Miazga, demolka, deklasacja. Liverpool się przebudził i "dwucyfrówka" była blisko

Miazga, demolka, deklasacja - trudno opisać to, co wydarzyło się na Anfield w sobotę. Liverpool, który w pierwszych trzech kolejkach nie zanotował zwycięstwa, wyżył się na Bournemouth. Wicemistrzowie Anglii wygrali aż 9:0.

Liverpool zaskakująco źle rozpoczął nowy sezon Premier League. Wicemistrzowie Anglii tylko zremisowali z Fulham i Crystal Palace, a w ostatniej kolejce przegrali prestiżowy mecz z Manchesterem United. Tym samym zespół Juergena Kloppa, który miał walczyć o mistrzostwo Anglii, po trzech kolejkach miał tylko dwa punkty i zajmował miejsce na dole tabeli.

Zobacz wideo Najwyższy kontrakt w historii Rakowa. "To jest inwestycja" [Sport.pl LIVE]

Liverpool w czwartej kolejce podejmował Bournemouth. Rywale "The Reds" nie mają lątwego terminarza. Na początek rozgrywek wygrali z Aston Villą 2:0, ale potem ulegli Manchesterowi City 0:4 i przegrali z liderującym Arsenalem 0:3. Liverpool musiał gonić resztę stawki i kolejna strata punktów byłaby bardzo bolesna.

Koszmar Bournemouth na Anfield. O tym będzie się długo mówiło

Ekipa Bournemouth prawdopodobnie była świadoma, że mecz na Anfield będzie szalenie trudny mimo kłopotów Liverpoolu. Ale chyba w najczarniejszych snach nie spodziewali się to, co się wydarzyło. 3. minuta – gol Luisa Diaza głową po dośrodkowaniu z prawej strony. 6. minuta – Harvey Elliott trafia z dystansu. 28. minuta – ponownie gol po strzale z dystansu, tym razem na listę strzelców wpisał się Trent Alexander-Arnold. Trzy minuty później piłka szczęśliwie trafiła pod pole bramkowe, gdzie piłkę do siatki skierował Roberto Firmino. Po około 30 minutach fani Liverpoolu mogli więc odetchnąć z ulgą, bo było już wiadomo, że Liverpool nie wypuści zwycięstwa z rąk.

Demontaż Bournemouth trwał. Jeszcze przed przerwą, w 45. minucie po rzucie rożnym bramkę zdobył Virgil van Dijk. Z kolei zaraz po przerwie gola zdobył obrońca gości, Chris Mepham. Niestety, był to gol samobójczy. W 62. minucie piłkę po strzale jednego z kolegów do bramki dobił Firmino. 7:0 i dopiero wówczas Liverpool zwolnił.

To jednak, ku rozpaczy kibiców gości, nie oznaczało końca kanonady. W 80. minucie do siatki trafił Fabio Carvalho, a pięć minut później po rożnym ponownie trafił Luis Diaz. Gościom poważnie w oczy zajrzało widmo straty dwucyfrowej liczby goli. Ostatecznie do tego nie doszło. Liverpoolowi zabrakło jednego gola i skończyło się na 9:0.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.