Gol w 90. minucie rozstrzygnął o wyniku meczu na szycie Premier League!

Liverpool pokonał Tottenham 2:1 w hicie 13. kolejki Premier League. Mistrzowie Anglii odskoczyli rywalom w tabeli na trzy punkty.

Kiedy w 26. minucie meczu na Anfield Road Mohamed Salah pokonał Hugo Llorisa, a Liverpool objął prowadzenie w hicie Premier League, Juergen Klopp mógł mruknąć pod nosem: "sprawdzam". Jego drużyna w starciu z Tottenhamem grała doskonale, kompletnie dominując nad piłkarzami Jose Mourinho.

Zobacz wideo Kontrowersyjny wybór na podium Ikony Futbolu 2020. "Kimmich powinien być na jego miejscu" [SEKCJA PIŁKARSKA #75]

Liverpool momentami przypominał zespół, który zachwycał w poprzednim sezonie, mimo że w jego podstawowym składzie znaleźli się dwaj niedoświadczeni 19-latkowie: środkowy obrońca Rhys Williams i pomocnik Curtis Jones. Nie jest bowiem tak, jak opowiadał we wtorek na konferencji prasowej Mourinho, że Klopp ma tylko jeden duży problem w postaci kontuzji Virgila van Dijka.

Kłopotów kadrowych w zespole mistrza Anglii jest więcej, jednak w środę na Anfield Road długo nie było tego w ogóle widać. Zespół Kloppa grał rock'n'rolla, którego symbolem było ośmieszające zagranie Trenta Alexandra-Arnolda między nogami Heung-min Sona w 32. minucie.

Wydawało się, że Liverpool znalazł receptę na pokonanie drużyny Mourinho między szaleństwem Pepa Guardioli sprzed niespełna miesiąca i zachowawczością Franka Lamparda sprzed ponad dwóch tygodni. Manchester City odważnie zaatakował Tottenham na jego stadionie, dwukrotnie nadziewając się na zabójcze kontrataki. Chelsea u siebie nie zaryzykowała i po nudnym meczu szanowała bezbramkowy remis. Liverpool nie bał się zaatakować bramki rywala, dbając jednocześnie o bezpieczeństwo własnej.

Tottenham zawiodła brutalna skuteczność

Było to jednak tylko bezpieczeństwo pozorne. Dla Tottenhamu niekorzystny wynik w lidze nie był niczym nowym, ale strat w lidze piłkarze Mourinho nie odrabiali od 4 października i wyjazdu na Old Trafford. Chociaż gościom nie udało się efektownie wrócić jak w meczu z Manchesterem United (6:1) czy Southampton (5:2), to nie brakowało wiele, by z Anfield Road nie wracali z porażką. A może nawet wygrali ten mecz.

W 33. minucie, czyli chwilę po ośmieszającym zagraniu Alexandra-Arnolda, Son idealnie wkleił się w linię obrony Liverpoolu i w sytuacji sam na sam bez problemu pokonał Alissona. Tottenham, chociaż w pierwszej połowie miał tylko 21 procent posiadania piłki, wymienił raptem 119 podań (przy 448 Liverpoolu) i oddał tylko jeden strzał, to do przerwy remisował. Tuż po niej, jakby chcąc oszukać przeciwnika, londyńczycy ruszyli do ataków, jakich za kadencji Mourinho nie widujemy wiele. Tottenham zawiodła jednak jego brutalna skuteczność, która zabiła mecze z City i Arsenalem.

Nawet gdy londyńczycy znów się wycofali i głównie skupiali się na obronie własnego pola karnego, tworzyli doskonałe sytuacje. Okazji nie wykorzystali jednak ani Son, ani Steven Bergwijn, którego zatrzymał słupek, ani Harry Kane, który z bliska uderzył bardzo niecelnie głową.

Kiedy wydawało się, że zachowawcza i reaktywna taktyka Mourinho przyniesie Tottenhamowi kolejny punkt, Liverpool zadał nokautujący cios. Po dośrodkowaniu z rzutu rożnego gola w 90. minucie meczu strzelił Roberto Firmino, którego jeszcze kilka tygodni temu angielskie media przyklejały do ławki rezerwowych w obliczu doskonałej formy Diogo Joty. Joty, który z Tottenhamem nie zagrał z powodu kontuzji. 

Chociaż do końca sezonu jeszcze daleko, to ogromna radość Kloppa po meczu była wymowna. Liverpool odskoczył Tottenhamowi w tabeli na trzy punkty, ale mistrzowie Anglii zyskali nad rywalami inną przewagą. Dziś znów mają pewność, że bez szwanku mogą przetrwać niemal wszystko, mimo poważnie poobijanej kadry. Liverpool może nabrać rozpędu, by z impetem wejść w nowym rok, kiedy już na początku czekają go kolejne ważne mecze z ligową czołówką.

Więcej o: