Premier League. "Armia Żydków" walczy z władzami ligi

Z dumą mówią o sobie: "armia Żydków". Czy mogą im grozić więzienia, grzywny, zakazy stadionowe? O konflikcie kibiców Tottenhamu z władzami angielskiej piłki pisze Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i autor bloga "Futbol jest okrutny".

Jimmy Greaves, słynny przed laty napastnik Tottenhamu, jest poirytowany: "Jeśli tak, to ja też mogę iść do pudła". Premier Wielkiej Brytanii próbuje tonować nastroje: jego zdaniem akurat ludzie związani z tą drużyną nie mają się czego obawiać. A kibice północnolondyńskiego klubu wołają z trybun: "Śpiewamy, co chcemy".

Greaves, który w latach 1961-1970 strzelił dla Tottenhamu 220 bramek, krytykuje nowy pomysł władz angielskiej piłki: walcząca z rasizmem na trybunach Football Association postanowiła wyeliminować z kibicowskiego języka słowo "Yid", "Żydek", w londyńskim slangu brzmiące wyjątkowo wulgarnie. Mimo wieloletnich wysiłków FA, mimo kampanii edukacyjnych prowadzonych - co warto podkreślić - przede wszystkim przez kluby, których kibice mają problem z antysemityzmem, fani Arsenalu, Chelsea czy West Hamu wciąż potrafią wołać "brudne Żydki!", skandować nazwisko Hitlera, imitować odgłos wypuszczanego w komorze gazowej cyklonu B albo śpiewać o Tottenhamie jadącym do Auschwitz. FA uważa, że rozwiązanie problemu utrudnia fakt, że fani Tottenhamu też mówią o sobie "Żydki". I chce ich za to karać.

Był Niemcem, jest Żydem

Sprawa jest stara i względnie nowa równocześnie. Stara, bo klub powstał w dzielnicy, której niemałą część zamieszkiwali ortodoksyjni Żydzi. Można oczywiście rzecz komplikować, pisać np., że drużynę zakładali uczniowie chrześcijańskiej szkółki niedzielnej albo że emigranci z Europy Wschodniej geograficznie mieli bliżej na stadion West Hamu, tyle że na White Hart Lane w sobotnie popołudnia można było łatwiej dotrzeć bez łamania szabatu. Faktem jest jednak, że wielu fanów Tottenhamu miało i ma żydowskie korzenie, a fani klubów z nimi rywalizujących sięgali i sięgają po oręż antysemityzmu. Względna nowość polega natomiast na tym, że mniej więcej od lat 80. XX wieku kibice drużyny z północnego Londynu przyjmują antysemickie obelgi za swoją tarczę honorową: sami nazywają się "Yid Army", a na trybuny wnoszą flagi z gwiazdami Dawida.

Niekiedy ich utożsamienie daje efekty zachwycająco paradoksalne; przypomnijmy piosenkę stadionową o grającym niegdyś w Tottenhamie świetnym napastniku, "Jürgen was a German / But now he's a Jew" (Jürgen był Niemcem, ale teraz jest Żydem - mowa oczywiście o Jürgenie Klinsmannie). Franklin Foer z kolei w książce "Jak futbol wyjaśnia świat" opisuje klasyczną już scenę, w której fani Manchesteru City zaczynają śpiewać "Otoczymy Tottenham z pałami na wierzchu, wołając: "mamy napleta, mamy napleta, mamy napleta, a wy nie"" (przeł. Anna Czarnecka), zaś kibice z Londynu odpowiadają, podnosząc się ze swoich miejsc i ściągając spodnie - coś, co z pewnością nie mieści w kanonach postępowania organizacji antyrasistowskich, ale (jak zauważa Foer) jest ripostą tak niemożliwą do sparowania, że w tej wymianie ostatnie słowo należy do fanów Tottenhamu.

Co jest mową nienawiści

Kiedy słyszymy, jak ktoś woła o gazowaniu ludzi, z którymi z jakichś powodów się nie zgadza, nie powinniśmy jednak pozostać na poziomie anegdoty. Na Wyspach, podobnie zresztą jak w Polsce, antysemicki bluzg jest przestępstwem, zaś stadion - taką samą przestrzenią publiczną jak każda inna. Trudno, żeby instytucje odpowiadające za praworządność podczas imprez masowych (także - dodajmy - za to, co przebija się do milionów telewidzów spod głosu komentatora) nie miały problemu z faktem, że słowa, które starają się z przestrzeni publicznej wyeliminować, ryczy co tydzień kilkadziesiąt tysięcy gardeł. Stanowisko FA streszczałem na swoim blogu (http://okonski.blog.onet.pl/2013/09/12/slowo-na-z/): "Owszem, wiemy, że kibice Tottenhamu nazywają się "Żydkami" bez podtekstu antysemickiego. Problem w tym, że dla wielu neutralnych uszu wciąż brzmi to jak okrzyk antysemicki, że są ludzie, którzy czują się nim obrażeni i że mamy tu do czynienia z naruszeniem prawa". Kłopot dodatkowy, ale praktyczny: jak ścigać fana Chelsea za używanie sformułowań, którymi fan Tottenhamu posługuje się z dumą?

David Baddiel, brytyjski komik i kibic Chelsea, nakręcił przed dwoma laty świetny filmik "Y-word" (https://www.youtube.com/watch?v=RIvJC1_hKt8), w którym o konieczności wyeliminowania z języka "słowa na "Ż"" mówią piłkarze klubów mających problem z kibicami antysemitami. Wtedy miał poczucie dobrej roboty, dziś jednak zwraca uwagę na fakt, że - nazywając się "Żydkami" - fani Tottenhamu legitymizują i wzmacniają argumentację krzykaczy. "O co ci chodzi, przecież sami się tak nazywają" - tłumaczył mu niejeden z dopytywanych podczas pracy nad filmem kibiców ze Stamford Bridge.

David Cameron jednak uchyla ten argument. "Trzeba brać pod uwagę intencje" - mówi premier Wielkiej Brytanii w wywiadzie dla "Jewish Chronicle". - Jest różnica między kibicami Tottenhamu, którzy sami określają się mianem "Żydków", a kimś, kto używa tego słowa po to, by kogoś obrazić. Mowa nienawiści powinna być karana, ale tylko wtedy, kiedy rzeczywiście jest motywowana nienawiścią".

Daniel Wynne ze stowarzyszenia kibiców Tottenhamu, na co dzień pracujący w szkole przy jednej z londyńskich synagog, również uważa, że fani z White Hart Lane mają prawo śpiewać o "armii Żydków", choć ogranicza to tylko do stadionu. "Gdyby ktoś mówił tak do mnie na ulicy, nie byłbym zachwycony, ale na trybunach traktuję to jako formę czułości. Ludzie próbują w ten sposób dopingować swoich, bez intencji obrażania kogokolwiek". To przecież tak (znalazłem w angielskiej debacie i takie porównanie), jakby chcieć aresztować geja, który w gronie przyjaciół sam siebie nazywa "ciotą"...

Oczywiście trudno nie przyznać racji Franklinowi Foerowi i nie docenić faktu, że zamiast określać Żydów mianem "trucizny narodu" jakaś część społeczeństwa identyfikuje się z nimi, choćby ironicznie. Z drugiej strony - problem przecież nie znika. Po pierwsze dlatego, że nawet zasymilowani w języku fanów Tottenhamu Żydzi nadal pozostają "inni i obcy", po drugie - wciąż pozostają obiektem ataków.

Nie tędy droga

W świecie idealnym antysemitów by nie było, a fani Tottenhamu nie musieliby tworzyć tarczy honorowej z żadnej z obelg. Nie żyjemy jednak w świecie idealnym. Dobrze pokazuje to Anthony Clavane, autor znakomitej skądinąd książki "Does Your Rabbi Know You're Here" i kibic Leeds - mający z powodu żydowskiego pochodzenia mnóstwo kłopotów na trybunach. Clavane rozumie intencje kibiców Tottenhamu i uważa, że prawdziwym problemem są antysemici kibicujący innym klubom, ale zna także Żydów, którzy czują się niekomfortowo, widząc i słysząc "Yid Army". "Jestem Żydem, ale nie jestem Żydkiem, i nie chciałbym, żeby tak do mnie mówiono" - podnoszą ci ludzie, więc pisarz kibic chciałby przekonywać fanów Tottenhamu, by brali pod uwagę także pod uwagę ich samopoczucie.

Wiele więcej pewnie zrobić się nie da: apelować do tych, którzy nazywają się "Żydkami" z, nazwijmy to, szlachetnych pobudek, by dali sobie spokój, i dzięki temu móc uderzyć w pozostałych. Apelować, ale nie grozić karami, bo to działa jedynie jak płachta na byka (i w niedzielnym meczu z Cardiff, i we wtorkowym spotkaniu z Aston Villą słowo na "Ż" słychać było wyjątkowo głośno). Antysemitom zaś komplikować światopogląd - zarówno w miarę prostymi środkami, np. filmikiem "Y-word", jak i metodami nieco bardziej wyrafinowanymi, np. otwieraną za kilka dni w londyńskim Muzeum Żydowskim wystawą "Four Four Jew", pokazującą rolę żydowskich piłkarzy w klubach całej Anglii, bo przecież nie tylko w Tottenhamie. Może warto zakończyć prostą obserwacją, że problem antysemickiego bluzgu nie jest problemem wyłącznie jednego klubu z północnego Londynu i wyłącznie jednego kraju.

PS Od czasu, gdy po raz pierwszy zobaczyłem film "Y-word", zastanawiam się nad możliwością nakręcenia podobnej reklamy w Polsce. Moi koledzy dziennikarze sportowi są sceptyczni: ich zdaniem nie znajdą się u nas piłkarze tej rangi co Frank Lampard, mający autorytet i posłuch u swoich kibiców. Jest aż tak źle?

Więcej o: