Premier League. Old Trafford żegna wzór piłkarza i profesjonalisty - Darrena Fletchera

Po 20 latach wzlotów i upadków Szkot opuścił Manchester United i choć od dawna nie odgrywał w nim znaczącej roli, poczuć można było, że z Old Trafford żegna się ktoś ważny. Piłkarz, który wygrywając z własnymi słabościami, ciałem, a nawet ciężką chorobą postawił się brutalnym przeciwnościom losu. Wszystko po to, aby rozegrać 342 spotkania w koszulce z ukochanym herbem na piersi.

We wtorek późnym wieczorem na oficjalnej stronie West Bromwich Albion pojawiło się zdjęcie Darrena Fletchera trzymającego koszulkę "The Baggies". Dla wielu kibiców Manchesteru United był to moment, w którym "coś" stanęło w gardle, a być może po policzku spłynęła niejedna łza. Dlaczego? To nie tylko ostatni z "dzieciaków" legendarnego sir Alexa Fergusona, ale przede wszystkim wzór człowieka.

"Nie rozumiem, jak Szkoci mogą się nim zachwycać"

Wszystko zaczęło się w 1995 roku, kiedy to pokraczny jedenastolatek ze Szkocji kopiący piłkę dla Tynecastle Boys Club został wypatrzony przez skautów Manchesteru United. Na swojego młodszego rodaka uwagę natychmiast zwrócił sam sir Alex Ferguson. Wtedy stało się jasne, że lada moment chuderlawy młokos może stanąć przed wielką szansą zadebiutowania w pierwszym zespole. W wieku 16 lat otrzymał upragnione powołanie do składu. 14 maja 2000 roku miał zagrać kilka minut z Aston Villą i tym samym stać się najmłodszym piłkarzem w historii klubu, który tego dokonał. Niestety na drodze po spełnienie marzenia stanęły przepisy. Fletcher wciąż nie miał profesjonalnego kontraktu i nie mógł zagrać u boku zawodowców. To przez chwilę zachwiało jego karierą, bo na kolejną szansę musiał poczekać aż trzy lata.

W tym czasie, dzięki dobrym występom w drużynie młodzieżowej, został włączony do rezerw, z którymi wygrał swoje pierwsze trofeum - Manchester Senior Cup. Później jednak zaczęły się kolejne schody. Darren z prawoskrzydłowego został przemianowany na środkowego pomocnika. Przede wszystkim na potrzeby klubu, bo na prawej flance miejsce było tylko dla Davida Beckhama, a następnie Cristiano Ronaldo, ale także ze względu na waleczność i nieustępliwość, jaką dostrzegał w nim sam Ferguson. Ta zmiana była dla Fletchera bardzo trudna. Chuderlawy chłopak nie radził sobie w twardej grze w drugiej linii, co przekładało się na liczne kontuzje. Jedna z nich ciągnęła się za nim ponad rok.

Być może to właśnie one jeszcze bardziej zahartowały nieustępliwego Szkota. Nie poddał się i w sezonie 2002/2003 zaliczył kilka świetnych występów w rezerwach. W efekcie dopiął swego i 12 marca 2003 roku zadebiutował w pierwszej drużynie. Rywal? FC Basel. Stawka? Faza grupowa Ligi Mistrzów. Udany sezon zakończył nagrodą dla najlepszego zawodnika rezerw i włączeniem do pierwszego składu.

Ferguson od razu zaczął na niego stawiać. Wystarczy wspomnieć, że już w 2004 roku zagrał 82 minuty w wygranym z Millwall finale Pucharu Anglii (3:0). Decyzje legendarnego menedżera były jednak niezrozumiałe dla ówczesnego kapitana drużyny, Roya Keanea. Znany z kontrowersyjnych zachowań i wypowiedzi Irlandczyk po jednej z ligowych porażek w słynnym wywiadzie dla MUTV skrytykował Szkota: "Nie rozumiem, dlaczego ludzie w Szkocji zachwycają się Fletcherem". Co ciekawe, nie była to odosobniona opinia, ponieważ nawet kibice Manchesteru zarzucały Fletcherowi brzydką, pozbawioną techniki i kreatywności grę.

The big game player

Fletch i z tym sobie poradził. Już w następnej kolejce pierwszy raz poprowadził drużynę do zwycięstwa w ważnym spotkaniu, zdobywając jedyną bramkę w pojedynku z Chelsea. Oczywiście to nie zmieniło nastawienia Roya Keane'a, który nie zwykł wycofywać się ze swoich teorii. Stwierdził, że gol Fletchera to "najgorsza rzecz" jaka mogła się klubowi przytrafić, bo zatrzyma piłkarza na Old Trafford na dłużej. Szkot znosił wszystko z dużym spokojem: "W moim życiu bywały gorsze rzeczy niż słowa krytyki. Każdy w klubie wie, przez co przechodziłem, i niech tak zostanie. Choćby kontuzja, która dokuczała mi przez półtora roku, była dużo gorsza" - tłumaczył dziennikarzom. Siła charakteru ponownie popchnęła go do przodu.

Jego wiara w siebie nie została zachwiana nawet gdy do United dołączyła trójka graczy na jego pozycję: Anderson, Michael Carrick i Owen Hargreaves. Świadom swoich umiejętności i widząc nową hierarchię w składzie, myślał o tym, żeby wbrew sercu opuścić klub, na rzecz regularnej gry. Tak się jednak nie stało. Pomysł z głowy szybko wybił mu Ferguson, tłumacząc, że na Old Trafford ma jeszcze swoją misję do wykonania.

Znaczącą część znakomitego sezonu 07/08 obejrzał z perspektywy ławki rezerwowych. Nie zmieniło się to nawet podczas finału Ligi Mistrzów w Moskwie, gdzie obok Tomasza Kuszczaka, Johna O'Shea i Mikaela Silvestra murawę stadionu na Łużnikach dotknął dopiero po dającej zwycięstwo interwencji Edwina van der Sara. Nigdy się z tym nie pogodził.

Rozpoczął morderczą walkę z samym sobą. Miał coś do udowodnienia, nie tylko sobie, ale także kibicom rugającym go za brak techniki oraz Fergusonowi, który pozbawił go największego z marzeń - gry w finale Champions League. Z pomocą Michaela Clegga (trener od przygotowania fizycznego) przygotował indywidualny plan treningowy. Za wszelką cenę chciał opanować swoje ciało. "Jedynym piłkarzem, który dawał z siebie tyle na treningu, był Cristiano Ronaldo - wspominał później Clegg.

Nagroda za wysiłek przyszła szybciej, niż się spodziewano. Wszędobylski, szybki, wyróżniający się ogromnym zapasem sił Szkot ponownie wywalczył sobie miejsce w składzie i został kluczowym zawodnikiem drużyny. Marsz po trofea rozpoczął już w pierwszej kolejce nowego sezonu, strzelając wyrównującego gola w meczu z Newcastle, a kolejkę później zwycięskiego z Portsmouth. Cztery punkty na początku sezonu to niewiele, ale patrząc na to, że United wygrali tytuł właśnie taką różnicą "oczek" nad Liverpoolem, daje do myślenia. Do obrony tytułu dorzucił Klubowe Mistrzostwa Świata oraz Puchar Ligi, a co najważniejsze, stanął przed upragnioną szansą gry w wielkim finale Ligi Mistrzów. Wystarczyło przejść Arsenal. Gdy wydawało się, że jego marzenie wreszcie się spełni, nadeszła 75. minuta rewanżu. Na tablicy korzystny wynik (3:0). Czujący wielką formę Fletcher zdecydował się na próbę wybicia piłki spod nóg Fabregasa wybiegającego na pozycję "sam na sam" z bramkarzem. Musnął piłkę zbyt lekko, a następnie powalił Hiszpana. Rzut karny i czerwona kartka dla Szkota. Innej decyzji być nie mogło. Pomocnik z niedowierzaniem opuścił plac gry.

Znów się nie poddał i gonił za upragnionym finałem. Rozpoczął prywatne sesje z Rene Meulensteen, aby dołożyć nieco więcej kreatywności i skuteczności w akcjach ofensywnych.

(@Azoz_MUFC ) Darren Fletcher (Manchester... przez Azoz_MUFC

To znów przyniosło sukces. Fletch prezentował się znakomicie, a nawet w ważnych meczach był zawodnikiem kluczowym: m.in. strzelił dwie bramki w jednym z najbardziej szalonych pojedynków w historii derbów Manchesteru (4:3). Z tego powodu angielskie media nadały mu łatkę "big game player". Kipiał formą i chęcią gry, stając się jednym z najbardziej efektywnych pomocników w Premier League. Za co w końcu został doceniony, lądując w najlepszej jedenastce sezonu.

Choroba, która pozbawiła go marzeń

Nagle wszystko się skończyło. Fletcher zatracił swoje największe atuty na boisku i nie przypominał zawodnika z ubiegłorocznej kampanii. Brak formy sprawił, że finał Ligi Mistrzów z Barceloną obejrzał z ławki rezerwowych. Stało się jasne, że szansa na spełnienie marzenia umknęła po raz trzeci. Nie wiedział jednak, że kolejna miała już nigdy nie nadejść.

Pół roku później świat obiegła niespodziewana informacja: Darren Fletcher zawiesił karierę. Powód? Ten sam, który pozbawił go wagi i formy - wrzodziejące zapalenie jelita grubego. Nie zakończył kariery, choć mówiono, że będzie miał problem z codziennym wstaniem z łóżka, nie mówiąc o uprawianiu na najwyższym poziomie sportu wyczynowego. Wspaniale było więc zobaczyć, gdy we wrześniu 2012 roku Szkot ubrany w koszulkę z "Diabełkiem" na piersi jest gotów do gry. Niestety tylko na trzy miesiące. Zapalenie wróciło. Fletcher jednak nie chciał zgodzić się na rozbrat z futbolem. Zrobił to, co zawsze. Walczył ze wszystkich sił o powrót i kolejne oklaski na Old Trafford. Aby być fair wobec klubu zamroził swoją pensję i poddał się poważnej operacji.

Człowiek, a może maszyna zasilana przez przeciwności losu, po operacji rozpoczęła regularne popołudniowe sesje w Aon Complex w towarzystwie doskonale mu znanego Micka Clegga. Walczył nie tylko o powrót, ale po to, aby być jeszcze lepszym. I wrócił. Wygrał z własnym ciałem i słabościami, wygrywając najważniejszy mecz w życiu.

I choć nie dane mu było kontynuować kariery w ukochanym klubie, stał się wzorem dla wielu piłkarzy, fanów, a nawet zwykłych ludzi. Pokazał swój niezłomny charakter, który znajduje potwierdzenie w słowach żegnających go trenerów i kolegów z zespołu: "lider, ojciec, przyjaciel, wzór" - to mówi samo za siebie.

Pożegnania w futbolu są nieuniknione, ale niektóre są dużo trudniejsze. Dzisiaj to Manchester musi uporać się z pożegnaniem ostatniego "dziecka" Fergusona i człowieka, który jak nikt inny kochał klub i wszystkie z 342 występów.

"Sam na sam z Wilkowiczem"

W Sport.pl ruszamy z nowym cyklem "Sam na sam z Wilkowiczem". Ważne postaci sportu zmierzą się z pytaniami Pawła Wilkowicza. Pytaniami o sukcesy, ale i ich cenę, o kulisy, kontrowersje. W pierwszym odcinku - Krzysztof Hołowczyc. Premiera programu w czwartek 5 lutego na Sport.pl.

Zobacz wideo

źródło: Okazje.info

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.