Grobowa atmosfera w szatni Lecha po finale. "Za dużo było emocji, żeby gadać"

Dawid Szymczak
- Na rozmowy jeszcze będzie czas, na razie emocji było za dużo - mówi zawiedziony Radosław Murawski, piłkarz Lecha Poznań. Jego klub przegrał piąty z rzędu finał Pucharu Polski, a czwarty na Stadionie Narodowym. Siedem lat czeka na mistrzostwo Polski. Ostatnies ezony mają wspólny mianownik: zespół zawodzi w kluczowym momencie.

Lech Poznań przegrał z Rakowem Częstochowa w finale Pucharu Polski 1:3. Piłkarzy boli wynik, ale bolą też okoliczności, bo na akcje, po których stracili dwa gole, byli przygotowywani. Do szatni schodzili ze zwieszonymi głowami, a trener Maciej Skorża na konferencji prasowej wyglądał na przybitego. Lech nie może jednak rozpamiętywać tej porażki, bo już w niedzielę zagra z Piastem Gliwice, a mistrzostwo Polski jest jedynym tytułem, który może w tym sezonie zdobyć. Nie ma marginesu błędu: do końca sezonu pozostają trzy kolejki, a on ma tyle samo punktów, co Raków, który prowadzi w tabeli lepszym bilansem bezpośrednich meczów.

Zobacz wideo Wisła nad przepaścią. Brzęczek: Jakbym nie był optymistą, to musiałbym zrezygnować z pracy

Byłeś kiedyś w bardziej przygnębionej szatni niż ta?

Radosław Murawski: - Zawód na pewno jest bardzo duży, bo zależało nam na tym finale i byliśmy przed nim pozytywnie nastawieni. Znaliśmy swoją wartość, pozycję i formę. Wszystko się zgadzało. Ale to jest piłka nożna: tracisz bramki i przegrywasz.

Trzy najważniejsze przyczyny tej porażki?

- Trzy stracone bramki. Były za łatwe. Daliśmy przeciwnikom dojść do tych sytuacji, choć spodziewaliśmy się, co będą chcieli zagrać i w jaki sposób nas zaatakować. Wiedzieliśmy, a jednak daliśmy sobie wbić te gole. Dlatego to bardzo boli.

Wiedzieliście przecież, że grają długie piłki na Gutkovskisa, bo dokładnie o tym mówili trenerzy kilka dni przed finałem na spotkaniu z dziennikarzami. A tu cyk! Szósta minuta, długa piłka, 0:1.

- Co mam powiedzieć? "Fajne" uczucie. Wiedzieliśmy o kontrach, a daliśmy sobie strzelić w ten sposób dwa gole.

Co wam po meczu powiedział trener Maciej Skorża? Kibice szukają nadziei w tym, że powtórzy się scenariusz z 2015 r. Wtedy też Lech przegrał w finale Pucharu Polski, ale szybko się pozbierał i wywalczył mistrzostwo.

- Na rozmowy jeszcze będzie czas. Teraz wszystko w szatni działo się bardzo szybko, bardzo intensywnie. Za dużo było emocji, żeby gadać. Zbieraliśmy się, żeby jak najszybciej wrócić do Poznania i myśleć już o spotkaniu z Piastem Gliwice.

Jesteś jednym z liderów w szatni, więc pewnie też będziesz miał musiał pomóc pozbierać kolegów.

- Zgadza się. Zawód jest potężny, bo napinaliśmy się, że wygramy ten finał i to nas poniesie w końcówce ligi. Dostaliśmy jednak w łeb i musimy się szybko otrząsnąć. Musi teraz wyjść nasza mądrość, żeby zdążyć się pozbierać, bo jeśli wpadniemy w negatywny wir, to nas zmiecie. Przegramy w lidze, skończymy sezon na trzecim miejscu, będzie tragedia. Nie możemy do tego dopuścić.

A terminarz nie rozpieszcza, bo zaraz macie mecz z Piastem, który na wiosnę spisuje się bardzo dobrze i jest w formie. To o tyle ważna kolejka, że przed wami Raków gra z Cracovią, która w ostatnim czasie mu nie leży.

- Piast ma też o co grać, bo włączył się do gry o europejskie puchary. Poza tym, to bardzo niewygodny zespół, ciężki do gry. Nikt nie lubi meczów z Piastem. Wiem o tym najlepiej, byłem piłkarzem tego klubu. Ale podciągamy rękawy, bierzemy się do roboty i walczymy.

Po tym co dzisiaj widziałeś na boisku, wierzysz, że Raków się potknie?

- Szczerze? Musimy się skupić na sobie i wygrać te trzy mecze. Dywagowanie nic teraz nie da. Najgorsze, co mogłoby się wydarzyć, to ich potknięcie, którego my nie wykorzystamy, bo nie wygramy swojego meczu. Obudzimy się z ręką w nocniku i znowu będziemy mieli pretensje sami do siebie. Wygrajmy trzy mecz i wtedy patrzmy, co nam to da. Wierzę, że zostaniemy mistrzami Polski.  

Za bramką, na którą atakowaliście w drugiej połowie, gdy goniliście wynik, nie było waszych kibiców. Wpływało to na was? Z jednej strony kibice Rakowa, z drugiej pusta trybuna.

- Nie ukrywam, że bardzo liczyliśmy na kibiców. Tym bardziej na tych najwierniejszych, którzy przychodzą na każdy mecz, jeżdżą za nami, wierzą i dopingują. Gdy dowiedzieliśmy się, że nie wejdą, byliśmy zaskoczeni. Ale nie myśleliśmy o tym długo, bo trzeba było się skoncentrować na meczu i naszej robocie. Szkoda, bo na pewno otoczka tego meczu byłaby lepsza, natomiast my musimy lepiej grać niezależnie od tego, czy mamy za sobą kibiców, czy nie.

Mieliście informację, że ich nie będzie, czy wychodząc na rozgrzewkę byliście zdziwieni?

- Przed samym wyjściem dostaliśmy tylko informację, że nasi kibice nie wchodzą i nic nie możemy z tym zrobić.

Piąty z rzędu przegrany finał, czwarty na Stadionie Narodowym. Siedem lat bez mistrzostwa i wspólny mianownik ostatnich lat: zawód w kluczowym momencie. Skorża powiedział na konferencji, że przecież w lidze nie popełniacie takich błędów, jak w finale. Lech ma problem mentalny?

- Uczciwie: myślę, że nie. Nie zauważyłem go przed tym meczem.

Więcej o: