Premier League. Liverpool - Arsenal, czyli najlepsi napastnicy kontra najlepsi obrońcy

Suarez i Sturridge kontra Mertesacker i Koscielny, czyli najlepsi napastnicy przeciwko najlepszym obrońcom Premier League - o meczu, który obejrzymy dziś na Anfield Road, pisze Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i autor bloga "Futbol jest okrutny". Relacja na żywo na Sport.pl i Sport.pl LIVE od 13.45

Arsenal, mimo skrajnie trudnego kalendarza wciąż walczy o mistrzostwo Anglii. Celem Liverpoolu jest powrót do Ligi Mistrzów - w wyścigu o czwarte miejsce nie może się więc dać prześcignąć Tottenhamowi i Evertonowi. Bitwa na Anfield zweryfikuje ambicje obu klubów, ale o jej wyniku rozstrzygnie kilka pojedynków indywidualnych. Będący ostatnio w słabszej formie Mesut Oezil stanie naprzeciwko Stevena Gerrarda (Niemiec zapewne nie będzie przeszkadzał Anglikowi w rozgrywaniu piłki z głębi pola, Anglik jednak w roli zawodnika przerywającego akcję rywali również nie czuje się najpewniej), zaś odzyskujący formę Philippe Coutinho - naprzeciw Mikela Artety. Zdziesiątkowaną obronę Liverpoolu (z różnych powodów nie mogą grać Jose Enrique, Daniel Agger, Glen Johnson i Mamadou Sakho) terroryzować będzie Olivier Giroud, najprawdopodobniej do spółki z Santi Cazorlą i Aleksem Oxlade-Chamberlainem. Przy liniach bocznych również mogą dziać się rzeczy spektakularne: w pierwszym meczu między tymi drużynami, wygranym przez Kanonierów na Emirates 2:0 , Tomas Rosicky tak gnębił Aly'ego Cissokho, że Brendan Rodgers musiał dokonać zmiany już w przerwie.

Dzięki nim Liverpool wygrywa

Pojedynek najbardziej medialny obserwować będziemy jednak przed bramką, w której stanie Wojciech Szczęsny: tam, gdzie wolnego miejsca szukać będą Luis Suarez i Daniel Sturridge.

Na Emirates obaj nie zachwycili, co było jednak zdarzeniem wyjątkowym w tym świetnym dla nich sezonie: we wszystkich pozostałych spotkaniach ligowych Liverpoolu co najmniej jeden z nich potrafił strzelić bramkę. Urugwajczyk w dziewiętnastu rozegranych dotąd meczach (rozgrywki zaczął później z powodu dyskwalifikacji) zdobył 23 gole i miał 7 asyst, wykorzystując w sumie ponad 22 proc. stworzonych mu sytuacji. Anglik z kolei, który przez jakiś czas pauzował z powodu kontuzji, w szesnastu meczach zdobył 14 bramek i pięciokrotnie asystował, wykorzystując 29 proc. szans. Dziennikarze od kilku miesięcy używają wobec Suareza i Sturridge'a skrótu "SAS" - nazwy elitarnej jednostki brytyjskich służb specjalnych, stosowanej przed laty także do pary napastników Blackburn, Shearera i Suttona, oraz reprezentantów Anglii, Shearera i Sheringhama. Podobnie jak tamci, snajperzy Liverpoolu również opowiadają w wywiadach o "nadawaniu na tej samej fali" i o tym, że jeden instynktownie wie, co za chwilę zrobi ten drugi.

Ci, którzy z niedawnego meczu Liverpool-Everton zapamiętali wybuch furii Suareza po tym, jak Sturridge nie podał mu piłki, wiedzą jednak, że nie wygląda to aż tak różowo. Słynny niegdyś skrzydłowy Liverpoolu John Barnes zwraca uwagę, że obaj zamiast o podaniu, często myślą o strzale. Od klasycznego duetu napastników odróżnia ich także to, że żadnego nie można uznać za typowego lisa pola karnego. Obaj lubią operować z dala od szesnastki, obaj potrafią rozpocząć akcję nawet na własnej połowie, obaj dobrze dryblują, umieją zejść na skrzydło, a także strzelić z dystansu.

Mówienie o "SAS" jest publicystyczną przesadą także dlatego, że Brendan Rodgers często rezygnuje z gry trójką środkowych obrońców, a ustawienie drużyny przypomina wówczas raczej 4-3-3, lub 4-2-3-1. W ofensywie Liverpoolu gra wtedy tercet: Suareza i Sturridge'a uzupełnia młody prawoskrzydłowy Raheem Sterling.

Dzięki nim Arsenal nie przegrywa

Nie są natomiast przesadą zachwyty nad innym duetem, który obejrzymy dziś na Anfield i którego głównym zadaniem będzie powstrzymanie tamtych. Wiele się w ostatnich godzinach pisało o schyłku słynnej pary stoperów MU Rio Ferdinand-Nemanja Vidić (pierwszy od dawna zmaga się z kontuzjami, zdrowie drugiego również szwankuje, ale Serb oznajmił także, że opuści Manchester po zakończeniu tego sezonu), przegapiając może parę londyńską: Pera Mertesackera i Laurenta Koscielnego. A żeby ją docenić, wystarczy powiedzieć, że z Niemcem i Francuzem grającymi w środku obrony Arsenal nie przegrał meczu ligowego od stycznia 2012 roku, czyli od ponad dwóch lat.

Obaj nie mieli na Wyspach łatwych początków, więc ich obecna regularność nadal przyjmowana jest z zaskoczeniem. Per Mertesacker tłumaczy ją wpływem słynnego przed laty obrońcy Kanonierów, Steve'a Boulda. Bould, partnerujący kiedyś na środku obrony Tony'emu Adamsowi, jest obecnie asystentem Arsene'a Wengera i poświęca szczególnie wiele uwagi pracy z formacją defensywną.

Punkt zwrotny miał miejsce blisko rok temu: Arsenal przegrał derby z Tottenhamem, Mertesacker wspomina, że analizowali później to spotkanie na wideo - a efektem analizy była decyzja Arsene'a Wengera o posadzeniu na ławce dotychczasowego kapitana drużyny Thomasa Vermaelena i zdecydowanie się w obronie na parę niemiecko-francuską. Dziś to Mertesacker zakłada czasem kapitańską opaskę, ale nawet i bez niej jest liderem: motywuje i wrzeszczy na kolegów (po porażce z Manchesterem City zbluzgał samego Mesuta Oezila, który nie podszedł do kibiców podziękować im za doping). Koscielny zachowuje się nieporównanie skromniej - nie tylko w tym znakomicie się dopełniają. Silny Niemiec króluje w powietrzu, jeśli rywale próbują zagrać długą piłkę - Francuz gra po ziemi, jest szybszy i bardziej zwrotny. Mertesackerowi zdarza się nie nadążyć za rywalem, ale może wtedy liczyć na pomoc kolegi - jeśli z kolei Francuza wyciągnie za sobą napastnik przeciwnika, Niemiec z pewnością będzie go ubezpieczał. Koscielny, wraz z bocznymi obrońcami, usłyszy też od Niemca podpowiedzi i komendy, gdy Arsenal będzie organizować krycie strefowe przy rzucie rożnym. Wpadki, z których wcześniej słynął francuski stoper (przypomnijmy choćby nieporozumienie z Wojciechem Szczęsnym w końcówce feralnego finału Pucharu Ligi z Birmingham w sezonie 2010/11) praktycznie już mu się nie zdarzają.

Kto zatem zdecyduje?

Paradoks pierwszego spotkania między tymi drużynami polegał na tym, że pojedynku napastników Liverpoolu z obrońcami Arsenalu... w zasadzie nie było. Wszystko rozstrzygnęło się w środku pola, gdzie Arteta do spółki z Ramseyem i Rosickym spowodowali, że nie było komu obsłużyć Suareza i Sturridge'a dobrym podaniem. Warto dodać, że Arsenal nie przegrał na Anfield w lidze od 7 lat, oprócz Tottenhamu ma też najlepsze wyniki w meczach wyjazdowych tego sezonu. We wrześniu 2012 o triumfie Kanonierów w Liverpoolu rozstrzygnęły bramki Podolskiego i Cazorli, w marcu 2012 gospodarzy pognębił dwoma bramkami (jedną z woleja, w doliczonym czasie gry) Robin van Persie.

Jednym z najsłynniejszych meczów w historii Premier League okazało się jednak spotkanie o trzy lata wcześniejsze, z kwietnia 2009, kiedy to cztery gole dla Arsenalu strzelił Andrzej Arszawin, a remis dla gospodarzy ratował w ostatnich sekundach Yossi Benayoun. Trzeba o nim pamiętać, bo nawet jeśli dziś nie padnie osiem goli, to jest oczywiste, że ani "partii szachów", ani "dziewiętnastowiecznego futbolu" oglądać nie będziemy.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.