Arsenal w 11 minut może przegrać sezon. "Jak powiem, co myślę, zawieszą mnie na pół roku"

Dawid Szymczak
- Jeśli powiem, co myślę, zostanę zawieszony na sześć miesięcy - stwierdził Mikel Arteta po meczu z Tottenhamem (0:3). Ta porażka boli, może nawet zabrać Ligę Mistrzów, ale nie wpływa na wysoką ocenę Arsenalu za ten sezon. Czwarte miejsce byłoby gigantycznym sukcesem.

11 minut meczu z Tottenhamem - od pierwszej żółtej kartki dla Roba Holdinga, przez drugą żółtą i w konsekwencji czerwoną, do gola na 2:0 Harry’ego Kane’a - może okazać się dla Arsenalu najważniejszym momentem całego sezonu. Takim, w którym cała wspaniała praca i dążenie do Ligi Mistrzów zostanie zaprzepaszczone paroma błędami. Tottenham ma bowiem już tylko punkt straty i łatwiejszy terminarz w ostatnich dwóch kolejkach - najpierw mecz z walczącym o utrzymanie Burnley, później ze zdegradowanym Norwich. Dlatego Mikel Arteta był po tym spotkaniu taki zły. Już pal licho, że to najwyższa porażka w derbach od blisko 40 lat. Hiszpański trener czuje, że jak za pstryknięciem palca może zniknąć cel, na który pracował długimi miesiącami.

Zobacz wideo Wisła nad przepaścią. Brzęczek: Jakbym nie był optymistą, to musiałbym zrezygnować z pracy

Aż 13 czerwonych kartek Arsenalu. "Holding, choć miał wyprowadzić Sona z równowagi, sam ją stracił"

Stąd ta frustracja po meczu, gdy stanął przed kamerami z groźną miną i nie chciał odpowiadać na pytania. - Jeśli powiem, co myślę, zostanę zawieszony na sześć miesięcy. Nie potrafię kłamać, więc nic nie powiem - stwierdził, odnosząc się zapewne do kontrowersyjnej decyzji sędziego o podyktowaniu rzutu karnego dla Tottenhamu. Nawet telewizyjne powtórki nie rozwiały wątpliwości, czy rzeczywiście Heung-min Son był faulowany. Tyle że to niewiele zmienia. Tottenham był zdecydowanie lepszy już przed tym golem z rzutu karnego. Jeśli Arteta chciał wskazać jednego winnego porażki swojego zespołu, powinien skupić się nie na sędzim, a na Robie Holdingu. Gdyby miał podsumować w telewizji jego grę, zrozumielibyśmy milczenie. Za szczerość i dziesiątki wulgaryzmów, których zapewne musiałby użyć, mógłby dostać półroczne zawieszenie. 

Nie wiadomo, czy to Arteta kazał Holdingowi za wszelką cenę powstrzymywać Sona kopnięciami, szarpaninami, ściąganiem do parteru i - w końcu - uderzeniem łokciem w twarz, czy też Anglik sam wpadł na taki plan, ale zrobił to wszystko bez pomyślunku. Obrońcy niejednokrotnie naprzykrzając się, odbierają napastnikom chęci do gry. Ale warunkiem powodzenia w takiej grze, jest robienie tego z głową - czyli nie na oczach sędziego, nie raz za razem i nie w sposób tak ewidentny. Holding, choć miał wyprowadzić Sona z równowagi, sam ją stracił. Miał być cyniczny, a był coraz ostrzejszy i nachalny. Prosił wręcz Paula Tierneya, by wyrzucił go z boiska. Była to już trzynasta czerwona kartka dla piłkarza Arsenalu za kadencji Artety. Skalę problemu najlepiej oddaje to, że Brighton - drugi w niechlubnym rankingu - ma ich o pięć mniej. 

Antonio Conte, który znakomicie przygotował swój zespół do meczu z Arsenalem, powiedział później, że Arteta jest znakomitym trenerem, ale powinien bardziej skupiać się na swoim klubie, a nie wszystkich dookoła. I choć pewnie miała to być szpilka wbita rywalowi, jest to w gruncie rzeczy rada warta zastosowania. 

Arsenal jak oliwne drzewo. Mikel Arteta dba o korzenie i liście 

Porażka z Tottenhamem, która sprawia, że Arsenal najpewniej będzie musiał wygrać w dwóch ostatnich kolejkach z Newcastle i Evertonem, by nie dać wyprzedzić na ostatniej prostej i w przyszłym sezonie grać w Lidze Mistrzów, nie powinna zachlapać dzieła tego sezonu. Rozwój i wynik zasługują na uznanie. Arsenal, mający najmłodszy skład w Premier League, dotarł do czwartego miejsca atrakcyjną grą. Kibicom się to podoba, odnawiają karnety na przyszły sezon, więc klub postanowił kilkanaście dni temu odnowić kontrakt Mikela Artety. Seria zwycięstw z Chelsea, Manchesterem United, West Hamem i Leeds, po trzech porażkach z rzędu, była najlepszym dowodem, że zespół dojrzewa i się rozwija.

Arteta lubi porównywać klub do drzewa oliwnego, które zresztą zasadził przed wejściem do centrum treningowego. Owoce i liście, które robią największe wrażenie, to oczywiście piłkarze. Ale liście i owoce nie wyrosną, jeśli nie będzie silnych korzeni i solidnych gałęzi - a to już trenerzy i cały sztab pracujący na rzecz zespołu. Arteta, jako dobry ogrodnik, dbał o całe drzewo. Tym ponoć różni się od Arsene’a Wengera, swojego mentora i byłego trenera Arsenalu, że nie przywiązuje się tak silnie do ludzi. Francuz nie był gotowy pożegnać się z pracownikiem, którego znał od kilkunastu lat, mimo że ten nie pracował już tak wydajnie. Arteta w imię rozwoju i ewolucji, potrafi poświęcać najsłabsze jednostki. Arsenal dokonał wielu transferów właśnie w obszarze gałązek i korzeni. Dziś jest znacznie silniejszym klubem.

I kolejna różnica między Artetą a Wengerem - Francuz nie lubił dzielić się obowiązkami. Wszystkiego wolał dopilnowywać osobiście. O ile jeszcze kilkanaście lat temu było to możliwe, o tyle obecnie, przy takim natłoku obowiązków, jaki ma pierwszy trener wielkiego klubu, robienie wszystkiego samemu jest karkołomne i nieskuteczne. Arteta przed sezonem włączył do sztabu Nicolasa Jovera, mistrza stałych fragmentów. Zespół momentalnie podciągnął się w tym elemencie: tylko Manchester City i Liverpool zdobyły więcej bramek od Arsenalu po rzutach rożnych i tylko Jan Bednarek potrafił strzelić Arsenalowi gola po dośrodkowaniu z rogu. Pozostałe 159 rzutów rożnych rywali nie skończyło się stratą gola.

Kończy się sezon wielu zmian. Przekazanie koszulek z numerami 7 i 10 Bukayo Sace i Emile'owi Smithowi Rowe'owi, było symbolem, że klub patrzy w przyszłość. Oni rozkwitają z miesiąca na miesiąc, podobnie jak Martin Odegaard. Przedłużenie umowy z Artetą przed zakończeniem sezonu też wysłało sygnał, że nie o sam wynik tu chodzi, a o proces. Pokazało też, że władze są zadowolone z miejsca, w którym znajduje się ich klub. Poszczególnie zawodnicy, ale i sam trener, w przyszłym sezonie powinni być jeszcze lepsi niż w obecnym. Ale i margines do rozwoju wciąż jest spory. W czwartek Tottenham dał im bolesną lekcję cwaniactwa i wyrachowania, a dwie ostatnie kolejki pokażą, jak ci młodzi zawodnicy poradzą sobie z tak dużą presją. Zajęcie czwartego miejsca i zakwalifikowanie się pierwszy raz od sześciu lat do Ligi Mistrzów, pozwoli ściągnąć do klubu znacznie lepszych piłkarzy. Pozwoli przyspieszyć ten remont, trwający już 2,5 roku - od zatrudnienia Artety.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.