• Link został skopiowany

Premier League. Laudrup zwolniony ze Swansea, bo się nie przykładał. "Prezesie zrób coś"

Michael Laudrup jest kolejnym trenerem, który stracił pracę w tym sezonie Premier League. W jego przypadku jednak powody dymisji są złożone i nie sposób ich sprowadzać do niecierpliwości czy niekompetencji właściciela klubu. O kulisach dramatycznych wydarzeń w Swansea pisze Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i autor bloga "Futbol jest okrutny".

Nowa edycja Wygraj Ligę z pulą nagród 20 000 złotych już jest! ?

Jeszcze późnym latem 2013 roku 49-letni Duńczyk uchodził za geniusza i kolejne cudowne dziecko światowej myśli trenerskiej. W pierwszym roku pracy na Wyspach bez problemu utrzymał Swansea w Premier League i zdobył z nią Puchar Ligi, drugi rozpoczął od imponującego zwycięstwa nad Valencią w Lidze Europejskiej (na stadionie Mestalla Walijczycy wygrali 3:0), więc nic dziwnego, że zaczęto go przymierzać do najlepszych klubów Europy. Zwłaszcza w Hiszpanii, gdzie jako piłkarz odnosił wielkie sukcesy z Barceloną i Realem (większość ankietowanych przez "Marcę" kibiców klubu z Kastylii życzyła sobie, by to on zastąpił Jose Mourinho), ale także w Anglii, gdzie spekulowano m.in. o jego przejściu do Tottenhamu po zwolnieniu Andre Villas-Boasa. W Walii początkowo pracował w oparciu o krótki kontrakt, ale w marcu ubiegłego roku prezes Swansea Huw Jenkins nakłonił go do przedłużenia umowy - przede wszystkim z obawy, że jak jego poprzednik Brendan Rodgers, zostanie podkupiony przez któregoś z ligowych gigantów.

Walijska tiki-taka

To pierwsza komplikacja w obrazie, który przychodzi na myśl bezpośrednio po ogłoszeniu dymisji Laudrupa. Owszem, karuzela trenerska w angielskiej ekstraklasie kręci się w najlepsze: tylko ośmiu menedżerów pracuje tam dłużej niż rok, a sześć klubów zmieniło szkoleniowców już w trakcie tego sezonu. Z drugiej strony Swansea pozostawała w ciągu ostatniej dekady symbolem zrównoważonego rozwoju, gdzie nikt nie podejmował decyzji pod wpływem impulsu. Jeśli w tym czasie idąca stopniowo od czwartej ligi do ekstraklasy drużyna zmieniała trenerów, to dlatego, że ich poprzednicy (oprócz Rodgersa np. Roberto Martinez) otrzymywali propozycje nie do odrzucenia. Warto zresztą zwrócić uwagę, że wszystkich dobierano z szacunkiem dla wybranego wcześniej stylu gry, opartego na posiadaniu piłki i pressingu: kiedy w ciągu ostatnich kilku lat tu i ówdzie pisano z zachwytem o "walijskiej tiki-tace", niejeden z obserwatorów nie mógł się nadziwić, z jaką łatwością wymieniają dziesiątki krótkich podań zawodnicy wychowywani na boiskach czwartoligowych.

Mówiąc o Swansea, mówimy wciąż o niewielkim i współzarządzanym przez kibiców klubie ze skromnym budżetem, klubie, który przed kilkunastoma laty był na granicy upadku i którego fani w pewnym momencie zbierali pieniądze do czapki, żeby opłacić kontrakt nadal w nim zresztą grającego Leona Brittona. Klubie, w którym najstarsi zawodnicy - np. Ashley Williams, były kelner i pracownik stacji benzynowej - pamiętają czasy dorabiania poza futbolem i w którym nawet grająca już w Premier League drużyna z braku odpowiedniego zaplecza zmuszona była korzystać z ogólnodostępnej siłowni. Doprawdy, nikt, a zwłaszcza stąpający mocno po ziemi Huw Jenkins, nie stracił tu głowy od sukcesów.

Laudrup stracił szatnię

W decyzji o zwolnieniu Laudrupa nie chodzi o niepokojącą serię dziesięciu meczów, z których tylko jeden zakończył się wygraną, serię zresztą jakoś wytłumaczalną kontuzjami podstawowych zawodników - zwłaszcza fenomenalnego przed rokiem Michu (jednego z najlepszych, obok van Persiego, Suareza i Aguero, napastnika tej ligi), solidnego bramkarza Michaela Vorma czy pomocników Jonathana de Guzmana czy Pablo Hernandeza. Nie chodzi także o napięcia między zarządem a współpracującym z Michaelem Laudrupem i próbującym sprowadzać do Swansea kolejnych zawodników agentem Bajramem Tutumlu.

Pewien trop daje raczej połączona z ogłoszeniem dymisji Duńczyka decyzja o włączeniu do sztabu szkoleniowego kapitana drużyny Gary'ego Monka: w chwili, gdy Swansea przestało iść, wyniki się pogarszały, a w oczy zaczęło zaglądać widmo spadku, Michael Laudrup "stracił szatnię". Dzisiejsze wydania angielskich gazet pełne są spekulacji na temat podziałów między grającymi w klubie piłkarzami z Wysp (przypomnijmy: niektórzy pamiętali klub z czasów czwarto- i trzecioligowej tułaczki) a ekipą hiszpańskojęzyczną, symbolem tych podziałów była niedawna bójka między Monkiem a Chico Floresem. Większym problemem okazały się jednak relacje piłkarze-trener. Laudrup "stracił szatnię" nie dlatego nawet, że jako były zawodnik nie potrafił oprzeć się pokusie udowadniania im na treningach, iż jest od nich lepszy - jeśli wierzyć rewelacjom mediów, po prostu za mało od nich wymagał.

Kto tu rządzi

Czarę goryczy przechyliło dwudniowe wolne, które Laudrup dał piłkarzom po sobotniej porażce z West Hamem - drużyną, podobnie jak Walijczycy, walczącą o utrzymanie w Premier League - i jego odbyta w tym czasie wycieczka do Paryża. Zawodnicy skarżyli się ponoć zarządowi, że menedżer nie pracuje wystarczająco ciężko i że ich samych nie zmusza do pracy, że odprawy taktyczne pozostają na poziomie dalece ogólnym, a treningi nie prowadzą do wyeliminowania błędów, które przydarzyły się im w meczach. W zespole panował zbyt duży luz, obóz treningowy w Dubaju był jednym wielkim pijaństwem, "prezesie, zrób coś" - miały apelować do prezesa Jenkinsa delegacje piłkarzy.

Tyle że otwiera się tu jeszcze jeden wątek - nad którym mogliśmy zresztą dyskutować na przykładzie klęski Andre Villas-Boasa w Chelsea: kto tak naprawdę rządzi klubem? Fakt, że po Laudrupie na ławce mają usiąść kapitan drużyny i współpracujący z nim, pracujący w klubie od lat legendarny wcześniej zawodnik, będący blisko z piłkarzami trener Alan Curtis, świadczy, że podobnie jak w przypadku zatrudnienia na Stamford Bridge Roberto di Matteo, w konfrontacji trener-zawodnicy zwyciężyli ci drudzy.

I wątek kolejny, o którym zresztą pisał przed laty na blogu Rafał Stec: Tego, jak niewiele tak naprawdę wiemy o tym, co dzieje się za klubowymi kulisami. Świetny ekspert od niemieckiej piłki Raphael Honigstein opisywał niedawno swoje zdumienie, gdy usłyszał przekonujące relacje o tym, iż ceniony przez niego trener Tottenhamu, Ajaksu czy HSV Martin Jol, tak naprawdę nigdy się nie przemęczał. Przysypywani komunikatami odpowiedzialnych za wizerunek poszczególnych drużyn piarowców, karmieni ogólnikami na konferencjach prasowych, o tym, jaka naprawdę była anatomia kryzysu w takich zespołach, dowiadujemy się z opóźnieniem albo wcale.

A kolejnym w Premier League menedżerem "do odstrzału" jest Rene Meulensteen z Fulham, który po serii ligowych klęsk odpadł wczoraj również z Pucharu Anglii, i to w starciu z trzecioligowym Sheffield United. Meulensteen pracuje w Londynie? Dwa miesiące.

Podyskutuj z autorem - na jego blogu "Futbol jest okrutny">

Więcej o: