie dziecko. Policja robi, co może, by zapanować nad dzielnicą, wyłapuje gangsterów nazywających siebie "bibliotekarzami z gnatami", którzy wypożyczają broń dzieciom.

Pracy nie może też znaleźć ojciec Wayne'a, były bokser i budowlaniec. Rodzinę utrzymuje mama Jeanette, sprzątaczka i pomoc kuchenna w szkole. Oboje są kibicami i choć ledwo wiążą koniec z końcem, co roku kupują karnety na mecze Evertonu.

Gdy przychodzi do nich skaut z Goodison i zaprasza syna do centrum treningowego "The Toffees", szaleją ze szczęścia. Zadowolony jest też Wayne, bo wcześniej jego uliczne popisy zauważali tylko wysłannicy Liverpoolu, którego nie cierpi.

Wie już, że ma coś, co jedni nazywają talentem, a inni darem. Zagrania niedostępne dla chłopców o kilka lat starszych jemu przychodzą z łatwością. Mimo to haruje na treningach więcej niż inni. Tym, którzy są zachwyceni jego pracowitością, mówi, że kopanie piłki po prostu sprawia mu przyjemność. Nie traktuje jeszcze futbolu poważnie. W noc przed półfinałem prestiżowego młodzieżowego Pucharu Anglii zżera cztery paczki serowych chipsów. Zaskoczonym kolegom, stremowanym najważniejszym meczem w życiu, odpowiada, że to tylko piłka.

Poznaje Coleen. Na pierwszą randkę zabiera ją na film "Austin Powers: Szpieg, który nie umiera nigdy". Jemu się podoba, dziewczynie mniej.

Zawsze jest pierwszy, najmłodszy i najlepszy. Gdy ma osiem lat, ogrywa 12-latków, cztery lata później - 15-latków. W zespole U-19 debiutuje, gdy ma 15 lat. Rok później trenerem pierwszego zespołu Evertonu zostaje Moyes. Gdy pyta szefa akademii o Wayne'a Rooneya, słyszy, że to najlepszy piłkarz w klubie. Trener nazwie go potem "ostatnim angielskim piłkarzem z ulicy".

Rozmawiają o nim starsi piłkarze i sędziowie. Szkoleniowcy coraz częściej orientują się, że mają do czynienia z przypadkiem osobnym. Stwierdzają, że Bóg zesłał im dzieło kompletne. Zamiast uczyć, podziwiają jego wyczyny.

Skaut, który go odkrył, myśli o zmianie zawodu. Wie, że lepszego nie znajdzie.

Inny niż Beckham

Po kilku meczach w Premier League mówi już o nim cała Anglia. Trener Arsenalu Arsene Wenger ogłasza go najbardziej utalentowanym piłkarzem, jakiego widział na Wyspach, selekcjoner reprezentacji Sven Göran Eriksson nazywa "białym Pele". Dziennikarze widzą w nim zawodnika, który poprowadzi reprezentację do upragnionego mistrzostwa świata.

Idealnie trafia w gust Anglików, bo ponad wszystko miłuje boiskową harówę. Średnio kręci go strzelanie goli, wydaje się szczęśliwy, gdy po meczu wymiotuje ze zmęczenia. Twierdzi, że bardzo chciałby zagrać na bramce, biega od jednego pola karnego do drugiego, pomaga kolegom w defensywie, dla zespołu rezygnuje z własnych ambicji. Nie narzeka, gdy Ferguson ustawia go na skrzydle, a do ataku przestawia Cristiana Ronaldo. Także dzięki pracy Rooneya Portugalczyk wyrasta na najlepszego piłkarza świata.

Ale nie byłoby jego popularności, gdyby nie autentyczność.

Gdy kończy 17 lat i może podpisać zawodowy kontrakt, dziennikarze pytają go, jaki samochód kupi za pierwszą pensję. Mercedes? Ferrari? Jaguar? - Eee tam. Może sprawię sobie jakiś porządny rower. Nie ma jak śmiganie na BMX-ie! - odpowiada piłkarz.

"Poprzednia ikona naszego futbolu David Beckham był najczarniejszym białym Anglikiem, heteroseksualnym gejem z plakatu, który sfeminizował futbol. Potrzebowaliśmy kogoś nieokrzesanego. A nie ma kogoś bardziej nieokrzesanego w futbolu od Rooneya" - pisze dziennikarz "Guardiana".

Nie wygląda jak Beckham, nie wysławia się jak piszący felietony do "Timesa" Michael Owen. Dziennikarze nie wróżą mu kariery eksperta, bo przeklina jak szewc, a porażki swojego zespołu tłumaczy tym, że zagrał "gówniany mecz".

Nie szanuje nikogo. W meczu Evertonu Duncan Ferguson, który właśnie dostał czerwoną kartkę, prosi go, by przekazał opaskę kapitana doświadczonemu Alanowi Stubbsowi. Wayne zakłada ją na ramię, oddaje dopiero wtedy, gdy furii dostaje Moyes.

Kiedy gra jeden z pierwszym meczów w reprezentacji, zwracającemu mu uwagę Beckhamowi mówi, żeby się "odp...". W obu wypadkach był najmłodszy na boisku, nie miał jeszcze 18 lat.

Popularności nastolatka nie szkodzą nawet wizyty w burdelu, gdzie 47-letniej seniorce zawodu płacił 45 funtów za godzinę.

Zdaniem angielskich dzieci pod koniec 2004 roku bardziej popularny na świecie jest tylko Bóg. Rooney wyprzedza Jezusa Chrystusa, Beckhama oraz królową Elżbietę II. Nastolatki twierdzą, że powinien zostać następcą premiera Tony'ego Blaira.

Nauczyciele są przerażeni. Proszą Rooneya, by przestał przeklinać na boisku, bo jego wymyślne wiązanki słyszą potem od swoich uczniów.

"Będziesz bogaty"

Przed podpisaniem zawodowego kontraktu spotyka Paula Stretforda - człowieka, który zmieni jego życie. Były sprzedawca odkurzaczy, dziś agent piłkarski obiecuje, że uczyni go bogatym. Nie kłamie, po kilku tygodniach załatwia kontrakt gwarantujący 13 tys. funtów tygodniowo. Wcześniej Rooney dostawał. 80.

Rok później zarabia już 65 tys. funtów tygodniowo, bo Stretford załatwia mu przejście do Manchesteru United. Kręci przy tym, jak może, niedługo przez zamknięciem okna transferowego ogłasza, że Rooneyowi najbliżej do Newcastle, które daje 18,5 mln funtów. MU w ostatniej chwili przebija ofertę i płaci 26 mln.

Do dziś, gdy piłkarz przyjeżdża na Goodison Park, wita go buczenie i transparent: "Once a blue, now a red, in our hearts, you are dead" (Raz niebieski, teraz czerwony, w naszych sercach jesteś skończony).

Piłkarzowi nie przeszkadzają bandyckie zasady współpracy z agentem - 20 proc. wszystkich zarobionych przez Rooneya pieniędzy ląduje w kieszeni Stretforda (standard to 5 proc.). Fakt, że agent się nie leni.

Załatwia kontrakt z wydawnictwem HarperCollins. Za napisanie pięciu książek autobiograficznych przez 12 lat Rooney ma dostać 5 mln funtów. Prasa żartuje, że wspomnienia nagrodzonego Nagrodą Nobla Winstona Churchilla zajęły ledwie tom więcej, a Marcel Proust pisał siedem tomów "W poszukiwaniu straconego czasu" przez 14 lat. Zastanawiają się, czym może zainteresować czytelnika człowiek, którego hobby jest futbol i sen.

W pierwszym tomie Rooney pisze, że do odejścia z Evertonu zmusił go zazdrosny o jego sławę Moyes. Trener pozywa piłkarza do sądu i wygrywa.

Rok temu kontrakty reklamowe z Nike, Coca-Colą, Fordem i Electronic Arts przynosiły Rooneyowi 6 mln funtów rocznie. Zdjęcia ze ślubu z Coleen sprzedaje za 3,2 mln funtów magazynowi "OK!". Ekonomiści uważają, że za kilka lat przebije Beckhama, który wyciąga rocznie 20 mln funtów.

Stretfordowi wciąż jednak mało. Po dwóch latach załatwia klientowi podwyżkę w Manchesterze - 90 tys. funtów tygodniowo.

Rooney jest jednym z najlepiej zarabiających piłkarzy w Anglii. Ale wtedy Manchester City przejmują szejkowie i psują rynek. Zaczynają płacić 140 (Adebayor), 160 (Robinho), a nawet 200 tys. funtów (Yaya Touré) na tydzień.

Gdy latem tego roku MU chce przedłużyć kontrakt z Rooneyem, Stretford żąda 100 proc. podwyżki, czyli 180 tys. funtów. Klub daje 150 tys., więc agent kończy rozmowy. Rozmawia z City, które oferuje 260 tys. funtów!

Na przeprowadzkę poza Manchester nie zgodzi się Coleen, która opiekuje się ciężko chorą siostrą. Rooney jej słucha, bo chce ratować małżeństwo - kilka tygodni temu brukowce opublikowały zwierzenia 21-letniej prostytutki Jennifer Thompson, której Wayne regularnie płacił tysiąc funtów za "randkę", gdy żona była w ciąży.

Rooney ogłasza, że odchodzi, bo pragnie sukcesów, a tych pogrążony w kryzysie finansowym klub mu nie gwarantuje.

Wściekli są kibice i koledzy z Old Trafford. Ferguson mówi, że piłkarz nie ma szacunku dla klubu z piękną historią.

W piątek nagły zwrot - "Czerwone Diabły" podpisują z Rooneyem pięcioletnią umowę, będzie zarabiał 200 tys. funtów tygodniowo.

Dziennikarze piszą, że afera w Manchesterze pokazała ciemną stronę współczesnego futbolu. Zarzucają Rooneyowi cynizm i oportunizm.

Wybaczenie

Latem magazyn "Four Four Two" pyta przedstawiciela kibiców Evertonu, którego piłkarza podziwia. Odpowiedział, że Rooneya. "Mam wrażenie, że fani niedługo zaczną mu przebaczać".

Pretensji nie ma też już Moyes. Twierdzi, że gdyby sześć lat temu klub był w takiej kondycji finansowej jak dziś, zatrzymałby wychowanka.

Ferguson oświadcza, że cieszy się z zatrzymania piłkarza, bo ten zrozumiał swój błąd i przeprosił.

Zdradę przebaczyła mu Coleen.

Rooney walczy, by o flircie z Manchesterem City zapomnieli kibice MU.

Nikt nie ma jednak wątpliwości, że kochający kopanie piłki chłopiec z ulicy już nie istnieje.

PS W niedzielę ze Stoke Rooney nie grał, bo leczy kostkę, którą w szczycie awantury transferowej rozwalił mu na treningu Paul Scholes - ukochane dziecko Fergusona i kibiców.

Rooney może odejść za 30 milionów, jeśli nie będzie inwestycji w MU ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.