Na to spotkanie czekała cała piłkarska Anglia, bo po raz pierwszy w tym sezonie Premier League naprzeciwko siebie stanęły dwie najlepsze drużyny - Arsenal oraz Manchester City. Przed tym pojedynkiem dzieliły ich raptem trzy punkty na korzyść "Kanonierów", którzy w dodatku mają rozegrany jeden mecz mniej. Za wcześnie, aby mówić, że to był mecz o mistrzostwo Anglii, ale miał on wielką wagę w kontekście dalszej walki o tytuł.
Spore emocje u kibiców gospodarzy pojawiły się jeszcze na kilka godzin przed pierwszym gwizdkiem, gdy brytyjskie media plotkowały o braku Thomasa Parteya w podstawowym składzie. Najpierw pozytywnie zweryfikował je David Ornstein, dziennikarz "The Athletic", a potwierdzenie przyszło z oficjalnych profili Arsenalu w mediach społecznościowych. Miejsce Ghańczyka w podstawowej jedenastce zajął Jorginho, który na Emirates Stadium trafił w zimowych okienku transferowym.
W długich pierwszych minutach tego spotkania było czuć jego wagę. Poczynania obu drużyn charakteryzował spory respekt do rywala. Wysoka była również świadomość, że jeden gol może zadecydować o końcowym wyniku, gdyż tak było trzy tygodnie temu w Pucharze Anglii na Etihad Stadium. Wówczas, właśnie 1:0, ze zwycięstwa mogli się cieszyć podopieczni Pepa Guardioli.
Pierwsza dogodna szansa pojawiła się w 22. minucie, ale Nketiah nie trafił w bramkę po świetnym dośrodkowaniu Zinchenki. To się zemściło bardzo szybko. Już 180 sekund później Kevin De Bruyne z zimną krwią wykorzystał kardynalny błąd Takehiro Tomiyaso. Japończyk za krótko zagrał do swojego bramkarza Aarona Ramsdale. Golkiper próbował jeszcze uratować tę sytuację, ale szybszy był Kevin De Bruyne, który przelobował go i dał prowadzenie gościom. I tyle było z gry "byle nie stracić pierwszej bramki", ale otworzyło nam to mecz.
Po tej bramce dochodziło do karykaturalnych zachowań Edersona, bramkarza gości, który zaczął grać na czas. Do tego stopnia, że już w 38. minucie obejrzał żółtą kartkę. Naprawdę rzadko się zdarza, żeby zawodnik otrzymywał upomnienie za opóźnianie gry jeszcze w pierwszej połowie. Przez resztę meczu był wygwizdany przez kibiców Arsenalu przy każdym kontakcie z piłką.
W 40. minucie Brazylijczyk wprawił w euforię Emirates Stadium, gdy sfaulował w polu karnym Bukayo Sakę - konkretnie staranował Anglika po jego strzale na bramkę. Golkiper City mógł podziękować sędziemu, że nie obejrzał drugiej żółtej kartki, natomiast sam poszkodowany wymierzył sprawiedliwość i strzelił ósmego gola w tym sezonie. To było całkowicie zasłużone wyrównanie Arsenalu, który do niego aktywnie dążył i dominował na boisku. Jedenastka również wzięła się z ich wysokiego pressingu oraz odbioru na połowie przeciwnika.
Na emocje w drugiej połowie musieliśmy poczekać do 57. minuty. Erling Haaland ograł Gabriela, wbiegł w pole karne i padł na murawę przytrzymywany przez stopera gospodarzy. Norweg był jednak na spalonym. Arsenal uratowała weryfikacja VAR-u. Rozstrzygnęły dosłownie centymetry.
W drugiej połowie mecz się wyrównał, ale widowisko stało się bardzo brzydkie. Więcej od składnych akcji czy celnych strzałów oglądaliśmy żółtych kartek.
Aż do 72. minuty. Szybką akcję między Bernardo Silvą, Haalandem, a Gundoganem wykorzystał Jack Grealish. Anglik oddał strzał prawą nogą w dalszy róg bramki Ramsdale'a. Interwencję utrudnił mu jeszcze delikatny rykoszet. Docenić przy tym trafieniu należy również asystę Ilkaya Gundogana. Niemiec lekko trącił piłkę, ale idealnie ustawił ją do strzału Grealishowi. Po raz drugi tego wieczoru Arsenal musiał gonić wynik.
Dziesięć minut później goście zadali decydujący cios. Kevin De Bruyne wpadł w pole karne po otrzymaniu podania od Gundogana. Belg dograł przed bramkę do Erlinga Haalanda, a Niemiec wykończył tę akcję prawą nogą. 12. asysta w tym sezonie De Bruyne, 26. gol Norwega.
To trafienie ustaliło wynik spotkania na 3:1 dla gości, dla których to jedenaste ligowe zwycięstwo przeciwko Arsenalowi z rzędu! "Kanonierzy" ostatni raz, chociaż punkt, w konfrontacji z "The Citizens" zdobyli w 2017 roku. Bilans bramkowy od tego momentu jest jeszcze bardziej brutalny - 28:4 dla City.
Przez kilka miesięcy wydawało się, że podopieczni Mikela Artety pewnie kroczą po mistrzostwo Anglii i wykorzystają problemy Manchesteru City czy Liverpoolu, którzy ostatnio zdominowali rozgrywki. Arsenal czeka na tytuł już blisko 20 lat, ale w środę stracił swoją zaliczkę i fotel lidera. Obie drużyny mają równą liczbę punktów, ale dzięki bilansowi bramek to podopieczni Pepa Guardioli mogą cieszyć się z pierwszego miejsca. Należy jednak pamiętać, że "Kanonierzy" mają jeden mecz rozegrany mniej, choć ich obecna dyspozycja - jeden punkt w trzech ostatnich meczach - sprawia, że to Manchester City przedostał się na pole position w walce o triumf w Premier League.