Prawa ręka Juergena Kloppa zachwycona Polakiem: Mateusz wyważył drzwi. Co za talent

- Liverpool stracił przez kontuzje silnik drużyny, dopadło nas mnóstwo wątpliwości co do różnych szczegółów taktyki. Ale w pewnym momencie zrozumieliśmy, że pora myśleć o tym, co mamy, a nie o tym, co straciliśmy - mówi Sport.pl asystent Juergena Kloppa Pepijn Lijnders. Opowiada też o młodych Polakach włączanych do pierwszej drużyny, Jakubie Ojrzyńskim i Mateuszu Musiałowskim. Dziś o 21 podnoszący się z kryzysu Liverpool gra z Realem Madryt w pierwszym ćwierćfinale Ligi Mistrzów.

Dwa lata temu – najlepsi w Europie. Półtora roku temu – najlepsi na świecie. Rok temu – wreszcie najlepsi w Anglii, po 30 latach czekania. Liverpool Juergena Kloppa z przekraczania kolejnych granic zrobił coś oczywistego, połączył sukcesy z rozpoznawalnym stylem, trenera wyniósł na taki poziom uwielbienia tłumów, jakiego Klopp nie zaznał nawet w Borussii Dortmund. A potem nastał czas futbolu pandemicznego. I okazał się dla Liverpoolu bardzo trudną próbą.  

Zobacz wideo Babol Szczęsnego w derbach Turynu. "Znowu. Nieprawdopodobne" [ELEVEN SPORTS]

Przepełniony kalendarz meczów zaczął się mścić na drużynie, która gra intensywnie jak mało kto. Przyszły serie kontuzji, serie porażek, Anfield z pustymi trybunami przestało być twierdzą. Mistrzowie Anglii są dziś dopiero na szóstym miejscu w tabeli, już bez szans na obronę tytułu, daleko od podium. Ale wciąż mogą skończyć obecny sezon z wielkim trofeum: w Lidze Mistrzów nie dali się kryzysowi i w 1/8 finału pewnie wyeliminowali RB Lipsk, wygrywając dwa razy po 2:0. A we wtorek w pierwszym ćwierćfinale mierzą się z Realem Madryt, rywalem z którym przegrali finał LM 2018. I ten ćwierćfinał wypada w dobrym dla Liverpoolu momencie. Po trzech zwycięstwach z rzędu, serii jaka się drużynie Kloppa nie zdarzyła od listopada 2020 r. Tuż po efektownym wyjazdowym zwycięstwie nad Arsenalem 3:0.  

"Intensywność to nasza tożsamość". Nawet w kryzysie 

Nawet w kryzysie Juergen Klopp nie odstąpił od swoich zasad i stylu. – Intensywność to nasza tożsamość – mówi Pepijn Lijnders, holenderski asystent Kloppa, który od 2018 r. jest prawą ręką niemieckiego trenera. To Lijnders pracuje pod okiem Kloppa nad tym, by gegenpressing Liverpoolu był arcydziełem synchronizacji ruchów. Czy na boisku treningowym, czy podczas swoich meczów w padla, Lijnders i Klopp cały czas dyskutują o tym, co wymyślić, by gra Liverpoolu była jeszcze bardziej wyszukana. Lijnders dopieszcza taktyczne systemy, tworzy ćwiczenia które pomagają wytrenować wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Intensywność dała Liverpoolowi sukcesy, pomogła wyjść z kryzysu. I - mają z Kloppem nadzieję - poprowadzi ich do jeszcze większych osiągnięć w najbliższych sezonach.   

Siłą Liverpoolu jest dbałość o każdy detal w przygotowaniu do meczów. Lijnders już nieraz pokazał, jak wielka jest siła dopracowanego drobiazgu. W dniu półfinałowego rewanżu z Barceloną w 2019 r., po 0:3 na Camp Nou, wysłał sztabowi Liverpoolu prośbę, by poinstruować chłopców do podawania piłek: podawajcie najszybciej jak się tylko da. "Nawet takie rzeczy mogą zdecydować. Chcemy, żeby dziś wieczorem wszyscy stanęli na palcach" – pisał Lijnders do pracowników. Pamiętamy, jak to się skończyło: gol na 4:0, decydujący o awansie, padł po tym, jak chłopiec do podawania piłek błyskawicznie obsłużył Trenta Alexandra-Arnolda, a ten z rzutu rożnego dograł do Divocka Origiego, zanim obrona Barcelony zdążyła się przygotować. I dzięki temu Pepijnowi Lijndersowi nie zdezaktualizowały się bardzo już zaawansowane plany przygotowań do finału w Madrycie. To Lijnders wymyślił, by na zgrupowanie przed finałem zaprosić drużynę, która będzie potrafiła wiernie udawać styl Tottenhamu lub Ajaxu, możliwych rywali w meczu finałowym. Przez trzy, cztery dni zgrupowania w Marbelli ta drużyna miała się tak wyćwiczyć, by stać się Tottenhamem lub Ajaxem. "Padło na drużynę rezerw Benfiki Lizbona. Zaprosiliśmy ich do Marbelli, wszystko utrzymaliśmy w tajemnicy. Zrobiliśmy prezentację dla ich trenera, jak mają grać. Jak udawać Tottenham przy stałych fragmentach gry, w sposobie prowadzenia akcji, w organizacji obrony. Tak, żeby w sparingu z nami byli jak oni. Graliśmy sparing za zamkniętymi drzwiami, podwyższyliśmy ogrodzenie, żeby nikt nie mógł nas zobaczyć. Mecz odbył się dokładnie na tydzień przed finałem. Cały tamten dzień miał nam przebiec tak, jak potem dzień finału" – mówi Lijnders. Sparing w Marbelli Liverpool wygrał 3:0. A finał w Madrycie 2:0. W obu meczach obejmował prowadzenie po przejęciu piłki w środku boiska I długim podaniu do Sadio Mane. W finale już po 21 sekundach wywalczył  w ten sposób rzut karny. – Ustawialiśmy się, żeby przejmować bezpańskie piłki i od razu szukać podaniami Sadio, wbiegającego za plecy obrony – mówi Lijnders. 

"Jesteś tak dobry jak ostatni mecz? Nie. Jesteś tak dobry jak najbliższy mecz. Bo tylko na najbliższy mecz możesz jeszcze wpłynąć"

Wczesne planowanie znów się spłaciło z nawiązką. – W piłce nie jesteś tak dobry jak twój ostatni mecz. Jesteś tak dobry, jak twój najbliższy mecz. Bo tylko na nierozegrane mecze możesz jeszcze wpłynąć – mówi Holender. Szefowie ufają w zmysł Lijndersa do szczegółów tak bardzo, że konsultowali z nim nawet projekt budowy nowego centrum treningowego w Kirby.  

Lijnders ma tylko 38 lat, ale już długi staż w piłce. Jako siedemnastolatek musiał zakończyć karierę piłkarza po poważnej kontuzji kolana. Zaczął się uczyć na trenera, dostał pracę w pionie szkolenia młodzieży PSV Eindhoven. W 2007 przeniósł się do FC Porto i tam łączył pracę trenera młodzieży ze stanowiskiem dyrektora akademii piłkarskiej do spraw indywidualnego rozwoju piłkarzy. W 2014 trafił do Liverpoolu, tam odpowiadał za drużyny do lat 15 i 16. Już po roku został oddelegowany do treningów z pierwszą drużyną. Gdy Juergen Klopp zaczął pracę na Anfield, dostrzegł talent Lijndersa i przyjął go do sztabu. Na początku 2018 Lijnders opuścił Liverpool, by poprowadzić NEC Nijmegen, ale pół roku później wrócił. Klopp chciał znów mieć go w sztabie, ale już nie w roli jednego z asystentów, a tego najważniejszego. I tak Lijnders zajął miejsce Zeljko Buvaca, który był prawą ręką Kloppa przez kilkanaście lat. Duet Klopp-Lijnders dał Liverpoolowi dwa wspaniałe sezony: zwycięstwo w Lidze Mistrzów 2019 i mistrzostwo Premier League rok później. I już planuje następne niespodzianki dla rywali. – O takich meczach, jak te ćwierćfinałowe z Realem, marzy się przed losowaniem. Dwa kluby z wielką historią stają naprzeciw siebie. Mierzymy się z drużyną pełną piłkarzy światowej klasy, doświadczoną, z trenerem, który umiał wygrać Ligę Mistrzów trzy razy z rzędu. Będzie trzeba sięgnąć do serc i do głów, żeby przejść tę próbę – mówi Sport.pl Lijnders.   

Arthur Renard: Spodziewaliście się, że ten sezon będzie dla was tak trudny? 

Pepijn Lijnders: Świętując wygranie Premier League czuliśmy, że nadchodzi coś nowego. Że w pandemii, przy przeładowanym kalendarzu, liczyć się będzie odporność, że wygra ten, kto chce najmocniej, że indywidualna motywacja piłkarzy i budowanie z nich grupy zostaną wystawione na próbę. Ten sezon to wielka bitwa, niczego innego się nie spodziewaliśmy.  

Spadło na was mnóstwo kontuzji, problemem było zwłaszcza zestawienie środka obrony. 

- Przetrzebiło nam ostatnią linię, a próbując jakoś zamaskować te straty, musieliśmy rozmontować linię pomocy. Tak straciliśmy silnik drużyny. To był ogromny problem, bo przez to dopadło nas mnóstwo wątpliwości co do różnych rozwiązań taktycznych. Często się zdarza, że te wszystkie drobne problemy to tylko odpryski problemu głównego. I możesz tracić czas na rozwiązywanie tych mniejszych, ale to droga donikąd, musisz się w końcu zmierzyć z głównym problemem. Próbowaliśmy różnych rozwiązań, ale nawet nie dało się ich poddać dłuższej próbie i dopracować, bo wyskakiwało cały czas coś nowego. Przydało się w tej sytuacji sięgnięcie do przeszłości: nie po to, żeby nią żyć, tylko żeby zrozumieć, co sprawiło, że byliśmy nie tak dawno drużyną, której przeciwnicy woleli unikać. Tam był sekret naszych zwycięstw.  

Jaki? 

- Trzeba się zajmować tylko tymi rzeczami, na które mamy wpływ. Byliśmy w tym całkiem nieźli w ostatnich latach. Nasze sukcesy z ostatnich dwóch lat wzięły się przecież właśnie z walki z przeciwnościami. Odrobiliśmy stratę 0:3 w półfinale z Barceloną, bo trzymaliśmy się planu i wizji mimo niepowodzenia w pierwszym meczu. I to nam pokazało, co trzeba zrobić teraz: nie myśleć o kontuzjach, tylko skupić się na zdrowych piłkarzach. Znaleźć kreatywne rozwiązania, ale jednocześnie zapewnić jak największą stabilizację grającym. Nie zmieniła nas porażka 0:3 na Camp Nou, to i teraz nie mogliśmy zwątpić w naszą drogę. Przez długi czas graliśmy osłabieni, ale skupialiśmy się na sile grupy. Wierząc, że nasza kadra jest wystarczająco silna, żeby w niej znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania. Co rozstrzygało na naszą korzyść przez poprzednie dwa lata? To, że zespół cały czas chciał się rozwijać. Przed każdym meczem mówiliśmy sobie, że pokażemy taki gegenpressing, jakiego jeszcze nikt nie widział, że będzie jeszcze lepszy niż w poprzednim spotkaniu. To nas rozwinęło. Zespół dojrzał. Nasza gra pozycyjna bardzo się w ostatnich sezonach poprawiła.  

Jak tę codzienną pracę organizujecie? 

- Juergen jest dowódcą, on daje twarz wszystkiemu, napędza nas. Jest otwarty na nowości, cały czas czegoś szuka. Pete (Peter Krawietz - red.) odpowiada za analizy, to on przygotowuje filmiki poglądowe dla piłkarzy. A ja odpowiadam za treningi. Razem decydujemy, jakie elementy gry chcemy rozwinąć, potem siadam do wymyślania ćwiczeń. To nie jest skomplikowana sprawa, wszystko się kręci wokół wzmacniania w naszych piłkarzach gotowości do zdobycia piłki tak szybko i tak blisko pola karnego rywali, jak to możliwe. Ten element przewija się w każdym ćwiczeniu. Zadaniem sztabu jest uwolnić w piłkarzach jak najwięcej spontaniczności i kreatywności. Zawsze skupiamy się na sobie, na naszej zdolności atakowania rywala, gdy mamy piłkę, ale zwłaszcza, gdy jej nie mamy. Nasi piłkarze muszą być co mecz gotowi ścigać przeciwnika przez 95 minut. Chcemy dominować zawsze, nieważne kto jest rywalem. W każdym momencie meczu. Chcemy być na połowie rywala, zamykać go, budować akcje od naszej bramki z dużym urozmaiceniem. Musimy być szczególnie agresywni w chwili straty piłki. Wtedy jest potrzebna pełna intensywność I pełna koncentracja. Tak chcemy grać z każdym i wszędzie, nieważne czy z Barceloną u siebie, czy Barceloną u niej.  

Ale jak konkretnie pracujecie nad tym, żeby w piłkarzach wyrabiać te nawyki? 

- Na przykład w "dziadku" 5 na 2, czyli "dziadku pressingowym". Dla naszego stylu kluczowy jest ruch i szybkość, jeśli w "dziadku" jest na obwodzie tylko pięciu piłkarzy, to muszą biegać non stop. Tych dwóch w środku zachęcamy, żeby walczyli o odbiór już w pierwszych sześciu próbach podania. Jeśli im się uda, mogą we dwóch wyjść z koła. Jeśli odbiorą piłkę później niż po szóstym zagraniu, wtedy z "dziadka" wychodzi tylko piłkarz, który dokonał odbioru. To buduje naszą wizję pressingu: mamy przerwać budowanie akcji rywala już po kilku jego dotknięciach piłki. Mamy też gegenpressingowe rondo. Dwie trzyosobowe drużyny grają przeciw jednej trzyosobowej. Ta jedna ma odebrać piłkę i wtedy zajmuje miejsce drużyny, która piłkę straciła. Zadaniem drużyny która straciła piłkę jest jak najszybciej to wymazać z pamięci i ruszyć po odbiór. Ten "dziadek" pokazuje, jacy chcemy być na boisku. Piłkarze muszą poczuć kontrpressing w sercu. Zaczynają ćwiczenie z myślą, żeby nie stracić piłki, ale jeśli to się zdarzy, mają na pstryknięcie reagować. Jeśli drużyna traci piłkę, usłyszysz mnie, Juergena albo Pete'a jak krzyczymy: "Jedziesz! Odbiór. Bez wahania". Tak krzyczymy, że w Manchesterze nas słychać. Bo piłkarze muszą zrozumieć, jak to jest ważne. Moc i emocje, to nas napędza. To jest w każdym ćwiczeniu. To lubię w trenowaniu, że można rozwijać określone zachowania drużyny przez odpowiedni dobór ćwiczeń. To jest moje życie.  

Macie też grę treningową, w której gole liczą się tylko wtedy, gdy wszyscy piłkarze przekroczyli linię środkową. Dlaczego? 

- Tylko po to, żeby zachęcać drużynę do szybkiego przesunięcia się do przodu I do gotowości do kontrpressingu. Gegenpressing jest możliwy tylko jeśli drużyna zawsze trzyma się blisko siebie. Ludzie mówią: Liverpool jest dobry w tym czy w tamtym. A ja zawsze odpowiadam: naprawdę dobrzy jesteśmy w ciągłym byciu blisko siebie. W byciu razem. W Melwood, gdzie Liverpool trenował przez poprzednie 60 lat, czuło się to wszystko, co tam powstało. Tam się tworzyła historia, piłkarze stawali się ikonami, drużyna stawała się rodziną. Duch Melwood to był jeden z sekretów sukcesu, naszej powtarzalności, tego, że nam się bardziej chce niż komukolwiek innemu. Przenieśliśmy się do nowego ośrodka po zdobyciu mistrzostwa Anglii, po wygraniu Ligi Mistrzów, ale zabraliśmy Melwood ze sobą. Melwood jest ciągle w nas.  

Jak mówiłem, skupiamy się na tym, jacy chcemy być. Ale zawsze też szukam u rywala elementów, które nam mogą pomóc. Gdzie najczęściej rywal zostawia luki, jakie jeszcze słabości możemy wykorzystać. Wplatam te szczegóły w nasze sesje treningowe, ale tak, żeby piłkarze tego nie wychwycili. Wielu rywali zmienia swój styl pod mecze z Liverpoolem. Na przykład poświęcają napastnika, żeby kryć naszą szóstkę. Zmieniają system z 4-4-2 na 4-5-1, albo przechodzą na piątkę obrońców. My też musimy się zmieniać. Wygraliśmy Premier League w ostatnim sezonie, bo się zmienialiśmy. Poprawialiśmy każdy ważny aspekt gry. Od wysokiej linii obrony, po dominację przy piłce, opartą na organizacji i kreatywności. W każdym elemencie gry staramy się być intensywniejsi niż rywal. A intensywność udaje się tylko przy dobrej organizacji I trzymaniu odległości między piłkarzami. Świadome poruszanie się czyni drużynę. Dlatego moje ćwiczenia muszą być przejrzyste dla piłkarzy, muszę cały czas korygować to co się nie udaje i powtarzać te elementy, które nas wyróżniają na plus.  

Jak się przekonuje do zgodnej współpracy taką trójkę napastników jak Sadio Mane, Roberto Firmino i Mohamed Salah? 

- Pierwsze przykazanie sportów zespołowych to jedność. Jeśli utalentowany i kreatywny piłkarz przyjmie te warunki, jeśli twoja trójka z ataku godzi się bronić cały czas przeciw pięciu, czasem nawet sześciu rywalom, to właśnie stworzyłeś drużynę, której rywale się obawiają. Jedność: każdy u nas w drużynie jest odpowiedzialny za wszystko. Chcemy, by wszyscy nasi piłkarze byli spontaniczni, kierowali się intuicją. Szczególnie trójka z przodu. A to właśnie porządek i powtarzalność w naszej grze stwarzają pole dla indywidualnej inwencji. Najcenniejsza u gwiazd jest świadomość, że to drużyna wynosi nas wszystkich w górę. 

Co sprawiło, że np. Salah tak rozkwitł w systemie gry Liverpoolu? 

- W najważniejszych meczach Mo jest na boisku wszędzie. Jest dużo więcej niż napastnikiem. Rozwinął te dodatkowe umiejętności właśnie dzięki temu, że u nas wszyscy odpowiadają za wszystko. Mo staje się coraz bardziej rozgrywającym. Ma dar wykończenia akcji, intuicję, wyobraźnię. Potrafi utrzymać piłkę w najtrudniejszych sytuacjach i wyjść z nich z okazją bramkową – to jest jego znak firmowy. Wielu piłkarzy ma taki dar, ale niewielu robi to z taka powtarzalnością. To jest mentalność Mo: nigdy nie odpuszczać. Ale ja bardziej od wszystkich jego goli cenię sobie jego codzienne bycie w klubie. Mo jest wyjątkowy, to prawdziwy przykład dla innych. Nie znam większego komplementu. Najlepsi pozostają skromnymi ludźmi i dają przykład. Mo poświęca mnóstwo czasu na przygotowania, na dbanie o ciało. Ciągle się rozwija. Ma wielkie ambicje, ale jego poświęcenie w treningu jest jeszcze większe. Jest wierny sobie, to mu daje spokój umysłu i myślę że to jest najważniejsze: ten spokój. Mo jest zawsze gotowy do pomocy innym. Nadal mam w sobie wiarę, że to jakim jesteś człowiekiem jest dużo ważniejsze, niż jakim jesteś piłkarzem.  

Po tylu latach w zawodzie, od kogo jeszcze potrafi pan czerpać inspiracje do zmian w treningach? 

- Bardzo często od piłkarzy. Ten wspomniany "dziadek" 5 na 2 jest dobrym przykładem. Nazywamy to ćwiczenie "dziadkiem Milly'ego", bo zainspirował mnie James Milner. On zawsze odbierał piłkę od razu, w pierwszych kilku zagraniach. Jego szybkość i skupienie wyniosły grę w dziadka na nowy poziom. Pomyślałem: jak dostosować reguły, żeby każdy robił to tak intensywnie jak James? Dodałem tę nagrodę, że jeśli przejęcie następuje przed wymienieniem sześciu podań, obaj piłkarze wychodzą ze środka koła. I powiedziałem Milly’emu: ty to wymyśliłeś! Piłkarzom się bardzo spodobało.  

Jak się buduje tę więź między drużyną a sztabem? To się wydaje wielką siłą Liverpoolu.  

- Sercem drużyny jest serce trenera. Proste, prawda? Nie ma mocniejszej broni niż własny przykład. Jeśli jestem zdyscyplinowanym trenerem, nie muszę dyscyplinować piłkarzy. Jeśli kapitanowie drużyny są zdyscyplinowani, też nie muszą dyscyplinować kolegów. Jak mówił Theodore Roosevelt, ludziom jest wszystko jedno, jak dużo wiesz, póki się nie dowiedzą, jak bardzo nie jest ci wszystko jedno. Juergenowi nie jest. On dba o piłkarzy i sztab. Jeśli piłkarze czują, że nam na nich zależy, rozumieją więcej i łatwiej przyswajają wiedzę. W pierwszej kolejności decydują właśnie więzi trenera z zespołem.   

Trzy lata temu odszedł pan z Liverpoolu, zostawił rolę trenera pierwszej drużyny dla roli głównego trenera w Holandii, w NEC. Ale wrócił pan już po pół roku, gdy Klopp zadzwonił z nową propozycją.

- Juergen powiedział, że chce, bym był jego asystentem i żebyśmy razem wzięli odpowiedzialność za wszystko. Miał bardzo jasne oczekiwania. Wierzył, że jeśli połączymy siły w taki sposób, drużyna jeszcze bardziej się rozwinie i wiele wygra. Ja miałem w głowie jakieś wyobrażenie, jak to można poukładać. I wtedy mi się wszystko wykrystalizowało. Juergen umie trafiać w sedno, prosto w serce. Wie czego chce i gdy zadzwonił wtedy, też poczułem, że to będzie to czego chcę.

Co jest jeszcze siłą Kloppa? 

- Rozumie mecz i potrafi na niego wpływać. To jest rzadka sztuka. Możesz umieć być liderem, możesz świetnie rozumieć proces treningowy, ale rozstrzyga to, czy umiesz zmienić bieg meczu. On to umie. Ma jasną wizję jak chce grać. Potrafi wychwycić, co nie działa, potrafi zrozumieć co się stało. Po 0:3 z Barceloną powiedział w szatni: jedyny zespół na świecie, który umie odrobić te straty, to wy. To bardzo podziałało na piłkarzy. Dlatego, że nie było pustym frazesem, tylko wynikało ze zrozumienia, co się właśnie stało na boisku. Juergen rozwiązuje problem, zanim się pojawią. Ma do tego wyczucie. Często na początku tygodnia mówi: to i to może nam się wysypać. I zaczyna działać, żeby się nie wysypało. 

Jesteście współpracownikami, czy również przyjaciółmi? 

- Na tym poziomie zrozumienie i zaufanie musi być takie, że wykracza poza relację zawodową. Dużo rozmawiamy.  

I gracie w padla. 

- To jest połączenie tenisa ze squashem, są szklane ściany utrzymujące piłkę w grze, a kort jest na tyle duży, że walczy się nie tylko z przeciwnikiem, ale i samym sobą. Gramy dwa, trzy razy w tygodniu. No, czasem częściej. To jest świetny sposób, żeby się wyłączyć między treningami i zebraniami. Nie da się grać w padla bez stuprocentowego skupienia na nim. Możemy sobie wtedy z Juergenem myśleć o niczym. I czasem właśnie wtedy wpadamy na rozwiązanie, którego długo szukaliśmy.  

Jest teraz w Liverpoolu dwóch Polaków, bramkarz Jakub Ojrzyński i skrzydłowy Mateusz Musiałowski. Ten drugi, siedemnastolatek, został dołączony do pierwszej drużyny z akademii, na czas przerwy reprezentacyjnej. Ale Klopp nie odesłał go od razu, ponoć był z niego naprawdę zadowolony.  

- Mateusz nie zapukał do drzwi, tylko je wyważył. Co za talent. Cały czas szuka czegoś nowego w ataku. Potrafi wykorzystać najmniejszą lukę, by stworzyć sytuację. Jakość nie potrzebuje dużych przestrzeni. Są tacy młodzi piłkarze, którzy od razu zostają docenieni w pierwszej drużynie. Tak się stało z Mateuszem. A Jakub ma mentalność zwycięzcy. W Liverpoolu jest zawsze miejsce dla ludzi z taką pasją do piłki. W futbolu wielkie rzeczy rodzą się wtedy, gdy piłkarz zaczyna widzieć, jak jego umiejętności można wtopić w zespół. Na tym polega wychowywanie piłkarzy. Muszą to widzieć, słyszeć i czuć. Wykorzystaliśmy ostatnie tygodnie, by dać mocny impuls chłopakom z naszej akademii. Wzmocnić poczucie jedności w klubie. To trzeba budować w piłkarzach od wczesnego wieku: trzeba im dać poznać pierwszą drużynę, rozpalać w nich nadzieję, wiarę we własne talenty. Niech chłoną nasze sposoby gry, nasze pomysły. Wszyscy wiedzą, że Liverpool wierzy w młodość i wychowanków. Bardzo dbamy z Juergenem o tę wewnątrzklubową drogę piłkarzy do pierwszej drużyny. Mateusz i Jakub mogli ostatnio dużo potrenować z Salahem, Firmino, Fabinho, Trentem. Takie talenty potrzebują idoli. Przykład działa na nich lepiej niż krytyka. Czekamy, aż ich talent się połączy z doświadczeniem. Chcieliśmy, żeby przekonali się podczas tych treningów, jakie są nasze wartości. I że jesteśmy skromni. Marchewka, jak mówią, lepiej działa niż kij.  

Arthur Renard jest holenderskim dziennikarzem, publikuje m.in. w "Guardianie", "Timesie," "La Gazzetta dello Sport" i "Voetbal International". 

W środę 7 kwietnia premiera książki wydawnictwa Agora "Klopp. Mój romans z Liverpoolem" Anthony'ego Quinna. Można ją kupić tutaj

Więcej o: