Szafy i szuflady w ośrodku treningowym w Carrington opróżniał aż przez trzy dni. Z książek, pamiątek i sterty papierów, z tego wszystkiego, czym obrósł przez blisko 27 lat pracy w Manchesterze United. Teraz na 416 stronach książki spisanej z pomocą Paula Haywarda, dziennikarza "Daily Telegraph", zrobił porządki we wspomnieniach, w tej ich części, której nie uporządkowała poprzednia jego książka, "Managing My Life". Wyrzucił z siebie w "My Autobiography" to, co mu w duszy grało, a czego wcześniej nie chciał albo nie zdążył powiedzieć publicznie, wrócił do starych sporów, serwując pewnie ostatnie w karierze suszarki tym wszystkim, którym - jego zdaniem - zaserwował ich jeszcze za mało.
O dziwo, zostało tego sporo jak na choleryka, który nigdy nie przebierał w słowach. A może zebrałoby się jeszcze więcej, ale Ferguson nigdy nie prowadził dziennika. Dziś tego żałuje. Niedawno w świetnym wywiadzie dla "Telegraph" opowiadał Haywardowi, jak wielką ulgę mu przyniosło po zakończeniu trenerskiej kariery to, że nie musi już cały czas czytać i słuchać o sobie. Teraz będzie słuchał i czytał, bo w recenzjach które dziś, w dniu zaczynającej promocję książki, konferencji prasowej Fergusona zalały angielskie media, smacznych cytatów i anegdot jest mnóstwo. Niewinnych, jak choćby o Nemanji Vidiciu, który w 2009 r. całkiem serio ostrzegał bossa, że jak zostanie powołany do wojska, by walczyć w Kosowie, to pojedzie, bo to jego obowiązek. O Davidzie Beckhamie, który nie chciał zdjąć czapki na treningu, bo chciał pokazać nową fryzurę dopiero podczas meczu, ale usłyszał: "Ściągaj albo nie zagrasz". O Rio Ferdinandzie, który szykując się do spotkania z P. Diddym, usłyszał od szefa dość pogardliwe: "A czy on cię zrobi lepszym środkowym obrońcą". Albo o bramkarzu Marku Bosnichu, który jadł bez opamiętania jak koń. Ale jest też w książce otwieranie starych, głębokich ran i teraz tylko czekać, aż odpowiedzą ci, których Ferguson najbardziej sponiewierał. Roy Keane odpowiedział już kilka godzin później, w telewizji ITV, której jest teraz ekspertem. - Rozmawialiśmy z nim o lojalności. On nie wie, co to słowo znaczy - odpowiedział Fergusonowi Keane, który w książce oberwał najmocniej.
Jak wynika z recenzji i opublikowanych fragmentów, dla większości wspomnianych w autobiografii postaci Ferguson ma i kij, i marchewkę, krytykę osładza pochwałą. Dobre słowo potrafił nawet znaleźć dla Rafaela Beniteza. Nadal mu oczywiście nie wybaczył, że nie przestrzegał jako trener Liverpoolu narzuconej przez Fergusona etykiety, że ich starcie zamienił w osobistą sprawę. Sir Alex pisze, że Benitez to wariat na punkcie kontroli. Ale też chwali go, np. za świetne transfery, choćby Pepe Reiny (Jerzemu Dudkowi się to nie spodoba) i Fernando Torresa. O Ruudzie van Nistelrooyu pisze, że wyleciał z United w 2006 r., bo już na zbyt wiele sobie pozwalał, potrafił nawet zwyzywać Fergusona za to, że znów nie wstawił go do składu. Ale też, jak wspomina trener, potrafił niespodziewanie, cztery lata po odejściu z Old Trafford, zadzwonić do niego i przeprosić.
Wobec Keane'a Ferguson jest bezwzględny. Docenia, kim był dla drużyny, póki siły mu dopisywały, ale skupia się na tym, jak Irlandczyk to wszystko zepsuł, gdy zaczął czuć, że najlepsze ma już za sobą. Jak był z tym niepogodzony ("Myślał, że jest Piotrusiem Panem"), winę zrzucał zawsze na innych, zatruwał szatnię tak, że w 2005 r. musiał z niej wylecieć. Ferguson przypomina słynny wywiad dla klubowej telewizji, w którym Keane tak przejechał się po kolegach, że klubowa cenzura nie przepuściła nagrania, opisuje też, jak Keane ośmielił się wypomnieć mu przy drużynie, że kłócąc się z głównymi udziałowcami klubu o zyski generowane przez konia Rock of Gibraltar i oddając sprawę do sądu, uwikłał się w konflikt interesów. Keane poczuł się większy od Fergusona i od klubu, a takim sir Alex zawsze pokazywał drzwi - to powracający temat jego obu autobiografii.
Beckhamowi pokazał drzwi dwa lata wcześniej, wspomina w książce, jak David coraz szybciej odpływał w stronę show-biznesu pod wpływem żony Victorii. Tak jak Ferguson do dziś ma nerwy na wierzchu na wspomnienie Keane'a, tak nie może wybaczyć Beckhamowi, że nie chciał zostać prawdziwą legendą klubu. "To był jedyny piłkarz, z którym pracowałem, który wybrał sławę, jego misją było zostać sławnym poza futbolem".
Dla Wayne'a Rooneya też ma kilka cierpkich słów, choćby pretensji, że za mało pracował nad lewą nogą i za wolno się uczył. Potwierdza, że pod koniec ostatniego sezonu pracy Fergusona, dzień po zapewnieniu sobie przez United mistrzostwa, Rooney przyszedł do niego do biura i poprosił o zgodę na odejście. Wspomina też, że Rooney już w 2010 r. prosił go, żeby kupić Mesuta Özila. Usłyszał wtedy, że ma pilnować swoich spraw. Jak widać, Rooney może uczy się wolno, ale na futbolu zna się nie gorzej od szefa.
Rozstrzygnięcie sprawy Rooneya Ferguson zostawił Davidowi Moyesowi, przekonującemu się od tygodni, jak trudno zająć miejsce legendy. Sam wybrał rolę ambasadora klubu, nadrabia zaległości w lekturach, podróżach, współpracuje z Harvard Business School w ramach projektu badawczego, analizującego jego lata pracy w United, doświadczenia, jego formułę sukcesu. Miał wątpliwości, czy jeżdżenie na spotkania ze studentami i opowiadanie im o własnych sukcesach to nie nadmierna próżność, ale syn Jason zapytał go, czy można być próżnym po siedemdziesiątce. Ferguson senior zgodził się, że nie. Za to ciekawym można pozostać jak najbardziej, więc niewykluczone, że to nie ostatnia książka sir Alexa.