Rewolucja w angielskim futbolu. Bunt kibiców! Wielkie kluby na sprzedaż

Niedzielne zamieszki w Manchesterze mogą być początkiem rewolucji w angielskim futbolu. Fani są wściekli, że właściciele ich klubów przemienili je w maszynki do zarabiania pieniędzy. Superliga, do której chcieli się przyłączyć, to nie największy powód buntu. To tylko iskra na beczce prochu.

W niedzielę protestujący przeciwko właścicielom klubu fani Manchesteru United wdarli się na murawę Old Trafford. Planowany mecz z Liverpoolem musiał zostać przełożony. Na boisko wbiegli też chuligani, którzy obrzucili racami studio "SkySports", które transmitowało wydarzenie.

Zobacz wideo Puchar Ligi Angielskiej. Manchester United - Manchester City 0:2. Skrót meczu [Eleven Sports]

"Każdy kibic, którego ignorują właściciele, zrozumie"

– Protest był pokojowy. Race były pewnie wymierzone w Jamiego Carraghera – śmiał się Roy Keane, który też był na Old Trafford. Ale nie ma w tym nic śmiesznego. Rannych zostało dwóch policjantów, jeden z nich ma ranę ciętą na twarzy. Były gracz Liverpoolu Graeme Souness przyznał, że ktoś rzucił w niego butelką. Jeden z kiboli zniszczył kamerę telewizyjną, skradziono piłki i chorągiewki. Jednak Carragher, były piłkarz Liverpoolu, wziął w obronę fanów Manchesteru. Mimo że w jego kierunku poleciała raca.

– Nie czułem się zagrożony. Była atmosfera rewolucji i buntu, ale nie przemocy. Fani, którzy rozmawiali ze mną i Garym Nevillem, czuli, że ich głos był ignorowany zbyt długo. Chcieli wyrazić własne zdanie tak efektywnie, jak to możliwe, wiedząc, że mecz miał być transmitowany na cały świat – napisał Carragher na łamach "The Telegraph".

– Każdy kibic, który jest ignorowany przez właścicieli swojego, klubu rozumie, dlaczego fani United podjęli taką decyzję. Nie mówię tego, aby usprawiedliwiać zachowania naruszające porządek publiczny, ani po to, by zachęcić do powtarzania takich zachowań. Wymuszanie przełożenia meczu to groźny proceder. Ale różnice między Glazerami a kibicami United urosły do takich rozmiarów, że to było oczywiste, że skończy się na czymś więcej niż zielono-żółte szaliki – uważa Carragher.

- Nie rozpatruję tego w kategoriach odpowiedzi na Superligę. To demonstracja przeciw właścicielom, którzy spowodowali zadłużenie klubu aby go przejąć i od tego czasu osiągnęli dochody na poziomie 2 mld funtów. Kampania przeciwko Glazerom rozpoczęła się wtedy, kiedy United byli najsilniejszą drużyną pod wodzą Sir Aleksa Fergusona. Dlatego nie przyjmuję argumentów, że to tylko kwestia tego, co jest na boisku – dodaje były gracz Liverpoolu

– Robią to, bo kochają klub. To działo się nie przez ostatnie tygodnie i nie tylko z powodu Superligi. Ta frustracja narastała przez lata i teraz osiągnęła apogeum, w którym fani mówią "dosyć". Przez ostatnie lata narastał zawód z powodu komunikacji, tego, co się dzieje za kulisami, biletami i wszystkim, czym tylko możliwe. Kiedy patrzy się na właścicieli, to wydaje się, że chodzi tylko o zarabianie pieniędzy. Czasami trzeba coś zrobić, żeby ludzie to zauważyli. Teraz obiegnie to świat. Oby właściciele Manchesteru United pomyśleli: "ci kibice nie żartują, może być jeszcze gorzej". To tylko początek, gwarantuję. Co się stanie w następnym meczu domowym? Czy będzie tak samo? Oni dopiero się rozkręcają, a ich planem jest zmuszenie rodziny Glazerów do sprzedaży klubu – dodaje Roy Keane, który wypowiedział te słowa podczas transmisji w "SkySports".

"To, co stało się w niedzielę, było kulminacją 16 lat, podczas których na skutek rządów waszej rodziny klub popadł w długi, a my czuliśmy się coraz bardziej odsunięci na bok i ignorowani. Po 16 latach żaden członek rodziny Glazerów nie rozmawiał z nami. Ufamy, że po tych wydarzeniach wasza uwaga jest w pełni skoncentrowana na tym, co się stanie dalej w Manchesterze United" – napisali w liście otwartym do władz klubu członkowie stowarzyszenia kibiców "Manchester United Supporters' Trust".

Maszynka do zarabiania pieniędzy. Ale nie odnoszenia sukcesów

80 proc. akcji klubu należy do rodziny Glazerów, a konkretnie do szóstki dzieci nieżyjącego już Malcolma Glazera – amerykańskiego miliardera. Akcje posiadają Avram, Joel, Kevin, Bryan, Edward i Darcie. Klub przejęli w 2005 r. Nie sięgnęli jednak do własnych kieszeni zbyt głęboko. Zakup Manchesteru sfinansowali głównie z pożyczek, które spłacać musiał sam klub. To już samo w sobie jest jednym z powodów, dla którego kibice Manchesteru, mówiąc delikatnie, nie pałają miłością do właścicieli. Tym bardziej jeśli zerknie się na kwoty. "The Times" przypomina, że Glazerowie na zakup klubu pożyczyli około 600 mln funtów, kupując klub w podobny sposób, w jaki kupuje się dom za kredyt hipoteczny. Banki, świadome ryzyka, obarczyły pożyczkę odsetkami w wysokości 14,25 proc. Klub został niemal natychmiast obciążony kosztami odsetek, które przekraczały 100 mln funtów rocznie i łącznie osiągnęły 837 mln funtów. Za rządów Glazerów klub po raz pierwszy od lat 30. XX wieku był na minusie. W 2010 r. zadłużenie klubu wynosiło rekordowe 716 mln funtów. Teraz jest to "tylko" 450 mln. Tymczasem kibicom praktycznie od początku rządów Glazerów podwyższano ceny karnetów. Podwyżki w pewnym momencie się zatrzymały, ale to nic dziwnego. Od lat Manchester nie potrafi zdobyć mistrzostwa Anglii.

Kolejnym kamieniem do ogródka właścicieli Manchesteru są niespełnione obietnice. Jedna z nich dotyczy modernizacji stadionu, który choć nadal robi wrażenie, to wewnątrz niszczeje. W niektórych miejscach pojawia się rdza, w innych rozgościł się mech. Glazerowie mieli wpompować pieniądze w stadion, ale nic takiego się nie wydarzyło.

Manchester stał się maszynką do zarabiania pieniędzy. Dzisiaj klub ma ponad 50 partnerów globalnych i regionalnych. Kilka lat temu Robin van Persie i inne gwiazdy reklamowały makaron w kubkach w krajach azjatyckich. Miało to na celu oczywiście spopularyzować klub na tym rynku. Stworzono dosyć oryginalny, animowany klip z piłkarzami Manchesteru w roli głównej. W artykule opublikowanym na początku kwietnia tego roku "Daily Mail" użył określenia "noodle deals" (w dosłownym tłumaczeniu – umowy makaronowe) w odniesieniu do zawartych przez wiceprezesa Manchesteru Eda Woodwarda umów reklamowych. Trzeba jednak zaznaczyć, że miało to też swoje plusy. W tym samym artykule dziennikarze ujawnili, że tego typu umowy przyniosły Manchesterowi w ostatnim czasie około 173 mln funtów, co jest ogromną pomocą w dobie kryzysu spowodowanego koronawirusem.

 

To jeszcze byłoby pewnie do zniesienia dla kibiców, a na pewno nie protestowaliby tak gwałtownie, gdyby ich klub osiągał takie wyniki, jak za czasów Sir Aleksa Fergusona. Drużyna legendarnego menedżera regularnie wygrywała Premier League, triumfowała też w Lidze Mistrzów. Sukcesy sportowe przypudrowały raka, który toczył Manchester od lat. Teraz wyników brakuje, co stało się kolejnym zarzutem do Glazerów. Manchester czeka na tytuł już osiem lat. Przez ten czas kolejne mistrzostwa zdobywa ich lokalny rywal. Nawet czekający wiele lat na triumf w lidze Liverpool w końcu sięgnął po upragnione trofeum. Zespół, który Alex Ferguson "zrzucił z pieprzonej grzędy", ma już tylko jedno mistrzostwo mniej od Manchesteru.

Kroplą, która przelała czarę goryczy była próba przyłączenia Manchesteru do Superligi. Pomysł 12 klubów nie spodobał się niemal nikomu, w tym kibicom Manchesteru, którzy dostrzegli kolejną próbę zbicia fortuny przez Glazerów. Tuż po upadku pomysłu media okrążyła wiadomość, że Ed Woodward z końcem roku odejdzie z klubu. Dziennikarze utrzymywali, że nie jest to podyktowane sytuacją wokół projektu. To podsyciło jednak plotki o tym, że Glazerowie mogą chcieć wkrótce odsprzedać klub. Jednak w poniedziałek "The Guardian" poinformował, że właściciele Manchesteru chcą zostać w klubie, a ich plan zakłada potrojenie wartości klubu. A nawet jeśli zechcą sprzedać Manchester, to nie zamierzają zrobić za bezcen. Będą liczyć na zysk, a "The Times" podaje, że cena może sięgnąć nawet czterech miliardów funtów.

Nie tylko Manchester. Fani Arsenalu też mają dość

W Manchesterze konflikt przybrał jak na razie największe rozmiary, ale przeciwko właścicielom klubu protestują też inni. Gorąco jest również w Londynie, gdzie fani Arsenalu chcą odejścia amerykańskiego biznesmena i założyciela sieci sklepów Walmart, Stanleya Kroenke. Niewykluczone, że pod Emirates Stadium doszłoby podobnych scen, co na Old Trafford. Angielskie media donosiły, że demonstrujący kibice chcieli zablokować wjazd piłkarzom przed meczem Arsenalu z Evertonem. Na szczęście ekipa gospodarzy przyjechała na stadion wcześniej niż zwykle, a goście podjechali od drugiej strony.

Kroenke jest właścicielem Arsenalu od dziesięciu lat. Arsenal dołożył w tym czasie do gabloty cztery Puchary Anglii i tyle samo superpucharów. To jednak za mało dla kibiców. Arsenal nie jest w stanie nawiązać do czasów świetności i znakomitej drużyny Arsene'a Wengera. Co najgorsze, klub wydaje się bardziej zwijać niż rozwijać. Do 2016 r. utrzymywał się w czołówce. Wtedy uległ jedynie Leicester City w walce o mistrzostwo Anglii. Dalej było gorzej. Klub wypadł z pierwszej czwórki, a w tym sezonie musi walczyć już nie tyle o Ligę Mistrzów, co awans do jakichkolwiek pucharów. Do tego dochodzą kiepskie decyzje sportowe co do piłkarzy i trenerów. Aż w końcu klub dołączył do Superligi. I choć jako jedyny okazał potem skruchę, to fanów to nie uspokoiło.

Na Wyspach krążą teraz plotki o sprzedaży klubu Danielowi Ekowi – miliarderowi, współzałożycielowi Spotify. Kiedy protesty trwały, on na Twitterze zapowiedział, że chciałby pomóc klubowi. "Kibicuję Arsenalowi, odkąd pamiętam. Jeżeli właściciele zechcą sprzedać klub, to jestem gotowy wejść do ringu" – napisał na Twitterze. Potem w angielskich mediach potwierdził, że jest zainteresowany kupnem klubu. Kroenke co prawda powtarza, że nie jest zainteresowany sprzedażą, ale angielscy dziennikarze uważają, że byłby skłonny usiąść do rozmów. Ek ogłosił, że zabezpieczył fundusze na kupno klubu. Tylko ile? Media podają, że kupno Arsenalu to wydatek, który pochłonie większość jego majątku. A i tak nie wiadomo, czy to wystarczy.

Protesty przeciwko właścicielom czy prezesom odbywają się lub odbyły się niemal wszędzie. Przeciwko Superlidze demonstrowali już kibice Chelsea. Transparenty przeciwko amerykańskiemu właścicielowi Johnowi Henry'emu pojawiły się pod Anfield w Liverpoolu. Protest szykują też kibice Tottenhamu. Ma on odbyć się przy okazji ostatniego domowego meczu w sezonie z Aston Villą. Protest planuje organizacja Tottenham Hotspur Supporters' Trust. "Wydarzenia z ostatniego tygodnia pokazały ponad wszelką wątpliwość, że w klubie musi nastąpić zmiana. Działania obecnego zarządu wyrządziły poważną szkodę reputacji naszego klubu w wyniku zaangażowania w Superligę, co groziło szkodliwymi konsekwencjami" – napisano w oświadczeniu. "Na naszym największym w historii zebraniu członków wezwano zarząd klubu do rezygnacji, a właściciela, aby pracował z nami, aby stworzyć nowy zarząd, który będzie lepiej łączył nasze zasady i priorytety i odzwierciedlał różnorodność naszych fanów. To zapobiegłoby ponownemu zawstydzeniu naszego klubu" – czytamy w komunikacie. Protest został zaplanowany na mecz z Aston Villą, bo w związku z luzowaniem obostrzeń w Wielkiej Brytanii na stadion być może będzie mogło wejść 10 tys. kibiców.

Federacja i Premier League chcą zmian. Właściciele będą musieli podpisać specjalny dokument?

Kibice to tylko jeden z frontów, który zwietrzył szansę na wprowadzenie zmian i uderzenie we właścicieli klubów. Angielska Federacja Piłkarska (FA) wszczęła dochodzenie w sprawie "wielkiej szóstki", czyli klubów, które dołączyły do Superligi. Według "The Times", kluby mogą doczekać się grzywien. Dla właścicieli istotniejszy może okazać się komunikat Premier League, który zapowiada zmiany w przepisach.  "Dodatkowe przepisy zapewniające ochronę zasad Premier League i otwartych rozgrywek, nowa Karta Właścicieli, którą wszyscy właściciele będą musieli podpisać zobowiązując się do przestrzegania podstawowych zasad Premier League, przy czym naruszenie zasad i Karty będzie podlegać sankcjom. Działania kilku klubów nie mogą powodować takiego podziału" – czytamy w oświadczeniu cytowanym przez "The Times". Część kibiców domaga się wprowadzenia zasady "50+1", czyli modelu z Bundesligi, gdzie większość akcji klubu jest w rękach kibiców. Wprowadzenie takiego przepisu jest jednak mało prawdopodobne, ale i tak próba secesji może drogo kosztować właścicieli klubów. O ile wciąż nimi będą.

Więcej o: