Lech Poznań przegrał z Rakowem Częstochowa w finale Pucharu Polski 1:3. Piłkarzy boli wynik, ale bolą też okoliczności, bo na akcje, po których stracili dwa gole, byli przygotowywani. Do szatni schodzili ze zwieszonymi głowami, a trener Maciej Skorża na konferencji prasowej wyglądał na przybitego. Lech nie może jednak rozpamiętywać tej porażki, bo już w niedzielę zagra z Piastem Gliwice, a mistrzostwo Polski jest jedynym tytułem, który może w tym sezonie zdobyć. Nie ma marginesu błędu: do końca sezonu pozostają trzy kolejki, a on ma tyle samo punktów, co Raków, który prowadzi w tabeli lepszym bilansem bezpośrednich meczów.
Radosław Murawski: - Zawód na pewno jest bardzo duży, bo zależało nam na tym finale i byliśmy przed nim pozytywnie nastawieni. Znaliśmy swoją wartość, pozycję i formę. Wszystko się zgadzało. Ale to jest piłka nożna: tracisz bramki i przegrywasz.
- Trzy stracone bramki. Były za łatwe. Daliśmy przeciwnikom dojść do tych sytuacji, choć spodziewaliśmy się, co będą chcieli zagrać i w jaki sposób nas zaatakować. Wiedzieliśmy, a jednak daliśmy sobie wbić te gole. Dlatego to bardzo boli.
- Co mam powiedzieć? "Fajne" uczucie. Wiedzieliśmy o kontrach, a daliśmy sobie strzelić w ten sposób dwa gole.
- Na rozmowy jeszcze będzie czas. Teraz wszystko w szatni działo się bardzo szybko, bardzo intensywnie. Za dużo było emocji, żeby gadać. Zbieraliśmy się, żeby jak najszybciej wrócić do Poznania i myśleć już o spotkaniu z Piastem Gliwice.
- Zgadza się. Zawód jest potężny, bo napinaliśmy się, że wygramy ten finał i to nas poniesie w końcówce ligi. Dostaliśmy jednak w łeb i musimy się szybko otrząsnąć. Musi teraz wyjść nasza mądrość, żeby zdążyć się pozbierać, bo jeśli wpadniemy w negatywny wir, to nas zmiecie. Przegramy w lidze, skończymy sezon na trzecim miejscu, będzie tragedia. Nie możemy do tego dopuścić.
- Piast ma też o co grać, bo włączył się do gry o europejskie puchary. Poza tym, to bardzo niewygodny zespół, ciężki do gry. Nikt nie lubi meczów z Piastem. Wiem o tym najlepiej, byłem piłkarzem tego klubu. Ale podciągamy rękawy, bierzemy się do roboty i walczymy.
- Szczerze? Musimy się skupić na sobie i wygrać te trzy mecze. Dywagowanie nic teraz nie da. Najgorsze, co mogłoby się wydarzyć, to ich potknięcie, którego my nie wykorzystamy, bo nie wygramy swojego meczu. Obudzimy się z ręką w nocniku i znowu będziemy mieli pretensje sami do siebie. Wygrajmy trzy mecz i wtedy patrzmy, co nam to da. Wierzę, że zostaniemy mistrzami Polski.
- Nie ukrywam, że bardzo liczyliśmy na kibiców. Tym bardziej na tych najwierniejszych, którzy przychodzą na każdy mecz, jeżdżą za nami, wierzą i dopingują. Gdy dowiedzieliśmy się, że nie wejdą, byliśmy zaskoczeni. Ale nie myśleliśmy o tym długo, bo trzeba było się skoncentrować na meczu i naszej robocie. Szkoda, bo na pewno otoczka tego meczu byłaby lepsza, natomiast my musimy lepiej grać niezależnie od tego, czy mamy za sobą kibiców, czy nie.
- Przed samym wyjściem dostaliśmy tylko informację, że nasi kibice nie wchodzą i nic nie możemy z tym zrobić.
- Uczciwie: myślę, że nie. Nie zauważyłem go przed tym meczem.