Premier League. Dlaczego van Gaal żegna się z United

Po porażce ze Stoke i przed meczem z Chelsea, nad Manchesterem United unosi się już tylko jedno pytanie: czy Louis van Gaal odejdzie sam, czy zostanie zwolniony - pisze Michał Okoński, dziennikarz ?Tygodnika Powszechnego? i komentator Sport.pl.

Ostatni raz wygrałem pięć tygodni temu - mógłby wyznać Louis van Gaal swojemu trenerskiemu spowiednikowi, z niejakim trudem przypominając sobie listopadowe popołudnie na Vicarage Road, gdzie samobójczy gol Troya Deeneya pozwolił Manchesterowi United pokonać Watford. Od tamtej pory drużyna rozegrała siedem spotkań w Premier League i Lidze Mistrzów, trzykrotnie remisując i ponosząc aż cztery porażki. Statystycy już wyliczają: od 54 lat nie przegrali tylu spotkań z rzędu, nigdy w historii Premier League nie zgromadzili tak mało punktów po osiemnastu kolejkach, a trenerska średnia 50 proc. zwycięstw to tyle samo, co w przypadku Davida Moyesa, tyle że Moyes wyleciał po 34 spotkaniach, a LVG prowadzi drużynę już od 56 meczów (inna sprawa, że za Moyesa Czerwone Diabły strzelały więcej bramek: średnia na mecz to 1,65, podczas gdy u van Gaala 1,5).

Przeminęło z wiatrem

Kwestia coraz bardziej nieuchronnej dymisji holenderskiego trenera nie jest jednak kwestią analizy statystycznej. Owszem: po pierwszym sezonie udało mu się zająć czwarte miejsce w Premier League i wrócić z drużyną do Ligi Mistrzów, ale drugi sezon - mimo równie imponujących, co w pierwszym zakupów (w sumie za ery van Gaala wydano na nowych piłkarzy ponad ćwierć miliarda funtów) - nie okazał się bynajmniej kolejnym krokiem naprzód. Z Ligi Mistrzów odpadli, nie wytrzymując rywalizacji z Wolfsburgiem i PSV Eindhoven. W Premier League zajmowali wprawdzie jeszcze kilka dni temu czwarte miejsce (tuż przed świętami przeskoczył ich Tottenham), ale styl, w jakim zbierali punkty, był przedmiotem zgodnej krytyki kibiców, byłych piłkarzy i - można podejrzewać - także klubowych decydentów.

Drużyna, którą za czasów sir Aleksa Fergusona niosło z trybun chóralne "Attack! Attack! Attack!", rozbijająca przeciwników w pył nawet gdy zdołali wcześniej wyjść na prowadzenie jedną czy dwoma bramkami; drużyna, którą napędzał tak bliski Szkotowi duch ryzyka, straciła całą bezczelną zadziorność. Nieprzewidywalność i artyzm poszczególnych piłkarzy, wtłoczone w ramy vangaalowskiego systemu, rozpłynęły gdzieś nad stadionem Old Trafford (a może należałoby napisać, nawiązując do sobotniego meczu ze Stoke i późniejszych narzekań trenera MU, który fatalną grę swoich podopiecznych próbował tłumaczyć warunkami atmosferycznymi: przeminęły z wiatrem, wiejącym nad Brittannia Stadium). Rooney stał się cieniem dawnego Rooneya, Schweinsteiger - upiorem Schweinsteigera wyliczankę piłkarzy, którzy zatracili gdzieś swoją niepowtarzalność i charakter można by ciągnąć długo, czyniąc wyjątek może tylko dla Juana Maty, który wciąż próbuje uchronić swój kunszt przed wtłoczeniem w formę, i dla Fellainiego, którego toporność nie poddaje się ociosywaniu - wszystko jedno, czy przez van Gaala, czy przez Moyesa.

Najlepszym symbolem metamorfozy tej drużyny może być młody Anthony Martial, sprowadzony do MU za astronomiczną sumę i już w debiucie strzelający Liverpoolowi bajecznie piękną bramkę, komplementowany porównaniami do Thierry'ego Henry'ego, a po kilku tygodniach kompletnie zgaszony. Komentujący jedno ze spotkań MU dla telewizji SkySports sam Henry nie miał wątpliwości, że to wina trenera, ustawiającego Francuza przy linii bocznej, skąd zdecydowanie zbyt rzadko dociera pod bramkę. Kłopot w tym, że z perspektywy van Gaala - dla którego kluczowe jest to, czy piłkarz trzyma się przydzielonej mu strefy na boisku - gol Martiala z Liverpoolem musiał być wypadkiem przy pracy; Francuza zwyczajnie nie powinno być tam, skąd przeprowadził szarżę na bramkę Mignoleta.

Nie on jeden ma podobny problem: o zmarnowanych miesiącach w Manchesterze niejedno mógłby powiedzieć również Angel di Maria, odrodzony po zmianie klubu podobnie jak Javier Hernandez. Gdy się patrzy na wyborną skuteczność Meksykanina w Bundeslidze trudno uwierzyć, że jednym z największych problemów MU jest obecnie strzelanie bramek.

Na jałowym biegu

Kiedy Louis van Gaal odejdzie z Manchesteru (po meczu ze Stoke zasugerował, że sam podejmie decyzję, nie chcąc mieć w życiorysie kolejnego zwolnienia z pracy), strzepnie pył z obuwia, przyjmując pozę jeszcze jednego członka chóru niezrozumianych w Anglii taktycznych geniuszy, co to wszystko wymyślili dobrze, tylko zderzyli się z oporem materii: szatnią pełną niechętnych do rozwoju piłkarzy. Będzie narzekał na plagę kontuzji (czy aby sposób prowadzenia przezeń treningów nie był jedną z jej przyczyn?), niebywałą agresję mediów (czy aby sam się do niej nie przyczynił, np. przerywając jedną z ostatnich konferencji prasowych?) i na brak czasu, niezbędnego do przebudowy drużyny (czy ktokolwiek inny na jego miejscu byłby traktowany z równą wyrozumiałością?). Pytanie jednak, czy istota problemu nie leży zupełnie gdzie indziej.

Manchester United Louisa van Gaala miał stać się drużyną, która będzie dominowała rywali w środku pola. I z pewnością dominuje, jeśli spojrzeć na statystyki czasu utrzymywania się przy piłce. Kłopot w tym, że nawet gdy sięgają one siedemdziesięciu procent, posiadanie piłki nie przekłada się na stwarzane sytuacje. W obawie przed stratą i kontratakiem rywala, piłkarze MU unikają ryzyka, z którym wiąże się każda próba szybszego ataku i każda próba dryblingu, cierpliwie podają więc głównie w poprzek i do tyłu. Nie próbują, jak niegdyś, zmiany tempa gry, i w efekcie usypiają czujność nie tyle przeciwnika, co własnych kibiców, którzy mają tego serdecznie dość. W dwudziestu ośmiu meczach sezonu 2015/16 Czerwone Diabły aż osiem razy nie zdołały strzelić bramki, sześciokrotnie spotkania z udziałem MU kończyły się bezbramkowymi remisami.

Rzecz w tym, że samo utrzymywanie się przy piłce przestało wystarczać do wygrywania już dobrych parę sezonów temu - warto zresztą zauważyć, że nawet w Barcelonie Guardioli, którą utożsamiano zawsze z tym elementem piłkarskiego kunsztu, szedł on w parze z pressingiem, a po odebraniu piłki drużyna potrafiła błyskawicznie zaatakować. Warto również zauważyć, że także Bayern Guardioli gra bardziej bezpośrednio - i że nawet gdy bawarski klub prowadził sam Louis van Gaal, to choć stawiał na posiadanie piłki równie konsekwentnie jak dzisiaj, drużyna atakowała jednak nieco żwawiej.

Problem jest więc szerszy niż to, czy słynny Holender pasuje do Manchesteru United, czy nie. Po prostu: futbol się zmienił (i taki Guardiola potrafił to zauważyć, a nawet stanąć na czele kolejnej rewolucji), van Gaal zaś pozostał sobą. Przed meczem z Chelsea unosi się nad nim już tylko jedno pytanie: czy odejdzie sam, czy zostanie zwolniony. Inna, równie istotna kwestia, nie dotyczy już Holendra: czy na jego miejsce przyjdzie Jose Mourinho, czy może działacze z Old Trafford zdołają sprzątnąć sprzed nosa "hałaśliwych sąsiadów" Pepa Guardiolę.

Zobacz wideo

źródło: Okazje.info

Więcej o: