Cardiff City unika zapłaty za zmarłego Emiliano Salę. "Ich zachowanie jest obrzydliwe"

Umowa, którą Emiliano Sala podpisał z Cardiff City przed śmiercią, może okazać się nieważna przez błąd administracyjny. Walijczycy wykorzystują pomyłkę, by nie zapłacić za piłkarza ani pensa. Sprzedające go Nantes domaga się pieniędzy, a praktyką Cardiff zwyczajnie się brzydzi. Sprawę rozstrzygnie FIFA.
Zobacz wideo

Od tragicznej śmierci Argentyńczyka mijają trzy miesiące, a francuski klub wciąż nie otrzymał za niego pieniędzy. Deklaracja władz Cardiff wysłana do FIFA wskazuje, że czekać nie ma na co, bo przelew nie zostanie wysłany. Ich prawnicy stwierdzili, że Sala nie został oficjalnie zarejestrowany jako zawodnik klubu, bo podpisana przez niego umowa nie miała mocy prawnej. Dokumenty wysłane do Premier League, które miały potwierdzić rejestrację zawodnika, zostały zwrócone ze względu na kilka błędów administracyjnych. Walijczycy przygotowali jeszcze kilka linii obrony, byle tylko nie zapłacić za zmarłego piłkarza.

Cardiff szuka kruczków prawnych, żeby uniknąć płatności

Argentyńczyk miał zostać kupiony przez Cardiff za rekordowe w historii klubu 15 mln funtów. Przyleciał do Walii, podpisał kontrakt, zapozował z koszulką nowego klubu i wrócił do Nantes, by domknąć kilka formalnych spraw, pożegnać z kolegami, spakować się i przenieść w nowe miejsce. Wsiadł do przestarzałego samolotu Piper PA-46 Malibu, który zniknął z radarów nad kanałem La Manche i dopiero po kilkunastu dniach odnaleziono w wodzie jego wrak oraz zmarłego piłkarza. Okazało się, że podczas lotu do Cardiff Sala kontaktował się z bliskimi i wysyłał im wiadomości o złym stanie samolotu.

Ciszy nad trumną nie było, bo w grze pozostały duże pieniądze. Po blisko trzech miesiącach od tragedii prawnicy Cardiff orzekli, że klub nie dokona płatności za transfer, bo – ich zdaniem – nigdy nie został on oficjalnie potwierdzony. W taki sposób odpowiedzieli na skargę Nantes wniesioną do FIFA. Walijczycy mają udowodnić, że wysłane do władz ligi dokumenty zostały zwrócone, ponieważ były w nich błędy. Klub sporządził korektę, ale musiał poczekać na przylot piłkarza, by ten złożył na niej swój podpis. Nie doszło do tego ze względu na wypadek.

Z informacji „The Telegraph” wynika, że władze klubu z Premier League mają w zanadrzu jeszcze jedną linię obrony. Nantes miało nie powiadomić ich, że agent Mark McKay będzie w ich imieniu nadzorował tę transakcję. A to narusza międzynarodowe prawo transferowe. Walijczycy uważają też, że agent jest współodpowiedzialny za katastrofę samolotu, bo w imieniu Marka McKaya lot zamówił jego ojciec – Willi McKay. Ojciec przyznał również, że pomagał synowi w prowadzeniu negocjacji między Emiliano Salą, a walijskim klubem. To kolejny argument wyciągnięty przez Walijczyków.

Brak licencji, pilot daltonista i artykuł 1242 francuskiego kodeksu cywilnego

Cardiff już w lutym oświadczyło: „Mamy poważne zastrzeżenia do ważności licencji i uprawnień pilota do odbycia takiej podróży. Jesteśmy zaniepokojeni, że podróż odbyła się samolotem, który nie spełniał wymogów brytyjskiej CAA lub amerykańskiej FAA w zakresie działalności handlowej, dlatego mógł zostać użyty bezprawnie”. Cztery tygodnie temu okazało się, że pilot David Ibbotson nie mógł latać w nocy z powodu daltonizmu, na który cierpiał, a jak podają angielskie media, samolot wystartował godzinę po zachodzie słońca.

„The Telegraph” ustalił, że Cardiff zamierza się też powołać na artykuł 1242 francuskiego kodeksu cywilnego, z którego wynika, że „jesteśmy odpowiedzialni nie tylko za szkody, które wyrządzamy przez nasze własne działania, ale także za szkody spowodowane działaniami ludzi, za których jesteśmy odpowiedzialni lub za rzeczy, które mamy pod naszą opieką.”

Ludzie związani z francuskim klubem uważają zachowanie Cardiff za obrzydliwe i konsekwentnie odmawiają komentarza na zarzuty stawiane przez Walijczyków. Potwierdzają jedynie, że udowodnią przed komisją FIFA brak odpowiedzialności za śmierć Sali.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.