Pod koniec lat 70. Barry Bennell został skautem w klubie Crewe Alexandra i przepracował tam kilkanaście lat. W tym czasie zyskał reputację świetnego skauta. Wyszukiwał talenty też dla Manchesteru City czy Newcastle United. Słynął też ze świetnego kontaktu z dziećmi. Tak przynajmniej początkowo myślano.
Jego dom, w który odwiedzało go wielu młodych adeptów futbolu, miał być rajem dla dzieci i młodzieży. Oprócz dwóch przyjaznych wilczurów, można było pooglądać w klatce małpkę kapucynkę, czy po prostu spędzić czas na maszynach do gier i bilardzie. - Wszystko to działało na dzieci. Każdy chłopiec w klubie chciał tam pójść - mówił kilka lat temu "Guardianowi" Jason Dunford, jedna z ofiar Bennella.
Po zabawach była pora na nocowanie. I to właśnie w nocy Bennel krzywdził dzieci. A gdy któreś chciało się mu w końcu postawić, to on się mścił. Albo odstawiał dzieciaka od składu, albo wręcz grożąc mu, że go wyrzuci z klubu. Dzieci się bały.
Gdy podejrzenia były coraz bardziej prawdopodobne, to zaczęły się także bać kluby. Ale one bały się złe reputacji, więc - zdaniem "Daily Telegraph" - niektóre kluby kupowały u ofiar ich milczenie. Ostatecznie Bennell został skazany. I to trzykrotnie. Najpierw w 1994 na Florydzie, cztery lata później w Anglii i ponownie w 2015. Mówi się, że miał zgwałcić setki chłopców. Temat znowu zaczął być głośny w 2016 roku, gdy ofiary na łamach "Guardiana" zaczęły wreszcie mówić pod nazwiskiem.
W 2017 roku Anglik został skazany na 30 lat. To była kara za 50 przestępstw seksualnych wobec 12 chłopców. A 30-letni wyrok więzienia został przyjęty brawami na sali sądowej.
Teraz okazuje się, że 69-letni Bennell zmarł w więzieniu. Przyczyna jego śmierci nie została ujawniona, ale wiadomo, że od kilku lat miał poważne problemy zdrowotne.