Nietykalne trio Liverpoolu zostanie rozbite?! Nowy piłkarz zachwyca. Takiego wejścia nie było od 27 lat

We wtorek Diogo Jota znów strzelał gole dla Liverpoolu, popisując się hat-trickiem w wygranym 5:0 meczu z Atalantą w Lidze Mistrzów. Portugalczyk wyrasta na nową gwiazdę zespołu, choć jeszcze półtora miesiąca temu jego transfer na Anfield Road był sporym zaskoczeniem.

Kiedy latem 2016 roku Atletico Madryt ściągało do siebie Diogo Jotę za siedem milionów euro z Pacos de Ferreira wydawało się, że niespełna 20-letni wówczas Portugalczyk za chwilę podbije hiszpańską La Ligę. Jota miał za sobą kapitalny sezon, w którym strzelił 14 goli i dołożył 10 asyst. Chociaż interesowały się nim FC Porto i Benfica, czyli krajowi giganci, to skrzydłowy w Portugalii grać już nie chciał. Czuł, że tamtejsza liga stała się dla niego za mała.

Zobacz wideo Przygody Grosickiego to materiał na film sensacyjny. "Dostałby ogromne pieniądze. Całe szczęście się to nie stało" [SEKCJA PIŁKARSKA #70]

To jednak nie Jota, a sprowadzony w tym samym czasie z Benfiki Nico Gaitan, zajął w Madrycie miejsce Ardy Turana, który rok wcześniej zamienił stolicę Hiszpanii na Barcelonę. Co więcej, Jota w Atletico nigdy nie zagrał. Portugalczyk najpierw został wypożyczony do FC Porto, a rok później do Wolverhampton, które skorzystało z możliwości wykupienia go. O tym, że Jota miał być gwiazdą Atletico, niektórzy już nawet nie pamiętają.

Wolverhampton, czyli strzał w dziesiątkę

Nie można powiedzieć, że w sezonie 2016/17 Jota rozczarował na wypożyczeniu w FC Porto. Dziewięć goli i siedem asyst we wszystkich rozgrywkach w wykonaniu tak młodego piłkarza jest przecież wynikiem co najmniej dobrym. Po Jocie spodziewano się jednak więcej. Rok wcześniej nastolatek błyszczał w ligowym średniaku, więc oczekiwano, że w jednej z najlepszych drużyn w kraju jego talent rozwinie się na dobre.

Przez 12 miesięcy w Portugalii emocje wokół piłkarza jednak nieco ostygły, a gdy latem 2017 roku ogłaszano jego wypożyczenie do grającego w Championship Wolverhampton, niektórzy zaczęli traktować Jotę z przymrużeniem oka. Piłkarz, który miał podbijać hiszpańską ekstraklasę, ląduje na zapleczu Premier League? Coś tu musi być nie tak.

Wypożyczenie do Wolves okazało się jednak strzałem w dziesiątkę. Na miejscu Jotą zaopiekował się Nuno Espirito Santo. Portugalski trener do klubu trafił w tym samym czasie, także z FC Porto, z którym rozstał się po nieudanym sezonie zakończonym na drugim miejscu w lidze. W Wolverhampton Jota spotkał też grupkę rodaków, których do drużyny sprowadził portugalski superagent Jorge Mendes.

W pierwszych sześciu miesiącach Jota strzelił aż 11 goli dla Wolves, które pozwolił drużynie Espirito Santo wypracować 11-puntową przewagę nad rywalami w tabeli. Ostatecznie "Wilki" pewnie awansowały do Premier League, a Portugalczyk już w styczniu został wykupiony z Atletico za 14 milionów euro.

Efektowne przełamanie 

Po pierwszych tygodniach gry w Premier League wątpliwości co do rozmiaru talentu piłkarza jednak wróciły. Chociaż Wolverhampton nieźle radziło sobie na najwyższym poziomie w Anglii, to Jota nie strzelał goli. Przełamał się dopiero na początku grudnia, kiedy zdobył bramkę w końcówce wygranego 2:1 meczu z Chelsea.

Portugalczyk przerwał serię sześciu meczów zespołu bez zwycięstwa, ale co równie istotne, złapał niezbędny na boisku luz. W kolejnym meczu z Newcastle (2:1) znów strzelił gola, a kilka dni później przeciwko Bournemouth (2:0) zaliczył asystę. Chociaż na przełomie grudnia i stycznia Jota zmagał się z kontuzją uda, to w drugim spotkaniu po powrocie błysnął trzema golami w wygranym 4:3 dreszczowcu z Leicester City. Tamten hat-trick był pierwszym w wykonaniu zawodnika Wolverhampton w Premier League.

Jota potrafił zdobywać bramki nie tylko ważne, ale i spektakularne. Jak w połowie marca zeszłego roku w Pucharze Anglii, gdy przebiegł z piłką pół boiska, ośmieszył Luke'a Shawa i dobił Manchester United.

 

"J0ta"

Od wspomnianego meczu z Chelsea Jota strzelił w lidze dziewięć goli, do których dołożył pięć asyst. To m.in. dobra forma Portugalczyka w drugiej połowie sezonu sprawiła, że beniaminek z Wolverhampton zajął w tabeli Premier League miejsce gwarantujące mu udział w Lidze Europy. Dla "Wilków" był to powrót do europejskich pucharów po 39 latach. 

Chociaż w Europie Jocie zdarzało się błyszczeć, gdy strzelał po hat-tricku w meczach z Besiktasem i Espanyolem, to w najważniejszym, ćwierćfinałowym spotkaniu z Sevillą (0:1) zagrał tylko kilka minut. To, że przy bezbramkowym remisie i przewadze hiszpańskiej drużyny, Espirito Santo najpierw wpuścił na boisko wiecznie rezerwowego Pedro Neto, najlepiej świadczy o spadku formy Joty. Portugalczyk z gracza absolutnie podstawowego stał się rezerwowym, który miał problemy z wiarą w siebie.

Wszystko, co dla niego najgorsze w poprzednim sezonie zaczęło się po wznowieniu rozgrywek po przerwie spowodowanej pandemią koronawirusa. W tamtym czasie Jota zdobył tylko jedną bramkę w lidze i stracił pewne miejsce w składzie, co przeciągnęło się do początku obecnych rozgrywek.

Chociaż statystyki bronią Portugalczyka (16 goli i 6 asyst we wszystkich rozgrywkach) to w poprzednim sezonie, a zwłaszcza w jego końcówce, był piłkarzem znacznie słabszym. Jota albo był niewidoczny w najważniejszych meczach, albo fatalnie marnował doskonałe sytuacje do strzelenia gola. Tak było przeciwko Aston Villi, gdy kopnął piłkę wysoko nad bramką, mimo że pod nogi rzucił mu ą bramkarz rywali. Tak było też w meczu z Evertonem, gdy Jota przewrócił się przed pustą bramką. Portugalczyk nie popisał się też w rewanżu z Olympiakosem w Lidze Europy, kiedy w sytuacji sam na sam piłkę spod nóg wybił mu bramkarz.

W sieci skrzydłowego zaczęto złośliwie nazywać "J0tą". Kiedy 19 września Liverpool ogłosił pozyskanie Portugalczyka za 45 milionów euro, bardziej dziwił sam transfer niż brak żalu ze strony kibiców Wolverhampton.

Najlepszy od czasów Fowlera

Przejście Joty do mistrza Anglii za spore pieniądze było dla wielu dużym zaskoczeniem. W Portugalczyku widziano skrzydłowego niezbędnego do rotacji przy napiętym terminarzu tego sezonu. Nikt nie mógł spodziewać się, że Jota do nowej drużyny wejdzie z drzwiami.

Już w ligowym debiucie 23-latek dobił Arsenal na Anfield (3:1). W ostatnich dwóch meczach Premier League strzelał decydujące gole przeciwko Sheffield United i West Hamowi (oba zakończone zwycięstwem Liverpoolu 2:1). W Lidze Mistrzów, poza Atalantą, zdobył też bramkę w spotkaniu z Midtjylland, która była trafieniem numer 10 tys. w historii klubu.

Po 10 występach Jota ma na koncie siedem goli. Takiego wejścia do Liverpoolu nie miał nikt od 27 lat i popisów Robbiego Fowlera. Portugalczyk znakomicie pasuje do układanki Juergena Kloppa, jest przydatny na każdej pozycji w ofensywie i świetnie odnajduje się w pressingu, który dla stylu gry zespołu niemieckiego trenera jest rzeczą kluczową. - W naciskaniu na rywali jest potworem. Będzie tu doskonale pasował - mówił o zawodniku asystent Kloppa, Pep Lijnders.

Po doskonałym początku w nowym klubie wielu widzi już w Jocie piłkarza, który może rozbić tercet ofensywny Mohamed Salah - Roberto Firmino - Sadio Mane. Ten jeszcze przed chwilą wydawał się nietykalny, ale już na konferencji prasowej po meczu z Atalantą Klopp musiał bronić Firmino, który w całym 2020 roku strzelił mniej goli niż Jota po przyjściu do Liverpoolu.

- Dobre występy piłkarzy nie powodują u mnie bólu głowy. Dobra forma Joty i styl gry Atalanty sprawiły, że mogłem dać odpocząć Firmino. Bez niego nie byłoby nas nawet w Lidze Mistrzów. W ogóle to bardzo niesprawiedliwe. W momencie, gdy jeden z naszych zawodników błyszczy, rozmawiamy o innym, który rozegrał pewnie 500 meczów z rzędu. Diogo zagrał kapitalnie, ale to nie ma nic wspólnego z Roberto - irytował się Klopp.

Niemiec od razu zaufał Jocie, a ten odpłacił mu się w najlepszy możliwy sposób. Być może niedługo to Klopp, a nie Espirito Santo uważany będzie za najważniejszego trenera w karierze Portugalczyka. Trenera, który pozwoli mu ustabilizować formę i grać na miarę ogromnych możliwości.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.