Brighton przy stole Premier League chwilami może czuć się jak ubogi krewny. Imponuje jednak pomysłowością, wyczuciem i wizją prowadzenia klubu. Wśród bogatszych coraz częściej budzi uznanie, bo wmieszać się między nich, zajmować szóste miejsce, dwa razy w ciągu kilkunastu dni ograć Liverpool, wyprzedzać w tabeli Chelsea, a przy tym grać piłkę ofensywną i widowiskową, to duża sztuka. Przybywa mu też postronnych kibiców, bo wśród klubów sponsorowanych przez bliskowschodnie państwa i wielkich marek jest wręcz awangardą. Najrozsądniej zarządzanym klubem w Anglii? Wielce prawdopodobne.
Widać to nawet po zamkniętym dopiero co oknie transferowym. Anglicy wydali ponad 800 mln euro, sama Chelsea kupiła piłkarzy za 330 mln, czyli za więcej niż wszystkie kluby z Hiszpanii, Niemiec, Francji i Włoch razem wzięte. Brighton sprowadził w tym czasie jedynie Yasina Ayariego i Facundo Buonanotte, szerzej nieznanych nastolatków za 10 mln euro. To nic nowego. Największymi gwiazdami zespołu, wartymi kilkadziesiąt milionów, są dzisiaj Moises Caicedo, Kaoru Mitoma i Alexis Mac Alister - sprowadzani odpowiednio za pięć, trzy i osiem milionów euro, z Ekwadoru, Japonii i Argentyny, gdy byli jeszcze anonimowi. Teraz o pierwszego biły się Chelsea i Arsenal, drugi jest rewelacją sezonu Premier League, a trzeci został w Katarze mistrzem świata.
- Naprawdę nie wiemy, skąd nasi dyrektorzy biorą tych wszystkich zawodników. Trafiają do nas, a nigdy wcześniej o nich nie słyszeliśmy. Dziwimy się, jak dobrzy są - opowiada z uznaniem Solly March, skrzydłowy Brightonu, z bliska obserwujący rozwój klubu w ostatnich dziesięciu latach. Pierwsze treningi odbywał jeszcze na stadionie lekkoatletycznym należącym do uniwersytetu. - Pamiętam doskonale, bo ukradli mi tam telefon! Dzieliliśmy szatnię ze studentami - wspomniał w "The Telegraph".
Z Brightonu odeszli ostatnio trener Graham Potter i jego czterech asystentów (do Chelsea), dyrektor sportowy Dan Ashworth (do Newcastle), szef skautingu i główny analityk skautingu (do Chelsea). Piłkarze - Ives Bissouma, kluczowy środkowy pomocnik, przeszedł do Tottenhamu, środkowy obrońca Dan Burn dołączył do Newcastle, obrońca Ben White i skrzydłowy Leandro Trossard przeszli do Arsenalu, lewy obrońca Marc Cucurella do Chelsea, a najlepszy strzelec w ostatnich trzech sezonach - Neil Maupay do Evertonu. Teoretycznie ucierpiała więc każda formacja i najważniejsze gabinety. Ale w praktyce nie widać żadnej straty, bo Brighton w jednym zdobył już mistrzostwo - w wyszukiwaniu następców.
Od lat nie zmienia się tylko głównodowodzący - Tony Bloom, właściciel klubu, który ma miliardy na koncie i romantyczną historię o kibicowaniu Brightonowi już w dzieciństwie. Jego dziadek był wiceprezesem, a on płakał po porażkach, przeżywał, gdy wiodło się źle i marzył o lepszej przyszłości. W 2009 r. przejął klub, a po siedmiu latach awansował z nim do Premier League. W międzyczasie zmienił wszystko: wybudował nowy stadion, postawił nowoczesny ośrodek treningowy i odszedł od kierowania klubem na wyczucie. Bloom jest zawodowym pokerzystą, ale jego intuicja nie ma w pracy żadnego znaczenia. Opiera się na liczbach, twardych danych, bo też w ten sposób dorobił się w branży bukmacherskiej olbrzymiego majątku.
Firma Starlizard, perła w jego koronie, udziela specjalistycznych porad w zakresie zakładów sportowych online. Korzystając z bardzo szczegółowych danych przewiduje przebieg meczu jeszcze przed jego rozpoczęciem. Dla Blooma pracuje ponad 160 osób - analityków, statystyków, ekspertów bukmacherskich, informatorów z klubów, trenerów i ekspertów piłkarskich. Tworzą bazę wiedzy o każdym meczu, który ich klient chce obstawić. Mowa o bogaczach z całego świata, obstawiających olbrzymie stawki. Bloom pomaga im wygrywać, dostarczając informacji o prawdopodobnych składach, kontuzjach, nastroju w danym zespole i motywacji na treningach w ostatnich tygodniach. Zestawia to z informacjami płynącymi z poprzednich meczów, które jego ludzie poddają dokładnej analizie. Każdy pracownik podpisuje klauzulę poufności, by szczegóły działania pozostały tajne. Starlizard chwali się na swojej stronie, że zbadał nawet wpływ głośności dopingu na przebieg gry.
Bloom w oparciu o podobny system zarządza klubem. Chce przewidywać wszystko, co da się przewidzieć. Większość klubów w lidze jest poza jego zasięgiem finansowym, dlatego nadrabia pomysłowością. Wyszukuje utalentowanych zawodników, zanim znajdą ich bogatsze kluby. Dostrzega potencjał tam, gdzie nie widzą go inni. Wyprzedza konkurencję i sprzedaje z zyskiem. Przykładowo: Marc Cucurella został kupiony za 18 mln euro, a odszedł za 65. Dan Burn kosztował cztery mln euro, a odszedł za 15. Ben White, wyszkolony przez Brighton, trafił do Arsenalu za 58,5 mln euro. Przebitka na Kaoru Mitomie, który przed transferem do Brighton rozegrał raptem dwa sezony w lidze japońskiej niedługo powinna być jeszcze większa. Jego gra przykuła już uwagę największych klubów. Podobnie jest z Caicedo, który już teraz chciał odejść do mocniejszego klubu, ale Brighton odrzucał 60- i 70-milionowe oferty Chelsea i Arsenalu, by nie osłabiać się w trakcie sezonu, gdy na horyzoncie pojawiła się możliwość gry w pucharach. Mac Alister, zanim został mistrzem świata, przedłużył z Brightonem kontrakt, dzięki czemu pozycja negocjacyjna Blooma będzie latem jeszcze mocniejsza. Ostatnio Brighton wyspecjalizował się w ściąganiu utalentowanych piłkarzy z Ameryki Południowej: Jeremy Sarmiento pochodzi z Ekwadoru, Julio Enciso z Paragwaju, Facundo Buonanotte z Argentyny. Z każdym kolejnym rozszerza siatkę kontaktów i dostaje informacje o następnych utalentowanych zawodnikach. Tylko czekać, aż wejdą na boisko i okrzepną w lidze.
I chociaż w Brightonie zawsze dużo myśli się o przyszłości, nawet najbardziej optymistyczny plan mógłby nie dorównać temu, co dzieje się w tym sezonie. Zaczęło się jednak od tąpnięcia: obawy o przyszłość nigdy nie były większe niż na początku września po niespodziewanym odejściu Grahama Pottera, trenera, którego kariera wygląda jak z Football Managera - od szwedzkiej czwartej ligi, po Ligę Mistrzów z Chelsea. Przez ponad trzy lata w Brighton wyrobił sobie nazwisko i markę, odpowiadał za rozkwit tego klubu, a w ostatnim sezonie zajął dziewiąte miejsce - wyższe niż ktokolwiek by przypuszczał. Tylko Bloom i jego najbliżsi współpracownicy, zaznajomieni ze statystycznymi wyliczeniami, przewidywali, że zespół powinien zająć miejsce w górnej połowie tabeli. Piłkarze nie pokładali aż takiej wiary w liczbach i gdy usłyszeli te prognozy na przedsezonowej odprawie z zarządem, zareagowali pobłażliwymi uśmiechami. Do śmiechu nie było im za to na wieść o odejściu Pottera. Obawiali się, podobnie jak kibice. Za to Bloom wiedział już, że Roberto De Zerbi będzie godnym następcą. Włoch udoskonalił to, co wprowadzał Potter. Chce grać równie ofensywnie, ale stawia na jeszcze większą agresję bez piłki. Zmienił szczegóły. Bardziej skupia się na środku pola, podczas gdy Potter miał fioła na punkcie gry skrzydłami. Powoli Włochowi udaje się rozwiązywać największy problem ery Pottera: by dobra gra dawała dobre wyniki.
Po mundialu Brighton przegrał tylko raz - 2:4 z niezwykle rozpędzonym Arsenalem. W tym czasie dwukrotnie ograł Liverpool - raz w lidze, raz w Pucharze Anglii. Pewnie pokonał Southampton, Everton i Middlesbrough (3:1, 4:1 i 5:1). Wspiął się dzięki temu na szóste miejsce w Premier League (wyżej jest Arsenal, Manchester City, Manchester United, Newcastle i Tottenham, mający pięć punktów i dwa mecze rozegrane więcej) i awansował do 1/8 finału Pucharu Anglii. - Nie chodzi tylko o wyniki - zwykł powtarzać w tym sezonie De Zerbi. Zazwyczaj po wypowiedzeniu tego zdania przechodzi do wymieniania mankamentów z danego meczu. Jest niezwykle wymagający, wzorem Pepa Guardioli - swojego idola - niemal zawsze wskazuje, co jeszcze można poprawić. Nawet jeśli 3:0 z Liverpoolem pozornie wygląda na zwycięstwo idealne.
W zachwytach nad Brightonem rzeczywiście nie chodzi tylko o wyniki. Wizja klubu, umiejętność zastępowania wszystkich pracowników, oko do talentów, atrakcyjna gra, historia właściciela, który w dzieciństwie opłakiwał porażki, a dziś cieszy się ze zwycięstw - to wszystko sprawia, że ręce same składają się do oklasków.