Kalisz zaszokował piłkarską Polskę. "Taki mecz zdarza się raz na kilkadziesiąt lat"

Bartłomiej Kubiak
Korona Kielce, Pogoń Szczecin, teraz Widzew Łódź. KKS Kalisz przez trzy lata z rzędu, odkąd awansował do drugiej ligi, regularnie ogrywa w 1/32 Pucharu Polski wyraźnych faworytów i drużyny z ekstraklasy. - Cieszymy się niesamowicie, ale Puchar Polski to dla nas tylko dodatek. Bardzo przyjemny, ale jednak dodatek. Najważniejsza jest liga - mówi trener Bartosz Tarachulski.

"Taki mecz zdarza się raz na kilkadziesiąt lat! Pucharowa sensacja!, "Olbrzymi sukces KKS i całej kaliskiej piłki" - ekscytują się lokalne media. Ale jest czym się ekscytować, bo drugoligowy KKS Kalisz właśnie wyeliminował ekstraklasowy Widzew Łódź w 1/32 Pucharu Polski. Po spotkaniu pełnym dramaturgii i zwrotów akcji, w którym padło aż 10 goli, a o awansie - po dogrywce, kiedy było 5:5 - decydowała dopiero seria rzutów karnych.

Zobacz wideo Mueller błyskawicznie reaguje na losowanie LM i wysyła wiadomość do Lewandowskiego. "Panie Lewangoalski"

- Szczerze? Nie przypominam sobie takiego meczu - mówił Janusz Niedźwiedź. Trener Widzewa na pomeczowej konferencji trochę kręcił nosem na postawę swoich piłkarzy, którzy dwukrotnie strzelali gole w doliczonym czasie i doprowadzali do remisu. Najpierw w drugiej połowie na 3:3, a później w ostatniej minucie dogrywki na 5:5. - Przespaliśmy pierwszą połowę, w której straciliśmy trzy bramki. To był jeden kluczowy moment. Drugi, choć przy takim wyniku może to brzmieć dziwnie, to skuteczność. Jeszcze w regulaminowym czasie drugiej połowy, kiedy mieliśmy dużo sytuacji, by wygrać ten mecz - wskazywał Niedźwiedź.

KKS Kalisz i sezon, który rozczarował

- Ja też sobie nie przypominam ani takiego wyniku, ani takiego meczu - uśmiecha się trener KKS Bartosz Tarachulski, z którym rozmawiamy wczesnym popołudniem dzień po meczu z Widzewem. - Chcieliśmy zadzwonić wcześniej, ale wie pan: trochę baliśmy się, że obudzimy, że może trening został przełożony albo że w ogóle odwołany. Że po prostu cały czas świętujecie - zaczynamy rozmowę. - Nie, nie. Od rana na nogach. O 16 mamy też normalnie trening, bo już w niedzielę gramy w lidze z rezerwami Śląska. Wszystko pod kontrolą - uspokaja Tarachulski. I wcale nie brzmi jak człowiek, który ma za sobą nieprzespaną noc. Dodatkowo poprzedzoną takim wieczorem.

Tarachulski to był napastnik z przeszłością w ekstraklasie. Grał w takich klubach jak Górnik Zabrze, Polonia Warszawa, Ruch Chorzów czy Widzew. Występował też za granicą - w belgijskim KSK Beveren, angielskim Yeovil Town, szkockim Dunfermline, izraelskim Hapoelu Beer Szewa czy greckich PAE Weria, AO Kawala, GS Diagoras Rodos czy AEL Kallonis. Karierę trenerską zaczął w 2013 roku w Pogoni Siedlce, gdzie jeszcze jako piłkarz był asystentem kilku trenerów - m.in. Rafała Wójcika, Daniela Purzyckiego, Carlosa Alosa, Marcina Sasala czy Dariusza Banasika.

A później sam przejął zespół z Siedlec, skąd trafił właśnie do Kalisza. W czerwcu zastąpił Stanisława Szpyrkę, który wcześniej przejął awaryjnie zespół na kilka kolejek po zwolnieniu Bogdana Zająca. To było w końcówce poprzedniego sezonu, który wszystkich w Kaliszu mocno rozczarował, bo ambicje klubu sięgały znacznie wyżej niż 13. miejsca. Tym bardziej że rok wcześniej - w pierwszym sezonie po awansie do drugiej ligi - KKS doszedł do finału baraży o pierwszą ligę, gdzie przegrał na własnym boisku ze Skrą Częstochowa (0:3).

"Spokojnie z tymi pogromcami"

- Nasze ambicje cały czas sięgają pierwszej ligi. O to walczymy - odważnie deklaruje Tarachulski. Tę odwagę widać też na boisku. Wystarczy spojrzeć na wyniki, by zobaczyć, że Kalisz jeszcze w tym sezonie nie przegrał meczu. Gra efektownie, ma średnią ponad trzech strzelonych goli na mecz. - Gorzej, że nie tylko sporo strzelamy, lecz także sporo tracimy. Ale pracujemy nad tym - zapewnia trener.

Tarachulski, odkąd prowadzi KKS, nie przegrał ani razu. - Trochę tych meczów bez porażki już się uzbierało. Mam nadzieję, że ta seria będzie trwała jak najdłużej - mówi trener KKS, który w lidze ma bilans czterech zwycięstw i trzy remisy. Zajmuje drugie miejsce, które jest premiowane bezpośrednim awansem. Co prawda KKS ma aż siedem punktów straty do Kotwicy Kołobrzeg, ale też do rozegrania zaległe spotkanie z Polonią Warszawa. A do tego dochodzą jeszcze trzy zwycięstwa i dwa remisy w letnich sparingach, kiedy drużynę prowadził już Tarachulski. Oraz dwa zwycięstwa w Pucharze Polski - w rundzie wstępnej z Wigrami Suwałki (4:0) i teraz z Widzewem.

Dla drużyny z Kalisza to jednak żadna nowość, bo od trzech lat regularnie przechodzi przez pierwszą rundę Pucharu Polski na szczeblu centralnym. Teraz wyeliminowała Widzew, a wcześniej Pogoń i Koronę. Jak celnie zauważył jeden z użytkowników Twittera, w Anglii o takich zespołach pisze się "pogromcy gigantów". - Spokojnie z tymi pogromcami. Nie chcę, by to teraz zabrzmiało tak, że coś odbieram mojemu zespołowi. Zagrał fantastyczny mecz. Pokonał klasową drużynę, która występuje na co dzień w ekstraklasie. To wielki wyczyn i wielkie słowa uznania. Cieszymy się niesamowicie, ale zmierzam do tego, że Puchar Polski to dla nas tylko dodatek. Bardzo przyjemny, ale jednak dodatek, bo najważniejsza jest liga - mówi Tarachulski.

Kibice chcieliby czegoś więcej

Dziś w Kaliszu panuje przede wszystkim euforia, ale kibice chcieliby więcej. Nie tylko awansu do pierwszej ligi, ale też przebrnięcia przez 1/16 Pucharu Polski, gdzie KKS ostatnio zawsze się zatrzymywał. Rok temu przegrał 1:2 z Rakowem Częstochowa, późniejszym triumfatorem rozgrywek. A dwa lata temu wyeliminował się sam - jeszcze przed meczem, bo choć w 1/32 pokonał Koronę 2:0, to w ekipie z Kalisza zagrał nieuprawniony Adrian Łukasiewicz i wynik spotkania został zweryfikowany jako walkower.

Mecze 1/16 finału odbędą się październiku. Drużyna z Kalisza pozna kolejnego rywala już w piątek w samo południe - wówczas odbędzie się losowanie. - Na kogo chciałbym trafić? To nie ma znaczenia. Zobaczymy, kogo nam przydzieli los. Ale dziś już tylko myślę o niedzielnym meczu z rezerwami Śląska. I o tym, jak przygotować do niego mój zespół, który z Widzewem na boisku zostawił mnóstwo sił, serca i zdrowia - kończy Tarachulski.

Więcej o: