Tottenham w ostatnich latach zrobił wiele, by na stałe rozsiąść się wśród najsilniejszych klubów Europy. Londyńczycy stopniowo wzmacniali drużynę, w której nie brakuje gwiazd, mają też najnowocześniejszy stadion na świecie i jednego z najlepszych trenerów w historii. W Tottenhamie dbają też o PR i promocję, jaką zapewnił im serial dokumentalny Amazona czy efektownie opakowane transfery Garetha Bale'a i Alex Morgan. W Tottenhamie wciąż brakuje jednak najważniejszego - trofeów. Na nie londyńczycy czekają już 13 lat, bo ostatni raz triumfowali w Pucharze Ligi w 2008 roku.
Kiedy 21 listopada Tottenham pokonał u siebie Manchester City 2:0, wielu wróżyło, że to wreszcie może być "ten" sezon. Drużyna Jose Mourinho awansowała na pierwsze miejsce w Premier League, co wystarczyło, by komplementy sypały się z każdej strony. Pochwały zbierali nie tylko piłkarze, ale też Mourinho, w którym dostrzegano pozytywną przemianę.
"Bliscy Mourinho zdradzają, że dawno nie był tak szczęśliwy. Znów jest zabawny: na Instagramie, w serialu 'All or Nothing', w wywiadach. Dodaje zdjęcie z klubowej siłowni i przy okazji kpi z reprezentacyjnej przerwy, po porażce w Lidze Europy ze śmiertelną powagą informuje, o której następnego dnia będzie trening. W serialu skupia na sobie całą uwagę - gdy nie ma go na ekranie, czekasz, aż się pojawi. Mauricio Pochettino, postrzegany jako znacznie bardziej postępowy i otwarty trener, widział w tych kamerach - zamontowanych niemal w każdym zakamarku ośrodka treningowego - spore zagrożenie. Mourinho zobaczył szansę. Napisał sobie tę rolę: uśmiechniętego, inteligentnego, niezwykle pewnego siebie, zabawnego, chwilami serdecznego, miłego faceta" - na Sport.pl pisał o Portugalczyku Dawid Szymczak.
Tamten czas dzisiaj jest już tylko wspomnieniem. Tottenham znów przegrywa ważne mecze, a w spotkaniach z teoretycznie słabszymi traci głupie gole. Mourinho nie jest już zabawnym facetem z Instagrama, tylko trenerem, którego znamy od lat: wiecznie szukającym wymówek, szorstkim, czasami nawet chamskim. Jak wtedy, gdy na pytanie o Bale'a odburknął reporterce telewizyjnej, że "nie zasługuje na odpowiedź".
W grze drużyny i zachowaniu trenera dziennikarze na Wyspach doszukują się już analogii do momentów, w których Portugalczyk tracił dwie poprzednie prace w Chelsea i Manchesterze United. Wtedy też rezultaty były dalekie od oczekiwanych, a Mourinho widział wroga za każdym rogiem.
Od zwycięstwa z Manchesterem City Tottenham wygrał tylko 4 z 13 meczów w Premier League. Drużyna, która miała bić się o mistrzostwo Anglii, dziś zajmuje 8. miejsce w tabeli i musi drżeć o awans do przyszłorocznej Ligi Mistrzów. Nikt już nie pamięta o efektownych zwycięstwach z początku sezonu, dzisiaj mówi się o kolejnych, bezbarwnych porażkach z Liverpoolem (1:3), Brighton (0:1) i Chelsea (0:1), bo takiej serii Tottenham nie miał od 2012 roku. W nowej rzeczywistości musiał też odnaleźć się Mourinho, bo porażki z Liverpoolem i Chelsea sprawiły, że Portugalczyk pierwszy raz przegrał w Premier League dwa mecze z rzędu na własnym stadionie.
- Tottenham nie przegrał tylu meczów z rzędu od dawna? Przypomnijcie mi, kiedy zdobył ostatnie trofeum. Nie wiem, czy pamiętacie, ale wciąż mogę dać im co najmniej jedno - bronił się Mourinho przed ostatnim ligowym meczem z West Bromwich Albion (2:0), nawiązując do finału Pucharu Ligi, w którym pod koniec kwietnia Tottenham zagra z Manchesterem City.
Portugalczyk broni się szansami na trofea, ale i te powoli stają się w tym sezonie coraz mniejsze. Tottenham nie ma już szans na mistrzostwo Anglii, nie wygra też krajowego pucharu, z którego odpadł w środę, po dramatycznym meczu z Evertonem (4:5 po dogrywce). Odpadł w stylu, z którego kilkanaście lat temu Mourinho się naśmiewał.
- To nie jest wynik piłki nożnej, to wynik hokejowy. Kiedy w gierkach treningowych trzech na trzech pada wynik 5:4, odsyłam piłkarzy do szatni, ponieważ nie bronili wystarczająco dobrze - mówił Portugalczyk 17 lat temu po zwycięstwie Arsenalu nad Tottenhamem 5:4.
Wtedy Mourinho budował mistrzowską Chelsea, która w całym sezonie straciła raptem 15 goli, co do dziś jest rekordem ligi. Obecnie jego Tottenham ma nawet problemy z defensywą, co dla portugalskiego trenera musi być szczególnie bolesne. Jego drużyny od lat krytykowane są przecież za ofensywny pragmatyzm, ale też chwalone za skuteczną grę w obronie.
- Nie każcie mi, proszę, mówić o błędach, jakie popełniliśmy. One są tak oczywiste, że nie czuję się na siłach, by o nich opowiadać - tak Mourinho rozpoczął konferencję prasową po środowym meczu z Evertonem.
Tottenham odpadł na Goodison Park z Pucharu Anglii, chociaż rozegrał jeden z najlepszych meczów w ostatnim czasie. Światełko w tunelu w postaci efektownej postawy w ofensywie zabiły jednak banalne błędy w obronie. Błędy, z których drużyn Mourinho nigdy wcześniej nie znaliśmy.
Portugalczyk kombinuje, zmienia, szuka najlepszego rozwiązania dla defensywnej linii Tottenhamu. W 31 z 37 meczów tego sezonu Mourinho ustawiał zespół z czwórką obrońców. W tych 31 spotkaniach zobaczyliśmy aż siedem różnych par stoperów. Trener londyńczyków żongluje nie tylko nazwiskami, ale też formacjami, bo w meczach z Liverpoolem i Brighton skuteczne miały być ustawienia z trójką środkowych obrońców. Nie były.
Mourinho nie potrafi rozwiązać problemów w obronie, tak samo jak nie umie uniezależnić zespołu od duetu Harry Kane - Heung-min Son. Anglik i Koreańczyk są najskuteczniejszą parą w Premier League od 26 lat i czasów Alana Shearera i Chrisa Suttona w Blackburn Rovers. Liczby Kane'a i Sona z jednej strony są wspaniałe, ale z drugiej brutalne dla Tottenhamu.
Anglik i Koreańczyk strzelili łącznie aż 26 z 36 goli drużyny w tym sezonie Premier League! Różnica między tą dwójką i resztą zespołu jest jeszcze brutalniejsza, gdy pod uwagę weźmiemy wszystkie rozgrywki. Kane w tym sezonie strzelił 21 goli, Son o cztery mniej, a następni w kolejności Lucas Moura, Tanguy Ndombele i Carlos Vinicius mają na koncie po sześć trafień. Podobnie jest pod względem asyst, Kane ma ich 14, Son 12, a trzeci w kolejności Steven Bergwijn 6.
Wspaniały duet Tottenhamu staje na rzęsach, by ciągnąć drużynę do przodu, jednak bez wsparcia pozostałych graczy jest to niemożliwe na dłuższą metę. Jeszcze gorzej londyńczycy wyglądają w momencie, gdy z gry wykluczony jest albo Kane, albo Son. W meczach z Brighton i Chelsea, gdy zabrało tego pierwszego, Tottenham oddał łącznie raptem sześć celnych strzałów.
W ostatnich tygodniach jednak nawet z Kanem i Sonem Tottenham nie potrafił zabijać meczów, które zamiast wygrywać, przegrywał lub remisował. Jeszcze gorzej jest, gdy zespół Mourinho przegrywał. Wtedy najczęściej widzieliśmy bezmyślne rzucanie piłek w stronę angielsko - koreńskiego duetu. Nadzieję na zmianę w ofensywie dał wspominany mecz z Evertonem.
- Zespół nie może polegać na jednym zawodniku, inni muszą do niego równać. Oczywiście w każdej drużynie jest co najmniej jeden wyjątkowy piłkarz, bez którego gra nie wygląda tak samo. Jego nieobecność nie zwalnia nas jednak z ciężkiej pracy i dawania z siebie wszystkiego - mówił Mourinho.
Tottenham wpadł w dołek, jednak wciąż w tym sezonie ma wiele do wygrania. Priorytetem oczywiście pozostaje ukończenie Premier League w czołowej czwórce, ale do zdobycia są też Puchar Ligi i Liga Europy, którą londyńczycy wznowią już za tydzień meczem z austriackim Wolfsbergerem.
Zanim jednak to Tottenham w sobotę zagra na wyjeździe z Manchesterem City. Kolejna odsłona rywalizacji Mourinho z Pepem Guardiolą będzie wyjątkowo interesująca, bo szukający przełamania londyńczycy zagrają z drużyną, która wygrała 15 meczów z rzędu, bijąc krajowy rekord.
Dla Tottenhamu to nie najlepszy moment na spotkanie z rozpędzoną maszyną Guardioli jednak ewentualny sukces może dodać londyńczykom tak potrzebnej energii na resztę sezonu. Energii, która może zdecydować o najbliższej przyszłości Portugalczyka. Bez niej Mourinho i Tottenham z dołka, w którym się znaleźli, mogą się już nie odkopać. Mecz City - Tottenham w sobotę o godz. 18:30.