W Teatrze Marzeń spadnie maska Jose Mourinho? Mecz Tottenhamu z Manchesterem United może odpowiedzieć na wiele pytań

Mecz na Old Trafford będzie ciekawy z wielu względów: jeżeli gdzieś może spaść maska pokornego, ofensywnego Mourinho, to właśnie w Teatrze Marzeń. Manchester United to pierwszy rywal, który może powiedzieć coś więcej o stylu, jaki Tottenham ma prezentować w najbardziej prestiżowych meczach.

Opinia o Jose Mourinho, jako defensywnym i zachowawczym trenerze wzięła się właśnie z meczów przeciwko najlepszym. Wtedy zamiast skupić się na swojej jeździe, wolał wsadzić kij w szprychy rywalom. Chociaż wydawało się, że ma równorzędny zespół, ustawiał piłkarzy tak, jakby w otwartej walce byli skazani na porażkę. 

Zobacz wideo

Jose Mourinho wraca do Manchesteru. Amazon się cieszy

Jego Tottenham na razie jest zespołem zupełnie innym. Narzuca swój styl, przejmuje inicjatywę, atakuje, zdobywa bramki, a później zaczyna je tracić, gwarantując kibicom emocjonujące końcówki spotkań. Tak było z West Hamem i Bournemouth. Z Olympiakosem inaczej, ale błędy w defensywie też się pojawiły: zamiast na końcu, to na początku spotkania. Tottenham w trzech meczach zgromadził 9 punktów, zdobył 10 bramek, ale 6 stracił. Od lata 2014 roku w kolejnych trzech spotkaniach zespołów Mourinho nie padało tyle goli.

W Amazonie, przygotowującym duży dokument o Tottenhamie, zacierają ręce. Historia została podana na tacy już w czwartym meczu: Mourinho wraca do Manchesteru, na pierwszy tak prestiżowy mecz. I jak na każdym spotkaniu z byłą będzie chciał się pokazać. Żeby żałowała, pozazdrościła nowej, wróciła wspomnieniami do tych kilku przyjemnych chwil. Jose ma szansę nie tyle na zemstę, co udowodnić, że to on miał rację np. narzekając na skład i domagając się kolejnych transferów. Może wypunktować Manchester pokazując, że tylko jego zachowawcza taktyka miała sens. 

A może przeciwnie - wróci stary Mourinho? Ten próbujący w ważnych meczach przede wszystkim nie przegrać. Niby Manchesteru bez Paula Pogby (Amazon żałuje, byłby kolejny wątek) i Anthony’ego Martiala bać się nie sposób, ale to wciąż marka. Mecz jest na Old Trafford, a przecież Tottenham nie wygrał na wyjeździe przez dziesięć miesięcy. Musiał przyjść Mourinho i mecz ze słabym West Hamem, by wreszcie się ta sztuka udała. Czy Portugalczyk nie zwątpi? Nie wróci do starych przyzwyczajeń? Nadal będzie pozwalał Serge’owi Aurierowi grać jak skrzydłowy, a w środku pola podtrzyma chęć gry, a nie jedynie rozbijania gry rywala? 

Mourinho pacyfistyczny, troskliwy i wyrozumiały. Do kiedy?

Na przedmeczowej konferencji mówił jak Nelson Mandela: że w Manchesterze United nie przegrywał - albo wygrywał, albo się uczył. Jakże inna jest to postawa od przyjętej przed powrotem na Stamford Bridge, gdy po raz pierwszy przyjeżdżał tam z diabłem na piersi. Trzy lata temu zaczął spotkanie z dziennikarzami od przypomnienia: "Chelsea zdobyła cztery mistrzostwa Anglii w swojej historii. Trzy ze mną, jedno drużyną, którą zostawiłem". A gdy poległ 0:4, uczył Antonio Conte dobrych manier i krytykował za zbyt ekspresyjną radość. W sali konferencyjnej przyczepił się na dobrych kilka miesięcy do stylu gry byłego klubu: "Dużo się bronią. Bardzo dużo. Robią to bardzo dobrze – strzelają gola, bronią i wygrywają" – mówił niby to z uznaniem, a jednak zaczepiając. 

Przyjemnie obserwuje się zmianę Jose Mourinho, bo nie brakuje odniesień, punktów zaczepienia. Miał kilka pierwszych konferencji prasowych w różnych klubach i na żadnej nie wypadł tak pozytywnie jak na ostatniej w Tottenhamie. Już kilka razy wracał walczyć z byłym klubem i jeszcze nigdy nie był tak pacyfistycznie nastawiony. – Wejdźcie do mojego gabinetu, mam tam zdjęcie z Manchesteru United, bo naprawdę byłem tam szczęśliwy. Jedno z pucharem Ligi Europy w Sztokholmie i drugie z Pucharem Carabao – zapraszał dziennikarzy. 

Później z humorem wspominał ponad dwa lata spędzone w Manchesterze: - Mieszkanie w apartamencie hotelu Lowry było idealnym rozwiązaniem. Byłbym nieszczęśliwy, gdybym mieszkał sam w domu. Musiałbym sprzątać, a nie chciałem. Musiałbym prasować, a nie wiem jak to robić. Gdybym musiał gotować, jadłbym smażone jajka i kiełbaski, bo to jedyne co umiem zrobić. Byłbym bardzo nieszczęśliwy – uśmiechał się. – To było niesamowite mieszkanie. Nie pokój. Było cały czas moje, więc mogłem tam wszystko zostawić. Miałem telewizor, książki i komputer. Prosiłem o latte, dostawałem latte. Gdy nie chciałem iść na obiad, bo pracowałem, prosiłem, żeby mi go przynieśli – opisywał.

Do końca konferencji kogoś chwalił. Zaczął od swoich piłkarzy: w Sonie "jest zakochany", Dele Alli "może osiągnąć wszystko, co chce", a Toby Alderweireld, Jan Vertonghen i Christian Eriksen, którym po sezonie kończą się kontrakty są "świetnymi profesjonalistami". Mourinho pochwalił się też relacjami, jakie wiążą go z byłymi szefami, co miało być potwierdzeniem, że w Manchesterze „nie pojawi się jako czarny charakter lub wróg”. -  Przed świętami na pewno porozmawiam przez telefon z Edem Woodwardem (Manchester United), Florentino Perezem (Real Madryt), Massimo Morattim (byłym właścicielem Interu), Pinto da Costą (Porto). Porozmawiamy niezależnie od tego czy wygrywaliśmy, czy przegrywaliśmy, czy odnieśliśmy sukces, czy nie. Tworzyliśmy to razem. Te relacje z ludźmi są dla mnie bardzo ważne – mówił.

Poprowadził Tottenham już w trzech meczach, a maska wciąż nie spadła. Nadal jest "The Humble One": to zaprosił na obiad z drużyną chłopca, który "asystował" przy bramce z Olympiakosem w Lidze Mistrzów, to wychwalał Eddiego Howe’a w przeddzień meczu z Bournemouth, a gdy już wygrał, to zamiast chwalić się trzecią wygraną z rzędu albo rozpocząć psychologiczną gierkę przed meczem z Manchesterem, wolał uciec się do frazesu, że jest jeszcze wiele do poprawy, to przepraszał Moussę Sissoko za zamianę już po 30 minutach, to jeszcze raz powtórzył, jak na pierwszej konferencji kilka razy, że w tym wszystkim nie chodzi o niego, a o zespół. 

Zachowuje się niepokojąco spokojnie, dlatego część obserwatorów widzi w nim drapieżnika. Nie mógł przez niecały rok aż tak złagodnieć. Ale mógł się nauczyć lepiej polować. Żeby dopaść ofiarę, trzeba się zaczaić, wyczekać odpowiedni moment do ataku. Może Mourinho właśnie się czai? To tłumaczyłoby ten pozorny spokój.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.