Premier League. Vichai Srivaddhanaprabha, czyli światło postępowej chwały

Vichai Srivaddhanaprabha nie był typowym właścicielem klubu piłkarskiego. Tragicznie zmarły Tajlandczyk był "sercem Leicester City" oraz "duszą całego miasta". Był "światłem postępowej chwały", czyli tym, co w wolnym tłumaczeniu oznacza jego nazwisko, które nadał mu sam król.

Kiedy w sobotni wieczór kibice Leicester City opuszczali King Power Stadium po meczu z West Hamem z pewnością nie spodziewali się, że ich radość z gola Wilfreda Ndidiego w 89. minucie meczu szybko zastąpią cierpienie i żałoba.

Niewiele ponad godzinę po zakończeniu spotkania ze stadionu wystartował helikopter, który po kilku chwilach runął na pobliski parking. Na jego pokładzie znajdowało się pięć osób, w tym Vichai Srivaddhanaprabha, czyli właściciel Leicester City. Katastrofy nie przeżył nikt. W sobotę zginął człowiek, który doprowadził "Lisy" do największej sensacji w historii angielskiej piłki. Człowiek, który w dobie miliardów wydawanych na największe kluby na Wyspach pokazał, że kluczem do sukcesu w piłce nożnej wcale nie musi być udział w transferowym szaleństwie i tworzenie bezdusznej korporacji.

Bartosz Kapustka ponownie skomentował na Twitterze śmierć właściciela Leicester. "Nigdy cię nie zapomnę"

Wolnocłowa potęga

Budowanie biznesowej pozycji Vichai Raksriaksorn - bo pod takim nazwiskiem urodził się tragicznie zmarły właściciel Leicester - zaczął w 1989 roku, kiedy otworzył pierwszy sklep wolnocłowy w centrum Bangkoku. 17 lat później założone przez niego King Power International Group otrzymało na wyłączność prawo do wolnocłowego handlu na lotnisku Suvarnabhumi w stolicy Tajlandii. To największe lotnisko w kraju i 12. najbardziej ruchliwe na świecie.

Decyzja ówczesnego premiera Tajlandii i byłego właściciela Manchesteru City - Thaksina Shinawatry - sprawiła, że Raksriaksorn uzyskał ogromną przewagę nad konkurencją. King Power stało się rozpoznawalne na całym świecie, a jego renomie nie zaszkodziło nawet obalenie Shinawatry, którego rząd zastąpiła władza wojskowa.

W 2006 roku magazyn Forbes wycenił majątek Raksriaksorna na 4,9 mld dolarów. Sześć lat później były król Tajlandii - Bhumibol Adulyadej - nagrodził go za biznesowy sukces oraz walkę z politycznymi podziałami i działalność charytatywną. Raksriaksorn otrzymał nowe nazwisko. Srivaddhanaprabha w wolnym tłumaczeniu oznacza "światło postępowej chwały."

- W Tajlandii postrzegano go jako dobrego, ale też kontrowersyjnego i tajemniczego biznesmena. Bardzo dbał o swoją prywatność, nie udzielał wywiadów, nie było go w mediach. Nie było o nim wielu informacji poza tą, że był czwartą najbogatszą osobą w kraju - napisał korespondent BBC, Jonathan Head.

Katastrofa śmigłowca w Leicester. Dwóch policjantów próbowało wyciągnąć ludzi z płonącej maszyny

"Cud, który już się nie powtórzy"

Latem 2010 roku zarządzane przez Srivaddhanaprabhę konsorcjum Asian Football Investments odkupiło od Milana Mandaricia Leicester City za około 39 mln funtów. To wtedy rozpoczęła się najszybsza droga na szczyt w Anglii od 1962 roku, kiedy po mistrzostwo kraju niespodziewanie sięgnęło Ipswich Town. Marsz "Lisów" był jednak nieporównywalnie trudniejszy, przede wszystkim z uwagi na ogromne różnice finansowe między klubami.

Pierwszy poważny krok ku sukcesowi Leicester City zrobiło w 2014 roku, kiedy po 10 latach gry na niższych poziomach, zapewniło sobie awans do Premier League. Srivaddhanaprabha doinwestował klub na około 180 mln funtów i zapowiedział, że w ciągu trzech lat "Lisy" będą w piątce najlepszych klubów w Anglii i zagrają w europejskich pucharach.

Wtedy wszyscy komentatorzy i eksperci na Wyspach uważali go za wariata. Ale Srivaddhanaprabha wiedział co robi, wierzył w obraną drogę i swój biznesowy instynkt. Tajlandczyk nie tylko mówił rzeczy niepopularne i nieoczywiste, ale też podejmował takie decyzje.

Kiedy latem 2015 roku zwalniał szanowanego Nigela Pearsona i zatrudniał Claudio Ranieriego niewielu dawało Leicester City szanse na utrzymanie. Już sezon wcześniej "Lisy" miały z tym spory problem, a Włoch na Wyspach kojarzony był głównie z porażką i tym, że został pierwszym trenerem zwolnionym z Chelsea przez Romana Abramowicza.

Srivaddhanaprabha wierzył jednak w Ranieriego tak samo, jak w transfery, których dokonał. Przed sezonem 2015/16 mało kto znał i doceniał Shinjiego Okazakiego czy N'Golo Kante, którzy trafili do Leicester za łączną kwotę około 20 mln euro i stali się kluczowymi postaciami w drużynie. Takie pieniądze nie robiły na nikim wrażenia, ale i tak były jednymi z najwyższych w historii klubu. Trzy lata wcześniej Leicester City zapłaciło za Jamiego Vardy'ego niespełna dwa mln euro, sezon później Riyad Mahrez kosztował ich raptem 500 tys.

Kasper Schmeichel wstrząśnięty wydarzeniami w Leicester. Opublikował wzruszający list

"Lisy" ośmieszyły potężnych rywali z Londynu, Liverpoolu i Manchesteru, chociaż bukmacherzy ich szanse na mistrzostwo oceniali na 1:5000. - Jeśli w futbolu istniałby jeden sposób na perfekcyjne zarządzanie klubem to Srivaddhanaprabha byłby tego przykładem. To był największy szok w historii angielskiej piłki. Cud, który już się nie powtórzy. On dał kibicom najlepszy czas w ich życiu - na łamach "The Sun" napisał Alan Shearer.

Srivaddhanaprabha miał też nietypowe podejście do swoich obowiązków. Właściciel Leicester sprowadzał do klubu buddyjskich mnichów, by ci błogosławili na szczęście piłkarzy oraz stadion. Tajlandczyk miał też gest. Po zdobyciu mistrzostwa Anglii podarował każdemu z piłkarzy BMW.

Darmowe karnety i piwo na urodziny

Ale Srivaddhanaprabha był kimś więcej niż tylko właścicielem Leicester City. W przeciwieństwie do swoich odpowiedników z największych klubów, którzy na co dzień są niedostępni i nieosiągalni, był po prostu jednym z mieszkańców miasta, członkiem lokalnej społeczności. Pobyt w Anglii go zmienił. O ile w Tajlandii o Srivaddhanaprabhie wiedzieli niewiele, o tyle w Leicester nie miał przed nikim tajemnic.

Srivaddhanaprabha udzielał się w akcjach charytatywnych, z własnych środków finansował miejscowe szpitale. Był też jednym z kibiców. Sponsorował roczne karnety najbardziej oddanym fanom, z okazji swoich urodzin spotykał się z nimi pod stadionem, zapraszając na ciasto i piwo. Przed meczami wyjazdowymi organizował kibicom śniadania.

"Był wyjątkowy pod wieloma względami. Rozmawiał z kibicami, słuchał ich i brał pod uwagę ich zdanie przy codziennym zarządzaniu klubem. Rozumiał ich problemy i troski. W czasach, gdy kluby piłkarskie są wielkimi, bezdusznymi firmami, to niespotykane" - czytamy w komentarzu "Guardiana."

- Zostawiłem pod stadionem swój szalik z mistrzowskiego sezonu. Srivaddhanaprabha dał nam mistrzostwo, więc na zawsze pozostanie dla nas mistrzem - powiedział w rozmowie z BBC jeden z kibiców. - Był jednym z nas. Piliśmy piwo, rozmawialiśmy o futbolu, koniach i polo, które były jego miłością. Był najlepszym właścicielem i prezesem, jakiego mogliśmy sobie wymarzyć - dodał inny.

Legenda, dusza Leicester

- Nie da się opisać słowami ile znaczyłeś dla tego klubu i miasta. Byłeś biznesmenem, który zrobił z klubu jedną wielką rodzinę. Byłeś dla nas wzorem jako lider, ojciec i człowiek. Jestem załamany. Nie mogę uwierzyć w to co się stało. Chciałbym, by ktoś powiedział, że to tylko zły sen - napisał bramkarz Leicester City, Kasper Schmeichel.

- Przykładałeś wielką wagę nie tylko do klubu, ale też do całej społeczności. Twoje dobre uczynki nigdy nie zostaną zapomniane. Byłeś najlepszy w każdym aspekcie. Zmieniłeś futbol. Na zawsze! Dałeś przykład, że niemożliwe nie istnieje. Nie tylko nam, ale też wszystkim ludziom na całym świecie, w każdym sporcie - dodał.

- Dla mnie pozostaniesz legendą. Miałeś największe serce, byłeś duszą Leicester. Dziękuję ci za wszystko co zrobiłeś dla mnie, mojej rodziny i klubu. Będę za tobą bardzo tęsknił - to z kolei słowa Vardy'ego.

Srivaddhanaprabhę w mediach społecznościowych pożegnali byli i obecni zawodnicy Leicester (w tym Marcin Wasilewski i Bartosz Kapustka), ale też wielu piłkarzy oraz kluby Premier League. Cześć właścicielowi klubu oddała też świątynia angielskiej piłki - Wembley - której łuk rozświetlił się w niebiesko-białych barwach a jego fasadę pokryły herby Leicester City.

Tragiczna śmierć Srivaddhanaprabhy jest dla klubu wielkim ciosem, ale przyszłość Leicester City nie jest zagrożona. Władzę najprawdopodobniej przejmie teraz syn dotychczasowego właściciela - Aiyawatt - który ma kontynuować wdrażanie "tajskich wartości, które zaprowadziły klub na szczyt."

Pilot śmigłowca z Leicester bohaterem? "Uratował setki osób"

Katastrofa Leicester City. Vichai Srivaddhanaprabha i cztery inne osoby nie żyją, w tym Izabela Lechowicz

Leicester City wydało oficjalne oświadczenie ws. tragicznego wypadku

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.