Dla porównania, Burnley, które zostało założone w 1882 roku, w całej swojej historii na wzmocnienia wydało... 45 mln. Jednak na boisku aż tak wielkiej przepaści pomiędzy klubami nie było widać.
Już na początku spotkania David Jones uderzył z rzutu wolnego w poprzeczkę bramki strzeżonej przez Davida De Geę. Potem mecz wyglądał podobnie przez większą część jego trwania. United dłużej rozgrywało piłkę, Burnley bardzo dobrze się broniło, ale oba zespoły nie stworzyły sobie zbyt wielu okazji do strzelenia bramek.
Najlepszą w 14. minucie zmarnował Robin van Persie po świetnym długim podaniu Angela Di Marii. Stanął oko w oko z Tomem Heatonem, ale bramkarz Burnley spokojnie obronił jego strzał. Po paru minutach Di Maria ładnie dograł do Juana Maty, ale ten nie trafił w piłkę i wywalił się. Hiszpan ma za sobą dość słaby mecz - tak jak i van Persie oraz Wayne Rooney - i musiał zejść z powodu kontuzji pod koniec spotkania.
Głównym pomysłem Manchesteru United na sforsowanie obrony gospodarzy było zagrywanie długich piłek. Podopieczni Louisa van Gaala w całym meczu oddali tylko dwa celne strzały (siedem łącznie). Najlepiej wyglądał Di Maria, lecz zszedł już po 70. minutach. W samej końcówce "Czerwone Diabły" mogły dostać rzut karny, lecz sędzia nie zdecydował się na odgwizdanie ręki obrońcy Burnley po strzale Ashleya Younga.
Dla Burnley to pierwszy punkt zdobyty w nowym sezonie. Natomiast dla Manchesteru United to dopiero drugie "oczko". Wcześniej przegrał ze Swansea 1-2 oraz zremisował 1-1 z Sunderlandem.