Był zrozpaczony, miał problemy z prawem. Zarabiał 20 funtów, leczył się wódką. Dziś jest wielką gwiazdą

Chociaż Jamie Vardy w styczniu skończy 34 lata, to wciąż zachwyca w Premier League. Dla napastnika, który poważną karierę zaczął dopiero sześć lat temu, wiek to tylko liczba i z roku na rok jest coraz lepszy. W niedzielę Vardy i jego Leicester City postraszą aktualnego mistrza Anglii, Liverpool.

16 maja 2012 roku, kiedy Leicester City chwaliło się kupnem Jamiego Vardy'ego, selekcjoner reprezentacji Anglii ogłaszał kadrę na zbliżające się mistrzostwa Europy, a Liverpool zwalniał z posady trenera swoją legendę, Kenny'ego Dalglisha. Nic dziwnego, że transfer 25-letniego napastnika z piątej do drugiej ligi przeszedł w mediach bez echa. 

Zobacz wideo Wiceprezes PZPN: Dorabiamy ideologię do uśmiechu Lewandowskiego [Sekcja Piłkarska #72]

Na prezentacji Vardy'ego w nowym klubie zabrakło nie tylko dziennikarzy, ale i dopiętego na ostatni guzik scenariusza, który znamy z transferów gwiazd. Nie było przemów, uścisków dłoni, popisów z piłką i zdjęć w koszulce nowego klubu. Bo koszulki też nie było. W tamtym dniu Leicester City wciąż czekało na sprzęt od nowego sponsora technicznego, więc Vardy uśmiechał się do zdjęć ubrany w klubową bluzę z kapturem, siedząc ławce rezerwowych, z której w Leicester City miał się nie podnosić.

Od tamtej pory minęło ponad osiem lat, a Vardy, który w styczniu skończy 34 lata, jest na King Power Stadium legendą. W 2016 roku zdobył z klubem mistrzostwo Anglii i zagrał w Lidze Mistrzów. Cztery miesiące temu zdobył setną bramkę w Premier League, chwilę później, jako najstarszy piłkarz w historii odebrał nagrodę, dla najlepszego strzelca sezonu, a w tym już maszeruje po kolejną. Bo Vardy jest jak wino: im starszy, tym lepszy. Albo jak piszą Anglicy: im starszy, tym młodszy.

Odrzucony przez Sheffield Wednesday, uwięziony przez dozór

Dziś doświadczony napastnik lubi chwalić się swoją szybkością, niską tkanką tłuszczową i komorą do krioterapii, której używa między treningami i meczami, by zapewnić sobie lepszą regenerację. To radykalna zmiana w porównaniu do tego, kim Vardy był jeszcze kilka lat temu. Nie jako nastolatek, a już dojrzały mężczyzna, który o karierze profesjonalnego piłkarza nawet nie myślał. 

Marzenia Vardy'ego legły w gruzach, gdy miał 15 lat. To wtedy jego ukochane, rodzinne Sheffield Wednesday odrzuciło go, uznając, że jest za niski. - Byłem zrozpaczony - przyznał po latach Vardy, który miesiąc po zwolnieniu z klubu, wystrzelił w górę, rosnąc aż 20 centymetrów.

Anglik musiał znaleźć nową drogę w życiu, a to nie było łatwe z dwóch powodów. Po pierwsze Vardy nie miał żadnego doświadczenia, po drugie wdał się w problemy z prawem. W 2004 roku został oskarżony o udział w bójce pod pubem, przez co musiał chodzić w opasce dozoru elektronicznego i przestrzegać godziny policyjnej. W tamtym czasie Vardy był już zawodnikiem amatorskiego Stocksbridge Park Steels, w którym spędził siedem lat.

- Siedziałem w pubie z przyjacielem, który nosił aparat słuchowy. W pewnym momencie dwóch gości uznało, że zabawnie będzie się z niego ponaśmiewać. Stanąłem w jego obronie. Nie jestem dumny z tego, co stało się później, ale już taki jestem. Zawsze stoję po stronie przyjaciół - opowiadał Vardy.

I dodawał: Problem w tym, że kiedy oni później się bawili, ja przez sześć miesięcy siedziałem w domu. Dobrze, że miałem duży zapas filmów na DVD. Miałem też problemy z grą w klubie. Kiedy jechaliśmy na dalszy mecz wyjazdowy, mogłem zagrać tylko godzinę, bo musiałem wracać do domu. Musiałem się mocniej starać, by zapewniać nam wygraną odpowiednio wcześniej. Opaskę traktowałem jak ochraniacz na kostkę. Nie można było jej rozwalić nawet młotkiem!

20 funtów tygodniówki i paczka Maltesersów

W weekendy Vardy bawił się w piłkarza-amatora, a w tygodniu pracował jako technik od włókien węglowych przy produkcji szyn dla niepełnosprawnych osób. Trudno, by przy takim trybie życia, myślał o diecie. Napoje energetyczne, słodycze i alkohol były jego codziennością. Gdy w 2010 roku Anglik trafiał do siódmoligowego Halifax Town, zażądał 20 funtów tygodniowo i paczki Maltesersów. Na jego szczęście klub przyjął te warunki. Na szczęście, bo od tamtej chwili jego kariera nabrała filmowego rozpędu.

Po roku w Halifax, dla którego Vardy strzelił 28 goli, zgłosiło się po niego piątoligowe Fleetwood Town. 34 bramki w 42 występach sprawiły, że po kolejnych 12 miesiącach 25-letnim napastnikiem zainteresowało się Leicester City, które zapłaciło za niego milion funtów.

- Czy rozmawiałeś już z Nigelem Pearsonem (ówczesnym trenerem Leicester - red.) - spytał Vardy'ego dziennikarz klubowej telewizji podczas prezentacji. - Teraz nie, ale kiedyś, gdy grał jeszcze w Sheffield Wednesday, wbiegłem na murawę i podbiegłem właśnie do niego - odpowiedział Anglik z charakterystyczną dla siebie, rozbrajającą szczerością.

- Pamiętam jego pierwszy dzień w klubie. Przyszedł do nas w niebieskiej koszulce, czerwonych spodenkach i białych tenisówkach. Pomyślałem: "Boże, kogo oni kupili?" - wspominał w rozmowie z "The Athletic" David Nugent, który nie tylko stworzył z Vardym parę napastników w Championship, ale też zaprzyjaźnił się z nim, zostając świadkiem na jego ślubie.

- Jamie od razu pokazał, że jest świetnym gościem. Nowi zawodnicy w klubie rzadko odzywają się w pierwszym tygodniu, a on już pierwszego dnia pokazał, że jest naturalny i pełen pozytywnej energii. Pokochaliśmy go, z miejsca stał się częścią grupy - wspominał Nugent. - Na początku nie zachwycał jednak na boisku i wszyscy myśleliśmy, że nie da rady. Uważaliśmy, że przeskok z piątej do drugiej ligi będzie dla niego zbyt duży. Szybko udowodnił nam, że się myliliśmy, co robił później jeszcze wielokrotnie - dodał.

Wódka na Skittlesach

Vardy zaliczył niezłe wejście do nowego klubu, mimo że miał notoryczne problemy z nogą. Uraz zaczął przeszkadzać napastnikowi do tego stopnia, że nie zdobył bramki w dziewięciu kolejnych spotkaniach. - Jeden z pracowników klubu zaczął się interesować tym, jak żyję po treningach i meczach. No, a ja w domu miałem trzylitrową butelkę, którą uzupełniałem Skittlesami i zalewałem wódką - mówił Vardy.

- Używałem tylko czerwonych i fioletowych Skittlesów, bo pozostałe mi nie smakowały. Kiedy cukierki rozpuszczały się w wódce, różnica smaków nie była odczuwalna! Gdy wieczorami nudziłem się w domu, nalewałem sobie i delektowałem się. Nie było to jednak dobre dla mojej nogi, o czym nie miałem pojęcia. Uświadomił mi to dopiero nasz fizjoterapeuta, który nie wierzył, że tak prosty uraz może nie goić się przez tak długi czas. Stało się to pewnego wieczoru, gdy zadzwoni do mnie i spytał, co robię. Wściekł się, kiedy usłyszał, że to samo co niemal codziennie, czyli że piję wódkę na Skittlesach - dodał. Nic dziwnego, że piosenka na jego cześć rozpoczyna się od słów "Jamie Vardy urządza imprezę".

Tryb życia nie pozwolił napastnikowi odnaleźć się w Championship, w której w pierwszym sezonie strzelił raptem cztery gole. W wieku 27 lat Vardy w końcu jednak dojrzał. Nie tylko na boisku, ale i poza nim. Jamie i Rebekah Nicholson poznali się w 2014 roku w klubie nocnym. Dwa lata później para była już małżeństwem. - Rebekah odegrała najważniejszą rolę w jego przemianie. Chociaż w dniu, w którym się poznali, Jamie nie powinien być tam, gdzie był, to kolejny raz w życiu miał mnóstwo szczęścia. Vardy jest dziś zupełnie innym, spokojniejszym gościem. Od wyjść z chłopakami zdecydowanie bardziej woli domowe zacisze, a jego największym grzechem jest picie Red Bulli - opowiadał Nugent. 

Szybszy od Drogby, Rooney'a i Lukaku

Vardy był jednym z najważniejszych zawodników w drużynie Pearsona, która w sezonie 2013/14 wywalczyła awans do Premier League. Chociaż debiutancką bramkę na najwyższym poziomie napastnik zdobył już w piątej kolejce w wygranym 5:3 meczu z Manchesterem United (miał tam też cztery asysty!), to w Premier League Vardy rozkręcał się wolno jak cała drużyna.

Na dziewięć kolejek przed końcem sezonu wydawało się, że po roku Leicester City wróci do Championship. W ostatnich tygodniach ligi drużyna Pearsona wygrała jednak aż siedem meczów, cudem ratując się przed spadkiem. Vardy strzelił wtedy cztery gole, a dwa z nich bezpośrednio zdecydowały o zwycięstwach z West Bromwich Albion (3:2) i Burnley (1:0).

Chociaż Anglik zdobył w karierze wiele bramek, to pierwsza z nich do dziś należy do jego ulubionych. Nie dlatego, że była wyjątkowo ładna czy dlatego, że zdobył ją słabszą, lewą nogą. Najważniejsze jest jej znaczenie dla drużyny, która potrzebowała punktów w meczu z bezpośrednim rywalem o utrzymanie.

Ale Vardy właśnie taki jest. Chociaż wciąż poprawia swoje statystyki, to o indywidualne pochwały wcale nie zabiega. W 2016 roku, gdy prowadził Leicester City do sensacyjnego mistrzostwa Anglii, mógł też zostać najlepszym strzelcem Premier League. Mógł, ale w przedostatniej kolejce zmarnował rzut karny i przegrał rywalizację z Harrym Kanem o jedną bramkę. - Ani przez chwilę tego nie żałowałem. Najważniejsze było to, co wywalczyliśmy wspólnie - wspominał Vardy w rozmowie z "The Athletic" z okazji strzelenia 100 goli w Premier League.

O tym jubileuszu oczywiście też dowiedział się z mediów, które zapowiadały go przy każdej okazji. Kiedy dowiedział się, że do osiągnięcia tego wyniku potrzebował mniej meczów niż Didier Drogba, Wayne Rooney czy Romelu Lukaku, odpowiedział tylko: "To chyba nieźle, prawda?".

Impreza inna niż poprzednie

Chociaż poważną karierę Vardy zaczął, gdy miał 25 lat, to jest już czwartym najlepszym strzelcem w historii Leicester City. Więcej od jego 139 bramek zdobyli tylko Ernie Hine (156), Arthur Rowley (265) i Arthur Chandler (273). 

Vardy ma też szansę piąć się w górę w klasyfikacji najskuteczniejszych piłkarzy w Premier League. Obecnie zajmuje w niej 21. miejsce ze 111 golami. Do pierwszej dziesiątki brakuje mu 39 bramek. Dogoniłby wtedy Michaela Owena, który jeszcze pięć lat temu mówił, że Vardy zdobywa bramki szczęśliwie i nie posiada instynktu prawdziwego snajpera. Były zawodnik Liverpoolu w podobnym tonie wypowiadał się o debiucie Vardy'ego w reprezentacji Anglii w 2015 roku, który nazwał pierwszym i zapewne ostatnim meczem w kadrze.

I Owenowi, i wielu innym, którzy przez lata kpili z Vardy'ego, dziś już może być tylko głupio. Doświadczony napastnik wielokrotnie pokazał, że nie można go skreślać i teraz udowadnia, że mimo upływu lat to się nie zmienia. Chociaż w styczniu Vardy skończy 34 lata, to w jego przypadku to tylko liczba. Bo on młodnieje wraz z wiekiem. Pod wodzą Brendana Rodgersa, który nauczył go zarządzania siłami na boisku, Vardy kwitnie i wciąż jest najlepszym zawodnikiem Leicester City i jednym z najlepszych w Premier League. 

I będzie tak jeszcze co najmniej przez półtora roku, kiedy kończy się jego kontrakt w klubie. Czy będzie to ostatnia umowa? Raczej nie, bo Vardy imprezy urządza dziś przede wszystkim na boisku.

Więcej o:
Copyright © Agora SA