Gdyby na początku sezonu ktoś stwierdził, że niedzielne mecze 6 kwietnia Brentford - Chelsea w Premier League oraz Górnik Zabrze - Legia Warszawa będą zawierać dwoje rywali w ćwierćfinale Ligi Konferencji, to zapewne większość osób pogratulowałaby takiej osobie bujnej wyobraźni. Jednak to nie fikcja, czy czyjeś widzimisię, lecz rzeczywistość. Warszawianie i londyńczycy już w czwartek 10 kwietnia zagrają przy Łazienkowskiej w pierwszym starciu 1/4 finału LK. Zaś w niedzielne popołudnie mogli się wzajemnie poszpiegować.
Podczas gdy Legia wygrała w Zabrzu 2:1, Chelsea rywalizowała na wyjeździe z Brentford (choć to też jest dzielnica Londynu). Faworytem byli rywale Legii, choć zespół trenera Enzo Mareski od kilku tygodni nie imponuje stabilnością formy. Na ostatnich pięć ligowych spotkań wygrali tylko dwa (poza tym dwie porażki i remis). Walczyli jednak o Top 4 Premier League, więc na wpadkę z 12. w tabeli Brenfordem nie mogli sobie pozwolić.
W pierwszej połowie nie pokazali jednak swej wyższości. Było to dość nużące 45 minut. Oba zespoły oddały tylko po jednym celnym strzale, przy czym żaden z nich nie był przesadnie groźny. To już bardziej niebezpieczne było uderzenie Mikkela Damsgaarda z 27. minuty, które gdyby poleciało kilkanaście centymetrów niżej, bez wątpienia dałoby Brentfordowi prowadzenie. Chelsea z kolei zaczęła mecz z Cole'm Palmerem na ławce i to było widać. Do przerwy goli nie ujrzeliśmy.
Druga połowa nie zaczęła się szczególnie żwawiej, a mówiąc wprost, nie działo się nic ciekawego. Dopiero wprowadzenie Pedro Neto i Cole'a Palmera rozruszało nieco Chelsea. Ten pierwszy dwukrotnie próbował zaskoczyć bramkarza rywali i strzałem zza szesnastki w 61. minucie zmusił Marka Flekkena do niemałego wysiłku. Brentford przez większość czasu był bardzo bierny, ale jak wyszli w 80. minucie z kontrą, to tylko kapitalna parada Roberta Sancheza zatrzymała w pojedynku sam na sam Bryana Mbuemo.
Gospodarze uzyskali tylko rzut rożny, ale mogli, a wręcz powinni po nim prowadzić. Piłkę prosto na głowę dostał stojący 3 metry przed bramką Chelsea Sepp van den Berg, a mimo to nie potrafił oddać celnego strzału. Ogólnie jeśli chodzi o celne strzały, to nie była to najmocniejsza strona obydwu ekip w tym spotkaniu. W ostatniej minucie meczu centymetry nad poprzeczką uderzył jeszcze Cole Palmer.
Mecz zakończył się bezbramkowym remisem i jest to wynik sprawiedliwy. Legia oczywiście nie ma takiej jakości jak Brentford, ale Chelsea tym spotkaniem zdecydowanie nie wywołała paniki wśród kibiców warszawian. Zespół Enzo Mareski potwierdził za to, że na wyjazdach są "do naruszenia", bo w Premier League ich ostatnie zwycięstwo w delegacji to 8 grudnia 2024 roku (4:3 z Tottenhamem). Oczywiście nawet w Warszawie Legii będzie niezwykle trudno, ale różne historie futbol widział. Mecz Legia Warszawa - Chelsea już w czwartek 10 kwietnia o 18:45.