Polski trener w Manchesterze: Chciałbym robić to, co Engel

Oglądałem w Warszawie trening 12-latków. Chłopcy biegali bez piłek - jeden z nich, puszysty, ledwo dawał radę, a trener ciągle na niego krzyczał. Jak zrobiłbym coś takiego za granicą, nie dostałbym już pracy. A w Polsce za to się płaci - mówi 24-letni Radosław Mozyrko

Profil Sport.pl na Facebooku - 36 tysięcy fanów. Plus jeden? 

Mozyrko w poniedziałek kończy pracę menedżera pruszkowskiej akademii młodzieżowej, a we wtorek leci do Anglii. - W trzech słowach po-wiem o nim tak: profesjonalista, profesjonalista, profesjonalista - mówi wiceprezes drugoligowego Znicza Pruszków Michał Kozak. - Poza przygotowaniem merytorycznym jest bardzo zaangażowany, nie odpuszcza żadnego projektu, imponuje mi. Polska piłka będzie miała z niego pociechę.

Pruszków już ją ma - 55-tys. miasto dzięki Mozyrce ma akademię, w której w 18 grupach trenuje 450 chłopców. - W akademii Legii chłopców jest mniej, bo 250 - mówi z dumą Kozak.

Michał Pol, Łukasz Cegliński: Jak 24-letni polski trener został do-strzeżony przez Manchester Utd?

Radosław Mozyrko: W połowie października znalazłem ofertę w internecie i wysłałem aplikację - po raz czwarty, bo próbowałem już od 2008 roku. Nie zrażam się porażkami, wyciągam z nich wnioski, i tym razem przeszedłem do drugiego etapu. W połowie grudnia zaproponowano mi pracę.

Jak wyglądała selekcja?

- Przepraszam, nie mogę o tym rozmawiać. Tajemnica służbowa.

Co przekonało Manchester do pana?

- Na pewno pomogło to, że zrobiłem kursy trenerskie za granicą, w Anglii i Irlandii, że mam doświadczenie w pracy w USA, że w młodym wieku byłem menedżerem akademii w Zniczu. To dobrze wygląda w CV. Podstawa to także pasja i ciężka praca.

Ilu miał pan rywali?

- Kiedyś usłyszałem, że przyszło 700 aplikacji. 40 kandydatów dopuszczono do kolejnego etapu, dwóch dostało pracę. Jak było teraz, nie wiem.

Polski trener Man Utd: bez układów łatwiej zrobić karierę za granicą, niż w Polsce Jakie obowiązki miał pan w Pruszkowie, a jakie będzie miał w MU?

- Zupełnie inne. W Zniczu byłem odpowiedzialny za całą akademię - zatrudnianie i edukowanie trenerów, stworzenie i nadzór nad systemem szkolenia, prowadziłem także drużynę do lat 17. W Anglii będę pracował w programie rekreacyjnym oraz w centrum rozwoju, do którego trafiają chłopcy w wieku 8-14 lat wypatrzeni przez skautów. Będę jednym z trenerów prowadzących zajęcia, a potem będę wydawał o młodych piłkarzach opinię - czy się nadają do dalszej pracy, czy nie.

Jak ocenić, czy chłopak będzie się nadawał do gry w seniorach?

- To bardzo trudne. Można zobaczyć, czy jest inteligentny, jakie ma cechy motoryczne, ale najważniejsze jest to, czy potrafi ciężko pracować. Talent talentem, 99 proc. sukcesu to harówka. Cieszę się, gdy widzę, że zawodnik myśli, czyli szybko i trafnie podejmuje decyzje na boisku, oraz że się uczy, czyli szybko przyjmuje i wykorzystuje uwagi. Ale za tym muszą iść pracowitość i zdrowie. Z wiekiem obciążenia wzrastają i nie każdy może je wytrzymać. Ciekawym graczom, których zauważam, mówię: jak będziesz miał charakter i zdrowie, możesz osiągnąć wszystko. Ale nie możesz się też poddawać, bo każdemu w życiu zdarzają się trudne momenty - jak zaczniesz wtedy narzekać, to niczego nie osiągniesz.

MU daje szansę na rozwój. A pieniądze?

- W Zniczu miałem przyzwoitą jak na 24-letniego kawalera pensję. W MU będę miał płacone za godziny - jak zaliczę ich dużo, będzie dobrze. Jak nie, będę musiał poszukać dodatkowej pracy.

Podpisał pan kontrakt na rok. Co musi się wydarzyć, by klub go przedłużył?

- W piłce młodzieżowej krótkie umowy to standard - kandydatów jest wielu, rywalizacja ogromna. Praca oceniana jest co roku, co kończy się nową propozycją lub pożegnaniem. Patrzy się na pracę, ale też na umiejętność dostosowania się do filozofii klubu. Ja jestem pozytywnie nastawiony i uważam, że nie będę miał problemu z podpisaniem następnego kontraktu. Nigdy go nie miałem.

Zaczynał pan jako piłkarz GKS Katowice...

- Piłkarzem bym siebie nie nazwał. Byłem kandydatem na niego. W GKS trenowałem osiem lat, potem przez trzy miesiące grałem w Rozwoju Katowice. Mój szczyt kariery to występ w sparingu z Polonią Bytom - ja miałem 18 lat, a rywali prowadził trener Michał Probierz. Grałem jako środkowy pomocnik, gdyby nie kontuzje, to mógłbym być przyzwoitym rzemieślnikiem.

Dlaczego wyjechał pan z kraju?

- W wieku 20 lat, po kilku kontuzjach, zadałem sobie pytanie: czy chcę się kopać po czole, grając w okręgówce, iść na AWF w Katowicach i zostać trenerem, a może jeszcze coś innego? Brat mieszkał w Irlandii i stwierdziłem, że na rok pojadę do niego. Języka nie znałem, chciałem się go nauczyć, zrobić jakieś kursy. Robotę miałem beznadziejną, byłem boyem hotelowym i tego nienawidziłem. Byłem też kelnerem, a w nocy brałem nadgodziny w pralni. Po trzech miesiącach, kiedy złapałem już podstawy angielskiego, poszedłem na pierwszy kurs na trenera młodzieżowego, potem na kolejny. Koledzy śmiali się z moich ambicji, bo Polacy nie mają za granicą dobrej opinii. Ale ja się tym nie przejmuję, nie mam kompleksów. W Dublinie poznałem ludzi, którzy pracowali w Malahide United współpracującym z Manchesterem. Pytali, czy chcę jeszcze grać, ale odpowiedziałem, że interesuje mnie tylko trenowanie. Zaproponowali roczny staż z drużyną do lat 12 - wciąż normalnie pracowałem, a potem szybko jechałem, by zdążyć na trening. Po roku byłem już w USA, w New York Red Bulls.

Jak to się udało?

- Większość ofert prac dla trenerów młodzieżowych znajduje się w internecie. Zauważyłem ogłoszenie Red Bulls, wysłałem aplikację, zostałem poproszony o zaprezentowanie przykładowe-go treningu. I dostałem trzymiesięczną umowę. Robiłem dokładnie to, co będę robił w Manchesterze. Obserwowałem też często pierwszy zespół i rozmawiałem z trenerem Hansem Backe, który pracował w Anglii i z reprezentacją Meksyku. Do akademii Znicza przeniosłem stamtąd sporo do-świadczeń, ale do pracy w Pruszkowie dołożyłem też trochę z filozofii MU, którą bardzo cenię, a także Ajaksu Amsterdam.

Dlaczego odszedł pan z Red Bulls?

- Po trzech miesiącach w bazie w Atlancie dostałem propozycję przedłużenia kontraktu, ale chciałem popracować w Anglii. Szybko znalazłem posadę w małym klubiku, gdzie pracowałem z grupami do lat 10 i 12. Musiałem dorabiać jako recepcjonista w studiu tatuażu. Kilka pamiątek z tego jest... W Anglii zrobiłem kurs UEFA B, jeździłem jeszcze na trzymiesięczne umowy do USA. Ciekawostką jest, że kursy, na które wydałem mnóstwo pieniędzy, w Polsce dają mi tylko tytuł instruktora.

To po co wrócił pan do kraju?

- Dla dziewczyny, obecnej narzeczonej, którą poznałem w Anglii. Ona podjęła tu pracę, ja przyjechałem w grudniu 2010 roku. Myślałem, że prędko wrócimy do Anglii, ale zostaliśmy.

Dlaczego akurat Znicz?

- Przypadek. Zamieszkaliśmy z dziewczyną w Brwinowie, więc wysłałem CV do Legii i Polonii. Z Legii nie było odzewu, z Polonii odpisał mi trener Michał Libich. Posady dla mnie nie miał, ale chciał obejrzeć moje zajęcia. Kiedy dostał pracę w Zniczu, zaproponował, żebym pomagał mu prowadzić młodzieżowe roczniki. Potem spytał, czy nie chciałbym zostać jego asystentem przy pierwszej drużynie. Wolałem pracę z młodzieżą, ale stwierdziłem, że przy Libichu dużo się nauczę. Po trzech miesiącach odsunięto nas od seniorów - za-proponowano mi prowadzenie drużyny młodzieżowej, ale powiedziałem, że nie jestem zainteresowany, bo brakowało mi osoby, która będzie odpowiedzialna za całe szkole-nie w klubie. Po dwóch tygodniach zaproponowano mi umowę na to stanowisko, a ja przedstawiłem swoją wizję. Zarząd był zachwycony.

A trenerzy?

- Na początku patrzyli na mnie krzywo. Miałem dopiero 23 lata, kwestionowali moje doświadczenie. Najpierw łapali się za głowę, widząc, czego od nich wymagam, ale po kilku miesiącach 99 proc. przekonało się do moich pomysłów.

Co było dla nich największym szokiem?

- Specjalizacja wiekowa. To, że po roku-dwóch trzeba oddawać drużyny. Polscy trenerzy przyzwyczajeni są do myślenia o "swoich drużynach", ale one nie są ich, lecz klubu. Mają się zasłużyć na określonym etapie rozwoju, nauczyć zawodnika konkretnej rzeczy, która sprawi, że w przyszłości będzie mógł grać zawodowo. U nas trener myśli jednak, żeby zrobić wynik, bo wtedy zostanie zauważony i dostanie seniorów. A pęd do seniorów dyktuje kasa - gdyby trenerzy młodzieżowi byli lepiej opłacani, nie pchaliby się gdzie indziej.

Co chciałby pan osiągnąć?

- Na razie chcę ciężko pracować. W Manchesterze spędzić trzy lata i skończyć w tym czasie wszystkie kursy trenerskie. Następnie - wrócić do Polski i popracować z kadrami juniorskimi, chociaż bez układów jest to trudne, a ja układów nie mam. Karierę łatwiej zrobić za granicą niż w Polsce. Ale chciałbym, tak jak teraz Jerzy Engel, tworzyć system szkolenia.

Może w przyszłości chciałbym pracować z seniorami, ale tylko w klubach z najwyższej półki.

Jacy są trenerzy w Polsce?

- Różni. Widziałem też dobrych i bardzo dobrych. Ale brakuje im pewności siebie, a opinia o piłce jest zła, i to się przenosi na opinię o nich. Nie ma systemu szkolenia, to fakt. Rozgrywki młodzieżowe są beznadziejnie zorganizowane - też fakt. PZPN beznadziejnie pracuje - też fakt. Ale są trenerzy bardzo dobrzy, choć także tacy, którzy pracują źle, a pieniądze za to dostają.

Bo decydują układy?

- Jak ktoś jest fachowcem i promuje go ktoś, kto ma plecy, to jeszcze bywa w porządku. Ale jak ktoś jest słaby, a ciągną go w górę znajomości, to rzecz się robi zniechęcająca. Jak opowiadam u nas o swoich ambicjach prowadzenia kadr młodzieżowych, to słyszę, żebym o tym zapomniał, bo bez układów się nie da.

Nie ma systemu szkolenia, ale po-wstała np. szkółka Barcelony w Warszawie. To szansa na rozwój dla polskiej piłki poza systemem?

- Ta szkółka to program rekreacyjny - to sprzedawanie filozofii klubu, tego, jak Barcelona uczy grać w piłkę. Z tego można wyciągnąć wnioski i dużo się dowiedzieć, ale do Warszawy przyleciał tylko jeden Hiszpan, reszta to rodzimi trenerzy po kursach. Oni prowadzą zajęcia i kto wie, może za rok, jeśli będą ostro zakuwali, tę filozofię Barcelony przyjmą i będą potrafili przekazać dalej. W to, że można ją przyjąć po jednym kursie, nie wierzę.

Załóżmy, że pozwalają panu stworzyć system szkolenia. Od czego by pan zaczął?

- Dla klubów ekstraklasy zorganizowałbym centralne rozgrywki dla drużyn do lat 17 i 19. Młoda Ekstraklasa to fajny pomysł, ale zaczynać trzeba wcześniej - najlepsi juniorzy powinni grać między sobą, a teraz po dwie przyzwoite drużyny w każdym województwie grają po cztery fajne mecze w sezonie, a potem bawią się ze słabeuszami. Wykorzystałbym też gimnazjalne ośrodki szkoleniowe. Najlepsi powinni w nich trenować i w weekendy rywalizować między sobą. Błędem moim zdaniem jest to, że wojewódzkie kadry grają w środku tygodnia, a w weekendy ich zawodnicy w swoich klubach, bo trenerzy stawiają na wyniki. To przerażające, że w piłce młodzieżowej są awanse i spadki. Młodzi grają zbyt dużo, bo dochodzą przecież zgrupowania i mecze reprezentacji młodzieżowych, a z tego wynikają przeciążenia organizmu. Dlatego podoba mi się, że Legia nie puszcza już młodych na tyle zgrupowań, że dawkuje im liczbę meczów w sezonie. Robi tak każdy przyzwoity klub.

Ariel Borysiuk w klubie z Białej Podlaskiej grał podobno po 80 meczów w sezonie.

- Przykładem nadmiernej eksploatacji jest Mirosław Szymkowiak, który prowadzony z głową grałby dłużej i na lepszym poziomie. Zahamowały go kontuzje wynikające także z tego, że już w wieku 16 lat uczestniczył we wszystkich możliwych rozgrywkach - od juniorskich, przez kadry wojewódzkie i narodowe, po epizody w ekstraklasie. Został zajechany. Tak się dzieje z wieloma piłkarzami w Polsce.

Jak wygląda szkolenie w akademii Znicza?

- Mamy 18 drużyn, w których staramy się uczyć chłopców systematycznie. Jak w języku polskim, gdzie najpierw poznaje się litery, potem składa słowa, czyta i w końcu pisze maturę. Wszystkie drużyny uczą się grać w tym samym ustawieniu i według tej samej filozofii - chcemy, by nasze drużyny grały w piłkę od tyłu, szybkimi podaniami, wysokim pressingiem i ładnie dla oka. Bardzo ważna jest też specjalizacja wiekowa - trenerzy nie idą z jedną drużyną od 8. do 16. roku życia jej piłkarzy, tylko pracują z 8-10-latkami i co dwa lata dostają nową grupę. Każdy absolwent akademii ma doświadczenie z pracy z sześcioma, a nawet ośmioma trenerami i choć oni uczą gry według tego samego systemu, to jednak każdy dodaje coś od siebie. To dodatkowo kształtuje młodych.

Od czego pan tam zaczął?

- Ustaliłem, co każda kategoria wiekowa ma zrobić w sezonie. Trenerzy dokładnie wiedzą, czego uczyć każdego zawodnika. Ile razy w tygodniu młody powinien trenować, ile meczów rozegrać w rok, jaki będzie temat każdego treningu. Nie ma dowolności, właściwej polskim klubom, że trener decyduje o tym, jak ćwiczy zespół, a na dodatek podczas jednych zajęć pracuje się nad różnymi elementami gry. W Zniczu w najmłodszych kategoriach zawodnicy uczą się przede wszystkim podawania piłki, a dopiero w starszych jej utrzymywania. Chodzi o to, by gracze potrafili w przyszłości wymienić po kilka podań na małej przestrzeni, utrzymać się przy piłce pod presją. Realizujemy też półroczne i sześciotygodniowe plany - trener musi wiedzieć z wyprzedzeniem, ile będzie miał treningów i sparingów, ale także to, co będzie robił na każdych zajęciach.

Nie obawia się pan, że bez pana projekt trochę się rozejdzie?

- Nie. Akademia powstała w maju poprzedniego roku, nauka szkoleniowców trwała dwa miesiące, treningi ruszyły w lipcu. Widzę, że ludzie w klubie wiedzą, że to jest dobre. Projekt zakorzenił się w głowach trenerów i członków zarządu.

W jakim wieku dzieci zaczynają?

- Rozpoczęliśmy program "Pierwszy krok", który uczy gry dzieci od trzech do sześciu lat - jako klub jesteśmy pionierem takich zajęć w Polsce. Mamy zajęcia na swoich obiektach, ale także w przedszkolach, gdzie prowadzimy zabawy z piłką. Celem jest popularyzacja futbolu, sportowe-go trybu życia i Znicza. Dzieciak ma się bawić i poznać podstawowe zasady gry - nie łapać piłki rękami, reagować na gwizdek, wiedzieć, że są bramki, i trzeba do nich strzelić, reagować na to, jak piłka wychodzi na aut. Powinien też zakochać się w futbolu - to w takim wieku trzeba kreować pasję do gry. Jeśli chłopiec ją nabędzie, łatwiej mu ciężej pracować w przyszłości na poważnych treningach.

Kiedy na akademii skorzysta pierwsza drużyna?

- Trzech chłopców, którzy trenowali u mnie, zadebiutowało już w sparingach seniorów. 15-latek i dwóch 16-latków. Ci chłopcy przez kilka sezonów ćwiczyli oczywiście u innych trenerów. Ale ważne jest też, że poprzez akademię mogłem nalegać na trenerów seniorów, by dostali szansę na pierwsze występy. To ważne dla motywacji, nauki.

Jak się zabezpieczacie przed podbieraniem przez inne kluby talentów?

- Nie podpisujemy żadnych umów z chłopcami, wiemy, że są ekwiwalenty, które podczas zmiany klubu ten nowy musi zapłacić za wyszkolenie. Kilku na-szych graczy z młodszych grup dostało propozycje zmiany klubu, ale rodzice widzą już, że w Zniczu powstało coś fajnego i chcą tu zostać.

Do Barcelony nikt nie odszedł?

- Dwóch zawodników.

Popełnili błąd?

- Niekoniecznie. Każdy ma prawo spróbować czegoś innego, my się nie obrażamy, zawsze można do nas wrócić. Wiadomo, marka Barcelony działa na wyobraźnię, a zajęcia tam są ciekawe. Ale u nas jest równie ciekawie. To zresztą ważny przepis u nas - do 16. roku życia żaden zawodnik nie może biegać bez piłki. Do tego wieku ograniczamy zresztą zajęcia wytrzymałościowe - liczy się taktyka i technika.

W innych klubach to nie jest normalne?

- Nie będę podawał nazwy klubu, ale obserwowałem w Warszawie trening 12-latków. Zawodnicy biegali bez piłek - jeden z nich, puszysty, ledwo dawał radę, a trener ciągle na niego krzyczał. Jak zrobiłbym coś takiego zagranicą, w życiu nie dostałbym już pracy. A w Polsce za to się płaci.

Więcej o:
Copyright © Agora SA