Legia grała tylko pół godziny

Na ledwie 30 minut starczyło sił, polotu i fantazji piłkarzom Legii. Przez kolejną godzinę wszyscy oglądający mecz cierpieli, patrząc na zespół Jana Urbana.

Pozostałe mecze 3. kolejki Orange Ekstraklasy

Nowy trener Legii ma nowy pomysł na drużynę. Dostał kilku nowych zawodników (trzech gra w podstawowym składzie, kolejnych dwóch nowych weszło po przerwie), dwóm innym znalazł nowe miejsce na boisku. Edson nie gra na lewej obronie, ale w pomocy. Roger z lewego skrzydła został przesunięty do środka.

- Najważniejsze będą dla mnie punkty. Nawet kosztem efektownej gry będą liczyć się tylko wygrane - zapowiadał Urban przed sezonem. Pierwsze dwa mecze jego Legia wygrała konsekwencją i lepszymi umiejętnościami poszczególnych zawodników. Tydzień temu w Zabrzu warszawianie zdecydowanie zdominowali Górnika przede wszystkim w drugiej połowie, kiedy prowadzili 1:0. Zagrali niebywale skutecznie, nie męczyli się tak, jak na inaugurację z Cracovią.

W niedzielę pierwsze pół godziny meczu mogło przyprawić o zachwyt największych nawet sceptyków. Legia grała odważnie, z polotem, rozmachem, bardzo efektownie. Gdyby nie bramkarz Sebastian Przyrowski, goli padłoby kilka, a nie tylko jeden. Okazji stworzyła sobie Legia sporo, a Chinyama, Radović i Grzelak co chwila zagrażali bramce Groclinu. Efektowne były zwłaszcza kilkudziesięciometrowe przerzuty z jednej na drugą stronę boiska oraz szybkie przesuwanie się z piłką i wygrywanie indywidualnych pojedynków.

Repertuar akcji Legia miała zróżnicowany. W 22. min przeciętnie spisujący się w niedzielę najlepszy ostatnio zawodnik Legii Brazylijczyk Roger zagrał do Grzelaka. Wysoki, silny napastnik z dwoma obrońcami na plecach wpadł w pole karne, minął jednego z rywali i efektownie strzelił pod poprzeczkę. Grzelak zagrał bardzo dobrze, nie tracił piłek, wygrywał pojedynki. Zagrał wreszcie tak, jak wszyscy w Warszawie tego oczekują.

Groclin do tej pory w ogóle nie zagrażał Legii. Jan Mucha nudził się jak mops. Zdekoncentrował się i pewnie dlatego w 35. min zagrał bezmyślnie i nonszalancko. Wydawało mu się chyba, że był faulowany przez Ślusarskiego, złapał piłkę poza polem karnym i arbiter odgwizdał wolnego. Strzał Babnicia był celny, ale za lekki. Legia przez ostatni kwadrans przestała grać. Jakby zupełnie uszło z niej powietrze. Stanęła. Piłkarze ruszali się jak muchy w smole, nie przeprowadzili już żadnej akcji, mieli kłopot z wyjściem z piłką z własnej połowy. Fantazji i polotu warszawianom starczyło tylko na pół godziny.

W 40. min powinien być remis, ale dobrej wrzutki Piechniaka nie wykorzystał Ślusarski, który spudłował w idealnej okazji z paru metrów. Druga połowa zaczęła się od ataków gości. Ośmieleni niemocą Legii grali coraz lepiej, brakowało tylko celnych strzałów. W 54. min o krok od wyrównania był Adrian Sikora, ale zabrakło mu centymetrów. W odpowiedzi kontra Legii skończyła się niecelnym strzałem Edsona.

Ale wciąż atakowali goście, nie do upilnowania był szybki jak wiatr Sikora. Bramka Legii była oblegana, ale wciąż niezdobyta. W 63. min Mucha obronił strzał i dobitkę Sikory, grodziszczanie właściwie nie opuszczali pola karnego Legii. W zespole z Warszawy nie było nikogo, kto znalazłby jakąś radę. Ani Giza (słaby występ, mnóstwo strat, zero kreatywności), który zmienił po przerwie Rogera, ani Vuković długo nie potrafili obudzić ani siebie, ani zespołu. Długimi minutami na stadionie panowała zupełna cisza, przerywana co jakiś czas gwizdkiem sędziego. Mecz przypominał sparing, a kibice zachowywali się jakby byli na przedstawieniu w teatrze i nie chcieli przeszkadzać aktorom słabego w drugiej połowie widowiska. Klaskali tylko, gdy któryś z legionistów schodził z boiska.

Legii dopisywało szczęście, bo grodziszczanie robili wszystko, by bramki nie zdobyć. Bez zarzutu spisywał się również Mucha. A gra Legii mogła przyprawić o ból zębów. Mnóstwo było niedokładności, niecelnych strzałów. Z pola widzenia zniknęli także skrzydłowi. Nie było komu wyprowadzić skutecznej, zakończonej strzałem kontry. Grodziszczanie nie byli gorsi, ale długo mieli za mało atutów, by podtrzymać kapitalną passę na Łazienkowskiej. Jeden Sikora to było za mało, warszawianie wybijali piłkę na oślep, faulowali z bezsilności. Ich gra była momentami rozpaczliwa. Goście grali z Legią "w dziada", ale bramki strzelić nie zdołali.

W 84. min trener Groclinu omal nie wbiegł na boisku - po dośrodkowaniu Rockiego robiący wślizg jeden z legionistów zatrzymał piłkę ręką, ale karnego arbiter Tomasz Mikulski nie podyktował. Nie zrobił tego - a powinien bez żadnych wątpliwości - również kilka minut później, kiedy w polu karnym padł składający się do strzału Bartosz Ślusarki. Wszyscy na ławce Groclinu zerwali się z krzesełek, ale protesty nic nie dały. Tak samo jak okrzyki legionistów po fauli na Korzymie w polu karnym gości w 90. min. Ostatnie sekundy były bardzo nerwowe, nie wytrzymali napięcia Mynar z Korzymem, którzy omal nie pobili się przy linii bocznej.

Legia wygrała trzeci mecz z kolei, znowu nie straciła gola, ale przez godzinę grała beznadziejnie. Groclin nie zasłużył na porażkę, ale po raz pierwszy w XXI wieku wyjeżdża z Warszawy bez jednego choćby punktu.

Liczba meczu

7 - po tylu latach Legia pokonała Groclin u siebie. Ostatni raz, 3:1, wygrała na Łazienkowskiej 8 sierpnia 2000 roku. Od tej pory padły dwa remisy, a cztery razy wygrali grodziszczanie.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.