Mieli straszyć potęgi Premier League, zamiast tego drżą przed spadkiem. Setki milionów na słabych piłkarzy

Kiedy Farhad Moshiri chwilę po sprzedaniu udziałów w Arsenalu stał się właścicielem Evertonu wydawało się, że klub z Goodison Park czeka świetlana przyszłość. Setki milionów euro wydane na słabych piłkarzy i niejasna polityka transferowa sprawiły jednak, że drużyna Marco Silvy jest dziś tuż nad strefą spadkową Premier League.

Był doliczony czas niedzielnego meczu Leicester City z Evertonem (2:1), gdy zwycięskiego gola dla gospodarzy strzelił Kelechi Iheanacho. Mimo że drużyna Marco Silvy zagrała najlepsze spotkanie od kilku tygodni, to znów przegrała w Premier League. Już ósmy raz w obecnym sezonie. 

Zobacz wideo

Chociaż Everton miał w tym sezonie awansować co najmniej do Ligi Europy, to po 14 ligowych kolejkach jest dopiero na 17. miejscu w tabeli, zaledwie dwa punkty nad strefą spadkową. Dni Silvy na Goodison Park wydają się być policzone, zwłaszcza że jego drużynę czeka mordercza seria meczów w lidze przeciwko Liverpoolowi (środa, 21:15), Chelsea, Manchesterowi United i Arsenalowi.

- Wiele razy mówiłem, że nie jestem odpowiednim adresatem pytań dotyczących mojej przyszłości. Wiem co robię. Jutro czeka mnie kolejny dzień w pracy, który muszę wykorzystać do przygotowania zespołu do następnego meczu. Nie mam nic do dodania - mówił ze spokojem Silva po meczu z Leicester.

Chociaż kibice Evertonu głównego winnego obecnej sytuacji zespołu upatrują właśnie w portugalskim szkoleniowcu, to problem klubu z Goodison Park jest znacznie głębszy. I sięga poza boisko, aż na poziom zarządzania, którym Everton mógł chwalić się przez lata.

Kontuzje i przespane okienko

Brytyjscy dziennikarze są zgodni: Everton jeszcze nie zwolnił Silvy tylko dlatego, że na rynku nie ma trenera, który gwarantowałby poprawę wyników i zgodził się pracować na Goodison Park. Opowieści o zainteresowaniu Mauricio Pochettino można włożyć między bajki. Faworytami do objęcia posady po Silvie są na razie obecny menedżer Bournemouth - Eddie Howe - oraz David Moyes, który w Evertonie pracował przez 11 lat, zanim został następcą sir Alexa Fergusona w Manchesterze United.

Ale za bardzo słabą postawę drużyny odpowiada nie tylko Silva, którego w poprzednich rozgrywkach od awansu do eliminacji Ligi Europy dzieliły raptem trzy punkty. Brytyjskie media wskazują, że największym problemem Evertonu jest sytuacja kadrowa, w tym urazy. Duży wpływ na grę "The Toffees" ma mieć kontuzja Jeana-Philippe'a Gbamina, za którego klub latem zapłacił 25 milionów euro, a który miał zastąpić w zespole sprzedanego do PSG Idrissę Gueye'a. Nie bez znaczenia mają też pozostawać makabryczna kontuzja innego pomocnika, Andre Gomesa czy urazy Bernarda oraz Fabiana Delpha.

Obecne kłopoty Evertonu to również efekt zepsutego letniego okienka transferowego. Odpowiadający za sprowadzanie piłkarzy Marcel Brands na Goodison Park trafił z PSV Eindhoven w maju zeszłego roku, tydzień po Silvie. I o ile rok temu ich współpraca wyglądała obiecująco, o tyle w tego lata Everton na rynku transferowym się nie popisał.

Chociaż latem klub opuściło dwóch środkowych obrońców - Kurt Zouma i Phil Jagielka - to w ich miejsce na Goodison Park nie trafił nikt. Priorytetem dla Silvy i Brandsa było ściągnięcie Wilfrieda Zahy, jednak mimo długich negocjacji, Iworyjczyk ostatecznie został w Crystal Palace. Zamiast niego do Evertonu trafił Alex Iwobi. Był to desperacki ruch. Klub z Liverpoolu zapłacił Arsenalowi za zawodnika ponad 30 milionów euro, a negocjacje z nim prowadził ostatniego dnia okienka, gdy ten przebywał na jachcie w Dubaju.

Kean, czyli rozczarowanie

Silva potrzebował przede wszystkim klasowego napastnika, którego w Evertonie nie ma od odejścia Romelu Lukaku. Obiecującym transferem wydawało się sprowadzenie 19-letniego Moise Keana z Juventusu. Na razie jednak wielki talent potwierdza to, co pisali o nim włoscy dziennikarze. Największym problemem młodego napastnika nie jest brak doświadczenia, tylko brak odpowiedniej mentalności i podejścia do zawodu niezbędnych do zaistnienia na wysokim poziomie.

Kean, który kosztował Everton blisko 30 milinów euro, wciąż czeka na pierwszego gola w nowym klubie. 19-latek rozegrał na razie raptem 419 minut w 12 występach we wszystkich rozgrywkach. Na Wyspach do tej pory zasłynął tylko z dwóch scysji z Silvą. Za jedną, spowodowaną spóźnieniem na odprawę przed meczem z Southampton, został wyrzucony z kadry meczowej.

Ojciec napastnika zdążył już publicznie nazwać ten transfer pomyłką. Chociaż sam Kean z jego zdaniem się nie zgodził, a Silva wciąż wspiera zawodnika w mediach, to na razie nic nie wskazuje na to, by reprezentant włoskiej młodzieżówki okazał się dla Evertonu wzmocnieniem.

Szastanie pieniędzmi i zła zmiana polityki

Tegoroczne sprowadzenie 19-letniego Keana, 23-letnich Iwobiego i Gbamina oraz 25-letniego Gomesa, a także zeszłoroczne transfery 21-letniego Richarlisona, 23-letniego Yerry'ego Miny oraz 25-letniego Lucasa Digne'a, to efekt nowej polityki Evertonu. Polityki, która po radykalnej zmianie, również wydaje się być problemem klubu i zespołu Silvy.

Everton przez lata słynął z odpowiedniego zarządzania i rozsądnego budowania drużyny. Kiedy przez lata najwięksi prześcigali się w kwotach wydawanych na piłkarzy i kolejnych szkoleniowców, klub z Goodison Park spokojnie umacniał swoją pozycję. Przecież przez 14 lat pierwszą drużynę prowadzili tylko dwaj trenerzy - Moyes i Roberto Martinez. 

Kiedy w lutym 2016 roku Everton przejął Farhad Moshiri wydawało się, że klub czeka świetlana przyszłość. W oczach wielu ekspertów "The Toffees", wzmocnieni pieniędzmi irańskiego biznesmena, stali się kandydatem do zostania największym zagrożeniem dla klubów z "top six" w Premier League. Takim, jakim jest dzisiaj Leicester City.

Wraz z przybyciem Moshiriego na Goodison Park pojawiły się nie tylko duże pieniądze, ale również związana z nimi niecierpliwość właściciela. Irańczyk przez niespełna cztery lata zwolnił już trzech trenerów - Martineza, Ronalda Koemana i Sama Allardyce'a. Chociaż dwaj ostatni mogą mówić, że nie otrzymali dużo czasu na zbudowanie drużyny, to na hojność właściciela narzekać nie mają prawa. Hojność nie poszła jednak w parze z jasnym planem budowania zespołu. Everton kupował dużo i drogo, ale brakowało w tym pomysłu.

Latem 2016 roku Koeman, wraz z ówczesnym dyrektorem sportowym Stevem Walshem, wydał blisko 70 milionów euro na transfery Yannicka Bolasiego, Morgana Schneiderlina, Ashley'a Williamsa i Ademoli Lookmana. Dobre słowo można powiedzieć tylko o Schneiderlinie, ale i on gwiazdą na Goodison Park nigdy nie został.

Rok później za około 140 milionów euro na Goodison Park trafili m.in. Gylfi Sigurdsson, Michael Keane, Davy Klaassen, Nikola Vlasić i Jordan Pickford. Za w pełni udane należy uznać tylko sprowadzenie ostatniego z nich. Allardyce, który w listopadzie 2017 roku zastąpił zwolnionego Koemana, w styczniu za 45 milionów euro kupił do Evertonu Theo Walcotta i Cenka Tosuna. Obaj również okazali się niewypałami.

Kilka miesięcy później na Goodison Park nie było już ani Allardyce'a, ani Walsha. Pierwszego zastąpił Silva, drugiego Brands. Chociaż Everton wciąż nie boi się wydawania dużych pieniędzy, to od tamtej pory sprowadza piłkarzy znacznie młodszych. Zdecydowana decyzja Moshiriego odbija się jednak na zespole i jego trenerze, bo dziś główną "dziewiątką" Evertonu jest 22-letni Dominic Calvert-Lewin, a jego zmiennikiem rozczarowujący Kean.

"Po złych decyzjach następowały jeszcze gorsze"

Jak problemy klubu widzą brytyjscy eksperci? - Brak letnich transferów na kluczowe pozycje spowodował, że te są dziś bardzo podatne na kontuzje i wahania formy zawodników. W poprzednich okienkach transferowych zmarnowano zaś zbyt dużo pieniędzy na piłkarzy albo za słabych, albo niepotrzebnych. Po złych decyzjach następowały jeszcze gorsze. Trudno się spodziewać, by sytuacja poprawiła się w niedługim czasie - pisze dziennikarz "Timesa", Paul Joyce.

- W Evertonie okazało się, że tacy gracze jak Walcott, Sigurdsson czy Schneiderlin nieprzypadkowo nie poradzili sobie na wyższym poziomie. Ich umiejętności zostały przeszacowane i przepłacone, żaden z nich nie okazał się wzmocnieniem drużyny - dodaje Tony Cascarino, były reprezentant Irlandii, dziś ekspert "Timesa".

Joyce: Trudno wskazać jednego winnego obecnej sytuacji Evertonu, jednak na pewno kluczowe okazało się zarządzanie i decyzje personale. Odkąd Moshiri został właścicielem klubu, ten wydał już około 450 milionów euro. Niewielki procent tej kwoty został odpowiednio zainwestowany.

- Moshiri zdaje się zmieniać, rozumieć swoje błędy, czego dowodem jest jego cierpliwość do Silvy. Poprzedni trenerzy nie mieli tylu szans. Bilans Portugalczyka jest jednak bardzo słaby i wiele wskazuje na to, że za chwilę będzie jeszcze gorszy. Bo i jakim cudem mielibyśmy oczekiwać lepszych wyników w meczach z Liverpoolem, Chelsea, United i Arsenalem? Pytanie tylko, kto podejmie się misji ratowania klubu i budowania wszystkiego od nowa - kończy Joyce.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.