• Link został skopiowany

Lider ekstraklasy wyleciał z Pucharu Polski. Niespotykana sytuacja w Białymstoku

Jakub Seweryn
To nie zdarza się często. Dwie drużyny Jagiellonii Białystok we wtorek rozegrały w Białymstoku swoje spotkania I rundy Pucharu Polski. I obie mogły być zadowolone, bo choć tylko "pierwsza" Jagiellonia pokonała u siebie Śląsk Wrocław 2:0, tak i jej rezerwy po przegranym boju z ekstraklasową Koroną Kielce 1:2 schodziły z boiska z podniesioną głową.
Jagiellonia wygrała ze Śląskiem Wrocław 2:0 w Pucharze Polski
screen / Polsat Sport

Jeden dzień i dwa mecze tego samego klubu w tych samych rozgrywkach, w dodatku w tym samym mieście. Taka sytuacja, jak we wtorek w Białymstoku, nie zdarza się zbyt często. Szczególnie, gdy jasne jest, że w Pucharze Polski gospodarzem jest zawsze zespół z niższej ligi, a nie jest on wyłoniony w trakcie losowania. W I rundzie tegorocznych rozgrywek los skrzyżował ze sobą dwa zespoły z czołówki tabeli ekstraklasy - Jagiellonię Białystok i Śląsk Wrocław, podczas gdy trzecioligowa Jagiellonia II Białystok, która wygrała Okręgowy Puchar Polski w województwie podlaskim, miała okazję zmierzyć się z ekstraklasową Koroną Kielce. 

Zobacz wideo Oto przyszły selekcjoner? "Limitem jest niebo"

Śląsk popełnił tragiczny błąd, Imaz uczcił urodziny. Jagiellonia zrewanżowała się Śląskowi

Odejmując pierwszą czwórkę ligi z zeszłego sezonu, które zmagania w Pucharze Polski rozpoczną od II rundy, Jagiellonia i Śląsk to dwa najwyżej sklasyfikowane zespoły obecnie w ekstraklasie, więc teoretycznie o większy hit we wtorkowy wieczór prosić nie można było. Niestety, tylko teoretycznie, bo pozmieniane zestawienia obu drużyn (m.in. w Śląsku tylko rezerwowym był będący w wielkiej formie Erik Exposito) na Stadionie Miejskim w Białymstoku nie zaprezentowały dobrej piłki. 

To i tak jest bardzo eufemistyczne stwierdzenie, bo przez ponad godzinę meczu Jagiellonii ze Śląskiem po prostu nie dało się oglądać, a oba zespoły raczyły nas tylko i wyłącznie pojedynczymi strzałami z dystansu. A to spróbował Mateusz Żukowski, a to Jesus Imaz, a to Martin Konczkowski, a to Nene.

W ogóle pozostawianie Nene osamotnionego przed polem karnym było dość osobliwą taktyką ze strony Śląska Wrocław. Jakże duże musiało być zdziwienie gości, gdy w 62. minucie piłkarz, który w ekstraklasie strzelił przez niespełna półtora roku sześć goli zza pola karnego, wreszcie wziął i trafił tak, że Kacper Trelowski mógł co najwyżej poczuć wiatr przelatującej obok z dużą prędkością piłki, a po chwilę wyciągnąć ją z siatki. 

- Trudno powiedzieć, czego tutaj zabrakło. Choć jesteśmy liderem, to też tutaj popełniamy błędy. To, że wygraliśmy sześć meczów z rzędu nie oznacza, że wygramy kolejnych siedem. Trzeba pamiętać o tym, gdzie był Śląsk Wrocław jeszcze kilka miesięcy temu - zaznaczał już po spotkaniu trener Jacek Magiera. 

Ów Magiera po straconym golu uznał, że w takich okolicznościach nie ma żartów i wpuścił na boisko Exposito. Ale ten w ogóle nie zaistniał przez pół godziny gry. Swoją setkę na wyrównanie miał za to Petr Schwarz, który głową przestrzelił głową z kilku metrów w końcówce. Wcześniej z kolei Jagiellonia domagała się rzutu karnego za zagranie ręką jednego z wrocławian, ale Paweł Raczkowski i Krzysztof Jakubik na VAR pozostali niewzruszeni.

W końcu ten, który we wtorek obchodził 33. urodziny. Lider Jagi Jesus Imaz w doliczonym czasie gry wykończył płaskie dogranie rezerwowego tego dnia Dominika Marczuka i swoje osobiste święto okrasił nie tylko wygraną i awansem Jagiellonii do kolejnej rundy Pucharu Polski, ale też zdobytą bramką. Jagiellonia wygrała ze Śląskiem 2:0, rewanżując się wrocławianom za ligową porażkę 1:2 sprzed kilku tygodni.

- Bardzo chcieliśmy dziś wygrać i awansować do kolejnej rundy. Przede wszystkim dobrze zareagowaliśmy na bramkę na 1:0 - po jej strzeleniu nie cofnęliśmy się i szukaliśmy drugiego gola. Śląsk miał jedną kluczową sytuację na wyrównanie, ale uważam, że w druga połowa była pod naszą kontrolą - zaznaczał szkoleniowiec gospodarzy Adrian Siemieniec, którego drużynę czeka w niedzielę hitowe starcie z Legią Warszawa. - Od jutra zaczynamy przygotowania do tego spotkania - dodał. 

Rezerwy Jagiellonii postraszyły Koronę Kielce. Ale tylko na początku. "Bądźmy poważni..." 

Kilka godzin wcześniej w I rundzie Pucharu Polski zaprezentowały się też rezerwy Jagiellonii Białystok. Z racji organizacji dwóch spotkań pucharowych jednego dnia przez klub, ich mecz z Koroną Kielce został wyznaczony na godzinę 12:30. Kluby ekstraklasy znają ją doskonale, ale i tak Korona dała się przez trzecioligowca zaskoczyć.

Choć trener gości Kamil Kuzera wystawił skład bliski optymalnemu, to już w siódmej minucie 18-letni Damian Wojdakowski zakręcił na lewym skrzydle obrońcą Korony i dośrodkował w pole karne, gdzie kapitan jagiellońskich rezerw wykorzystał niezdecydowanie Miłosza Trojaka i głową z bliska pokonał Konrada Forenca.

- Powiedzieliśmy sobie przed tym meczem w szatni, żeby od początku grać odważnie i cieszyć się grą. Później taka gra kosztowała nas utratę gola, ale może gdybyśmy tak nie zaczęli, to nie udałoby się go strzelić i nie byłoby tylu emocji - mówił po spotkaniu Adrian Żurański, szkoleniowiec Jagiellonii II. - Traktowaliśmy ten mecz jako nagrodę za wygrany okręgowy Puchar Polski w zeszłym sezonie. Zawodnicy wygrali go wiosną na Podlasiu, a ja z Concordią Elbląg w województwie warmińsko-mazurskim - dodał.

Nadzieje na sensację w ośrodku treningowym Jagiellonii malały jednak z każdą akcją Korony, która z dość dużą łatwością w pierwszej połowie przedostawała się w pole karne gospodarzy. Koroniarze mieli mnóstwo okazji bramkowych i z czasem zaczęli je wykorzystywać. W 20. minucie do siatki trafił Adrian Dalmau, tuż przed przerwą drugą bramkę dołożył Ronaldo Deaconu. 

Wydawało się, że w drugiej połowie rozpocznie się pogrom, ale gdy w pierwszym kwadransie nie udało się podwyższyć prowadzenia kielczanie wyraźnie zwolnili. Owszem, bardzo pewnie utrzymywali się przy piłce, ale mimo wszystko można było być zaskoczonym, że nie szukają już trzeciego gola. I w końcówce jedna z nielicznych wrzutek gospodarzy w pole karne Korony zakończyła się świetną szansą Viniciusa, który jednak w bramkę nie trafił i Korona po zwycięstwie 2:1 awansowała do kolejnej rundy. 

Kamil Kuzera został zapytany o tę końcówkę, czy i na ławce Korony choćby po sytuacji Viniciusa zrobiło się nerwowo. - Nie no, bądźmy poważni... Mieliśmy pełną kontrolę, bardzo dobrze utrzymywaliśmy się przy piłce, a wiadomo, że przez 45 minut jakaś jedna czy druga wrzutka rywali zawsze może trafić w pole karne. Ale szacunek dla chłopaków z Jagiellonii, że starali się do końca - mówił Kuzera. - Dla nas najważniejsze są dwie rzeczy - awans oraz że nikt nie narzeka na kontuzję. Teraz liczy się mecz pucharowy w Mielcu -podsumował. 

- To mógł być bardzo dobry dzień, a był tylko dobry. Drugi zespół nie był faworytem, ale z przebiegu spotkania też miał swoje szanse. Dzielnie walczył, ale nie udało się. Bardzo się cieszymy jednak, że my ten awans wywalczyliśmy - podsumował cały dzień Adrian Siemieniec, pierwszy trener Jagiellonii, który był także obecny na popołudniowym spotkaniu drugiej drużyny. Losowanie II rundy Pucharu Polski zaplanowano na 29 września. 

Jakub Seweryn

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

  • Link został skopiowany
Więcej o: