Mógł skończyć z piłką i pracować w sklepie. Teraz wygryzł najdroższego bramkarza świata

Ostatnim bramkarzem Chelsea, który w ośmiu pierwszych meczach wpuścił tylko jednego gola, był Petr Cech. Dziś śladami jego legendy podąża Edouard Mendy, który nie tylko trafił na Stamford Bridge z tego samego klubu, ale zaliczył też identyczny start. Czy człowiek, który sześć lat temu myślał nad końcem kariery, może osiągnąć równie wiele?

Był grudzień 2018 roku, gdy uwagę Christophe'a Lollichona, byłego trenera bramkarzy Chelsea, zwrócono na Edouarda Mendy'ego. Grający w pierwszoligowym, francuskim Reims Senegalczyk imponował nie tylko warunkami fizycznymi, ale też sprawnością i refleksem. Mendy łączył w sobie wszystkie cechy, które Lollichon pokochał w Petrze Cechu, z którym pracował przez lata w Rennes i Chelsea

Zobacz wideo Grosicki: Przeżywam, że nie gram. Sytuacja jest ciężka [Sekcja Piłkarska #73]

Mimo że od rekordowego transferu Kepy Arrizabalgi minęły raptem cztery miesiące i nikt nawet nie myślał o skreślaniu Hiszpana, to Lollichon, który jest dziś szefem działu bramkarzy w Chelsea, bacznie przyglądał się postępom Mendy'ego. Zaledwie półtora roku później londyńczycy zapłacili za niego 22 miliony funtów. Senegalczyk trafił do Chelsea z Rennes tak samo Cech, który latem mocno polecał Frankowi Lampardowi transfer 28-letniego zawodnika.

Bezrobocie i rok na zasiłku

Mendy jest dziś częścią zmian, jakich Lampard dokonuje w Chelsea, mimo że sześć lat temu zastanawiał się, czy nie skończyć kariery. W 2014 roku bramkarz został zwolniony z amatorskiego Cherbourga i chociaż jego agent obiecywał mu angaż w Anglii, to Mendy ostatecznie został na lodzie. Senegalczyk szukał klubu nawet w urzędzie pracy. Robił wszystko, by się gdzieś zahaczyć i zarabiać pieniądze na siebie i ciężarną partnerkę. Bezskutecznie.

Mendy zaryzykował i przez blisko rok pobierał zasiłek dla bezrobotnych. Postanowił też wrócić do Le Havre, gdzie jako dziecko zaczynał przygodę z piłką. Chociaż były klub zezwolił Mendy'emu na treningi, to bramkarzy nie potrzebował. Senegalczyk rano ćwiczył z trenerem bramkarzy Le Havre, Michelem Courelem, a po południu bronił strzały oddawane przez brata. Do futbolu się jednak zniechęcił. Jak sam mówił, przez blisko rok nie oglądał meczów.

To wtedy na poważnie rozważał zakończenie kariery. Mendy chciał rozpocząć pracę w sklepie, bo na zasiłku wiecznie żyć nie mógł. W ostatniej chwili z propozycją odezwał się jednak były kolega z Cherbourga, Ted Lavie. To on zaproponował Mendy'emu przenosiny do Marsylii, gdzie Senegalczyk miał przejść testy i zostać bramkarzem rezerw. - To była moja ostatnia szansa, by wejść na poziom, o jakim zawsze marzyłem. Poziom, dla którego będę wstawał każdego ranka - mówił Mendy w rozmowie z beIN Sports.

Senegalczyk pomyślnie przeszedł testy i zyskał angaż, ale rok w Marsylii nie był szczególnie udany. Mendy pełnił rolę czwartego bramkarza, przegrywał rywalizację nawet w rezerwach, gdzie numerem jeden był młodzieżowy reprezentant Francji, Florian Escales.

- Wszedłem tam jednak na wyższy poziom. Przez rok trenowałem jak profesjonalista, podglądałem Steve'a Mandandę. Chociaż byłem tylko numerem cztery, to mogłem trenować z pierwszą drużyną. Dla mnie to był dowód, że daję radę i moje starania są doceniane. To był satysfakcjonujący rok - mówił Mendy.

"Cholera, to już?"

Po roku spędzonym w Marsylii odezwało się drugoligowe wówczas Reims. Mendy miał być tam zmiennikiem Johanna Carrasso. Szansa przyszła jednak dużo szybciej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Już po siedmiu minutach pierwszego meczu w sezonie 2016/17 Carrasso wyleciał z boiska z czerwoną kartką, a Mendy wszedł w jego miejsce. - Wszyscy na mnie patrzyli. Myślałem: "Cholera, to już?" - śmiał się Senegalczyk w rozmowie z beIN Sports.

Mecz z Amiens zakończył się remisem 1:1, a Mendy zebrał niezłe oceny. Nie był to jednak przełomowy moment, bo chociaż Senegalczyk miał zagwarantowane miejsce w składzie w dwóch kolejnych spotkaniach, to do kwietnia uzbierał łącznie raptem trzy występy. Pod koniec sezonu zagrał jednak w czterech meczach z rzędu, a rywalizacja z Carrasso o miejsce w bramce zaczęła się na nowo.

Mendy tę rywalizację wygrał i sezon 2017/18 zaczął już jako numer jeden. I zaczął go z przytupem, od czterech czystych kont z rzędu. Był to zwiastun dobrego sezonu, bo Reims ostatecznie awansowało do Ligue 1 z pierwszego miejsca, tracąc zaledwie 24 bramki w 38 meczach. 

Francuska ekstraklasa nie przerosła ani Reims, ani tym bardziej Mendy'ego. Drużyna zajęła ósme miejsce w tabeli, a Senegalczyk zachował aż 14 czystych kont w 38 meczach. Więcej mieli tylko Walter Benitez z OGC Nice oraz Mike Maignan z Lille. Wieści o dobrej grze Mendy'ego trafiły aż do zachodniego Londynu, a sam zawodnik latem zeszłego roku przeniósł się do Rennes za około pięć milionów euro.

Mendy, czyli spokój, którego dawno nie było

Kolejny dobry rok, w którym Mendy pomógł Rennes w awansie do Ligi Mistrzów, sprawił, że w końcu odezwała się Chelsea. Na Stamford Bridge zmęczeni już byli kolejnymi pomyłkami Kepy i chociaż Lampard publicznie bronił Hiszpana, to wiadomo było, że transfer nowego bramkarza jest kwestią czasu. 

Chociaż w angielskich mediach przewijały się nazwiska Jana Oblaka, Gianluigiego Donnarummy, Deana Hendersona, Nicka Pope'a czy Andre Onany, to ostateczny wybór padł na Mendy'ego. Kluczowy wpływ na decyzję klubu miał Cech, który wraz z Lollichonem obserwował postępy Senegalczyka.

- Wraz z działem odpowiadającym za bramkarzy zostaliśmy poproszeni o przygotowanie raportów i opinii dla trenera na temat nowego bramkarza. Edouard nie był jedyny na liście, ale był na jej szczycie, ponieważ mieliśmy największą wiedzę na jego temat i największe przekonanie do jego umiejętności - powiedział Cech w rozmowie z "The Times".  

Mendy z marszu wskoczył do bramki Chelsea i nie zawodzi. Senegalczyk jest o 11 centymetrów wyższy od Kepy, co sprawia, że nieporównywalnie lepiej radzi sobie przy dośrodkowaniach w pole karne, z czym Hiszpan miał ogromne problemy. Jednocześnie dobrze gra na linii i radzi sobie w grze nogami, z czym Kepa również miał kłopoty.

- Mendy idealnie pasuje do Chelsea. Nie tylko dał drużynie pewność, której tak często brakowało jej w poprzednim sezonie, ale umie też rozpocząć grę nogami, wykorzystując szybkość zawodników, których Lampard ma w przodzie - powiedział w "The Athletic" jeden z trenerów, który od dawna obserwuje senegalskiego bramkarza.

- Wniósł do gry dokładnie to, czego oczekiwaliśmy, czyli spokój i mądrość w podejmowanych decyzjach. Jego największą siłą są pojedynki w powietrzu. Dzięki warunkom fizycznym Mendy może pewnie wychodzić do piłek i chwytać je. Oceniam go jako bramkarza kompletnego - dodał Cech.

- To świetny, pozytywny gość. Uwielbiam jego etykę pracy. Na treningach nie zadaje miliona pytań, tylko kilka, które są absolutnie kluczowe dla jego gry i postawy całego zespołu - komplementował zawodnika Lampard.

Sam Mendy podkreśla, że gdyby sześć lat temu ktoś powiedział mu, że dojdzie do miejsca, w którym jest dzisiaj, nawet nie traciłby czasu na słuchanie takich "bajek". Chociaż jego kariera w Chelsea jest na samym początku, to już osiągnął wiele. Mendy posadził na ławce rezerwowych najdroższego bramkarza świata, a trenerowi i kibicom dał spokój, którego dawno nie zaznali.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.